Jakim Kościołem jesteśmy?

Jakim Kościołem jesteśmy?
(fot. cathopic.com)

Czy więc jesteśmy dla siebie nawzajem Kościołem obcych? Czy jako Kościół jesteśmy dla obcych? Są to bardzo ważne pytania, które musimy sobie postawić, by nie usłyszeć od Pana: „byłem obcy (gr. ksénos) i nie przyjęliście mnie” (Mt 25,43).

W ostatnią niedzielę roku liturgicznego celebrujemy Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Jest to tytuł bardzo szlachetny, ukazujący majestat i potęgę Zwycięzcy Śmierci. Bardzo zwięzłe ujęcie tego, co w teologii rozumiemy jako mysterium tremendum et fascinans, czyli „tajemnica straszna i fascynująca”. W rzeczy samej, uświadomienie sobie, kim jest Bóg, jak wielka jest Jego moc i jak nieogarniona istota, może rodzić w nas ambiwalentne odczucie przerażenia i pociągu zarazem. Jednak dzisiejsze czytania ukazują nam Syna Człowieczego nie tylko jako Władcę i Sędziego historii, ale także jako Pasterza dbającego o swoje stado i oddzielającego owce od kozłów. Podstawą do tego eschatologicznego sortowania stada jest miłość bliźniego lub jej brak.

Syn Człowieczy prowadzący sąd nad zgromadzonymi przed Nim wszystkimi narodami jest zarazem Pasterzem, który pierwszy dał przykład służby i miłości troszczącej się o dobro drugiego: „Zagubioną [owcę] odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał” (Ez 34,16). Warto podkreślić, że Pan jest Pasterzem nie tylko owiec potrzebujących pomocy, ale wszystkich – także tych „tłustych i mocnych”. Nie jest tyranem czy wyniosłym władcą, lecz Królem-Sługą, Królem-Miłością, który wyzwala: „uwolnię je ze wszystkich miejsc, dokąd się rozproszyły w dni ciemne i mroczne” (Ez 34,12). To miejsca, w których nie uznaje się Króla, w których nie panuje miłość, lecz górę bierze egoizm.

Interesujący jest fakt, iż zarówno ci stojący po prawej, jak ci po lewej stronie Króla wydają się być zaskoczeni tym, że kiedykolwiek w jakiś sposób usłużyli Jemu samemu: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię?” (zob. Mt 25,37-39.44). Niesprawiedliwi być może tak bardzo byli zatroskani o siebie, że nie zauważyli bliźniego w potrzebie, przez co przegapili okazję do usłużenia samemu Panu. Ponieważ miłości nie obrali za przewodniczkę, ich życiowe drogi mijają miejsca, w których można spotkać Pana. Sprawiedliwi natomiast, zatroskani o innych, nie myślą o własnej świętości, lecz o tym, by kochać innych wciąż więcej i bardziej, a poprzez służbę wobec potrzebujących braci dawać temu wyraz. Ponieważ miłość uczynili treścią swojego życia, ich ścieżki prowadzą na zielone pastwiska (zob. Ps 23,2).

W miłości nie ma miejsca na wyrachowanie. Dobre uczynki są prawdziwie dobre, jeśli są bezinteresowne, a nie sprowadzają się do zbierania punktów potrzebnych do tego, by wejść do Królestwa Niebieskiego. Chrześcijaństwo to nie program lojalnościowy, gdzie punkty wymieniamy na nagrody. Trzeba za wszelką cenę wyzbyć się „handlowego” podejścia do wiary, w którym to Bóg oferuje produkt (w tym przypadku jest nim życie wieczne, czyli „dość atrakcyjna promocja”), a my musimy uzbierać potrzebną sumę, by móc go kupić. Królestwo Boże jest jednak łaską, jest darmowe. Nie można na nie zasłużyć, a nawet nie trzeba, bo wysłużył nam je Jezus Chrystus, Wcielony Bóg, który jest dla nas tak bardzo tremendum i fascinans, ale przede wszystkim jest Filius hominis, czyli Synem Człowieczym. Do Królestwa przyjęty zostanie jedynie ten, kto odnajdzie do niego wejście. A może raczej: kto posłucha Pana, bo przecież On wyraźnie wskazuje, którędy prowadzi droga do niego.

Bardzo ciekawą rzecz można odkryć w odczytywanym dzisiaj tekście Mateuszowej Ewangelii. Bo znów warto tę perykopę odczytać eklezjologicznie, czyli w odniesieniu do Kościoła, próbując zrozumieć, czym i jaki on tak naprawdę w swej istocie jest, a częściej: czym i jaki powinien być. Zwróćmy szczególną uwagę na dwa fragmenty: „I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody (…)” (Mt 25,32) oraz „byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie” (Mt 25,35). Czasowniki „zgromadzą” i „przyjęliście” mają ten sam rdzeń pochodzący od czasownika „synago”, czyli zwołać zebranie, zebrać razem. I tym też w istocie jest Kościół – zebraniem Ludu Bożego w imię Pana. Drugi z przytoczonych fragmentów moglibyśmy też przetłumaczyć inaczej: „byłem obcy (gr. ksénos) i przyjęliście mnie do [swojej] grupy”. Chrystus na końcu czasów spotyka się z całą ludzkością (zebrały się wszystkie narody), zwołuje ją i konfrontuje z Prawem Miłości, które zostawił jako Dobrą Nowinę. A głównym przesłaniem Ewangelii jest to, że Bóg pragnie zbawienia każdego człowieka. Skoro więc Chrystus chce przygarnąć wszystkich do siebie, bez względu na pochodzenie, rasę czy język (dzięki Wcieleniu już samo bycie człowiekiem sprawia, że ma się z Nim coś wspólnego), to i zadaniem Kościoła, Jego Mistycznego Ciała, jest dążyć „do zespolenia z powrotem całej ludzkości wraz ze wszystkimi jej dobrami z Chrystusem-Głową w jedności Ducha Jego” (Lumen gentium, nr 13) oraz przypominać wszystkim ludziom o ich powołaniu do zbawienia i do stania się częścią Ludu Bożego. Wszystkim, więc także „obcym”, tym „spoza”, tym „innym”. Tekst z lekcjonarza nazywa ich „przybyszami”, czyli tymi, którzy przyszli z innego miejsca i proszą o przyjęcie, żeby móc być razem z nami. Czasem to „proszenie o bycie razem” jest wyrażone nie wprost – w zwykłej prośbie o pomoc i wsparcie.

W tym kontekście warto, żebyśmy zadali sobie pytanie, a może i zrobili rachunek sumienia z ksenofobii, która w Kościele może wyrażać się na dwa sposoby: jako lęk przed obcym ze wspólnoty lub jako lęk przed obcym niebędącym jej częścią. W pierwszym przypadku jest to lęk przed uznaniem w drugim brata, czego konsekwencją jest zamknięcie się w sobie i popadnięcie w religijność indywidualistyczną, w której jest tylko Bóg i ja. Drugi przypadek to lęk przed wpuszczeniem kogoś z zewnątrz, który sprawia, że wspólnota staje się bardzo hermetyczna – wszyscy czują się dobrze w swoim towarzystwie. A to po prostu zabija ewangelizację. Czy więc jesteśmy dla siebie nawzajem Kościołem obcych? Czy jako Kościół jesteśmy dla obcych? Są to bardzo ważne pytania, które musimy sobie postawić, by nie usłyszeć od Pana: „byłem obcy (gr. ksénos) i nie przyjęliście mnie” (Mt 25,43). Obcy wywróci mój porządek do góry nogami. To prawda. Bo być może wniesie do mojego życia jakąś nową perspektywę spojrzenia na świat. Nie bójmy się konfrontacji. Ona może wnieść świeżość do naszych często zatęchłych serc. Ona może być szansą spotkania z Panem-Obcym, który do nas przychodzi.

Do Królestwa Niebieskiego wchodzą ci, którzy potrafili być Kościołem, czyli przyjąć obcego i ugościć, karmiąc Słowem Życia. „I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia” (1 Kor 15,22-23). To nie Chrystusa przychodzącego w „obcym” mamy się bać, lecz odpadnięcia od Niego, bo nie należeć do Niego oznacza nie mieć życia w sobie. Wielu wyciera sobie twarz Jezusem i Jego Słowem, próbując w ten sposób znaleźć usprawiedliwienie dla zdrady Ewangelii. Tymczasem jedynie ten, kto wyciera twarz Jezusowi obecnemu i napotkanemu w tych najbardziej potrzebujących, w tych najmniejszych i najbrudniejszych, jest prawdziwie usprawiedliwiony. „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).

Ks. Tarczyński zaprasza na internetowy cykl adwentowy. Codziennie od 29 listopada do 24 grudnia. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Jan Kaczkowski, Katarzyna Szkarpetowska

Dekalog, słowo po słowie z Księdzem Janem Kaczkowskim

Słuchaliśmy Go, bo na co dzień żył tym, co głosił. Docenialiśmy Go, bo poważnie traktował ludzkie problemy. Podziwialiśmy Go, bo do ostatnich chwil cierpliwie odpowiadał na nasze...

Skomentuj artykuł

Jakim Kościołem jesteśmy?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.