Król małej dobroci
Lubimy rozważać, jak należałoby globalnie rozwiązać problemy świata. A Jezus mówi, że wystarczy zacząć od talerza zupy podanego głodnemu.
"I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody" (Mt 25, 32).
"To, co w naszych oczach jest zwyczajne, zawiera w sobie coś niesłychanie cudownego, być może przysypanego jak ukryty skarb w ziemi" (Hans Urs von Balthasar).
Jeśli wizja Sądu Ostatecznego nas niepokoi, to znaczy, że nie zamieniliśmy się jeszcze w twarde kamienie. To dalszy ciąg przypowieści o pannach mądrych i głupich oraz o talentach. Chrześcijańskie czuwanie, a także pomnażanie otrzymanych Bożych darów, oprócz dzielenia się wiarą, polega również na okazywaniu zwykłego ludzkiego współczucia. Jeśli słucha się tych słów Jezusa z uwagą, trudno przejść wobec nich obojętnie. Niepokój może wzrosnąć o tyle, o ile zdamy sobie sprawę, że sąd nie dosięgnie nas w głównej mierze za grzechy, które popełniliśmy ze słabości, ale za grzechy, które popełniliśmy, ale ich nie zauważyliśmy. Polegały one na zaprzepaszczeniu darów albo na korzystaniu z nich wyłącznie dla siebie.
I tutaj pojawia się pierwszy skandal. Na sądzie zbiorą się bowiem "wszystkie narody", nie tylko wierzący czy członkowie Kościoła. Jedynym kryterium sądu będzie umiejętność rozpoznania podstawowych ludzkich potrzeb i skuteczne im zaradzenie. Wszyscy ludzie w mniejszym lub większym stopniu wiedzą, co znaczy głód, pragnienie wody, drżenie z zimna, choroba, samotność. Być może osobom sytym i bogatym przychodzi to z większą trudnością, ale oni prędzej czy później doświadczą, że nie są bogami. W tej ogólnoludzkiej solidarności nie ma różnicy między wierzącym a ateistą, chrześcijaninem a buddystą, czarnoskórym a białym, Polakiem a Niemcem.
Łączy nas to, że jesteśmy istotami odczuwającymi fundamentalne potrzeby cielesne i duchowe, które domagają się zaspokojenia. Na tym poziomie zawsze będziemy tworzyć jedność, bez względu na to, czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie. Dzieli nas co innego, wtórnego: narodowość, rasa, religia, polityka, filozofia. Być może ostrość tych podziałów jest często tak raniąca, ponieważ zbyt słabo dostrzegamy, że jesteśmy kruchymi stworzeniami, które zarazem mogą i muszą wzajemnie się wspierać.
Ewangelia dzisiejsza stawia nas jeszcze przed innym wyzwaniem. Dopóki żyjemy, możemy zmagać się ze specyficzną ślepotą. Jako chrześcijanie niby wiemy, że Jezus utożsamia się z każdym człowiekiem w potrzebie, a jednak często tego nie widzimy. Znajdujemy setki wymówek, często również pobożnych, chroniących dobro. Przejście od wiedzy do czynu wcale łatwe nie jest. Na Sądzie Ostatecznym otworzą się nam oczy. Wierzącym i niewierzącym. I wszyscy będą zdziwieni. Chociaż zapewne lepiej byłoby, gdyby to nastąpiło zanim przyjdzie ów dzień. Co zobaczymy?
Jacek Bolewski SJ pisał: "Okaże się wówczas, że już wcześniej mieliśmy z Jezusem nieustannie do czynienia - w każdym człowieku potrzebującym pomocy, przede wszystkim miłości. Przynajmniej w tym ostatecznym spotkaniu z Chrystusem rozpoznamy Go w innych, właściwie we wszystkich ludziach. Nie tylko dlatego, że wszyscy potrzebowali pomocnej miłości, ale też dlatego, że wszyscy zostali stworzeni w Chrystusie i są przeznaczeni przez Ojca na to, "by stali się na wzór obrazu Jego Syna" (Rz 8,28)". Jezus umarł za wszystkich ludzi, nie tylko za chrześcijan i katolików.
I trzecia rzecz, która może oburzyć w dzisiejszej opowieści. Jezus - Król jest realistą. W Ewangelii św. Mateusza mówi, że w Kościele oprócz dobrych ludzi - pszenicy, zawsze będą źli - chwast. Czy należy go wyrywać? Nie, bo jedynym słusznym rozwiązaniem jest cierpliwość. Nie unikniemy również zgorszeń, konfliktów i podziałów, a jedynym lekarstwem jest upomnienie i przebaczenie. Zawsze też będą wśród nas ludzie cierpiący, w potrzebie, w desperacji. Każdy z nas może w którymś momencie szczególnie tego doświadczyć.
Ten Król nie obiecuje, że zło, cierpienie i braki znikną na ziemi w sposób cudowny. Będzie tak aż do Sądu Ostatecznego. Czy to oznacza, że Jezus nie każe eliminować przyczyn i prewencyjnie zapobiegać wszelkim przejawom ludzkiej biedy i cierpienia? Z pewnością nie. Ale logika Ewangelii nakazuje działania, które symbolizuje raczej małe ziarno wydające owoc powoli niż czarodziejska różdżka. Poza tym, ten Król sam czyni nas królami i oczekuje naszej współpracy. To go odróżnia od wielu królów ziemskich, którzy całą władzę zagarniają dla siebie.
To zdumiewające, że uczynki miłosierdzia, o których wspomina Król, ratują życie i odnawiają godność człowieka, często łagodzą jedynie skutki, a nie zwalczają przyczyn. Bo jedną rzeczą jest szukanie źródeł problemów i zapobieganie im, a inną udzielanie natychmiastowej pomocy. Jezus twierdzi, że zmiana świata nie zaczyna się od spektakularnych dzieł i reform, lecz od drobnych gestów, od małej dobroci. Ponadto, jeśli mam kogoś nakarmić, przyjąć go w gościnę, dać mu ubranie, to muszę tego człowieka spotkać. Jezusowi chodzi o kontakt bezpośredni. To najlepszy środek zmieniający świat na lepsze.
W tym miejscu należy wspomnieć o pewnej pułapce, służącej nam często za wykręt od małej dobroci. Lubimy globalne i odgórne rozwiązania. Internauci i komentatorzy medialni wyżywają się w niekończących się dyskusjach nad wielkimi politycznymi zagadnieniami i układem sił w świecie. Radzą, co należałoby zrobić, aby było lepiej. To państwo powinno rozwiązać problemy z ubóstwem, bo przecież płacimy podatki. To mocarstwa powinny się dogadać i, np. zakończyć wojnę w Syrii. To Papież powinien wydać dekret o powszechnej miłości, aby w całym Kościele wszyscy go przestrzegali. To rząd powinien wyłożyć pieniądze na szpitale, po co więc jeszcze organizować jakieś zbiórki.
Te postulaty są ze wszechmiar słuszne, ale też nieco iluzoryczne. Na dodatek wszystkiemu zaradza się przed kamerami telewizji lub ekranem komputera. Tam drugi człowiek zawsze jest anonimowy lub figuruje jako liczba w statystykach. Można całymi miesiącami analizować przyczyny głodu na świecie i nawet wysuwać propozycje, jak go zmniejszyć, a nie dostrzegać sąsiada, który żyje w ubóstwie i ledwo wiąże koniec z końcem.
Tę pokusę widać również w debatach dotyczących przyjmowania uchodźców i imigrantów. Zrobiono z nich kartę przetargową polityki. Słusznie podnosi się argument, że należy pomagać ludziom na miejscu. Albo żeby dążyć do pokoju i zakończenia wojen, wtedy ludzie nie będą uciekać. To też rozsądny postulat. Prawda jest taka, że pokój często zależy nie od tych, którzy najbardziej cierpią, ale od wielkich tego świata. W konflikty zaangażowane są mocarstwa, które może i próbują coś zmienić, ale często te wysiłki spalają na panewce albo wymagają czasu. A w międzyczasie ludzie cierpią. Nie mają gdzie mieszkać, co jeść, pić, w co się ubrać.
Papież Franciszek pisze w "Amoris laetitia", abyśmy "nie pomniejszając ewangelicznego ideału, równocześnie czynili możliwe dobro" (AL, 308). Możliwe dobro często bywa bardzo małe, ale ważne, że jest. Co Papież mówi? Jeśli chcesz zmieniać świat, zacznij od podania kubka wody. Potem będziesz mógł ją rozdawać w większych ilościach tym, którzy jej nie mają, a na końcu zainspirujesz innych i wspólnie wykopiecie kilka studni tam, gdzie wody brak.
Sąd Ostateczny przypomina, że większość ludzi może odczuć bliskość Boga na tym świecie nie przez obrady wielkich organizacji jak ONZ, NATO czy "porady" użytkowników portali internetowych, lecz przez bliskość konkretnego człowieka. Niestety, wielu chrześcijan to wierzący platonicy. Kochają bliźnich na odległość, w słowach, żyjąc w świecie idei. A przecież wszyscy sądzeni będziemy z uczynków zanurzonych w błocie, krwi, pocie i smrodku.
Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.
Skomentuj artykuł