Ptaki gorczycznych krzewów
Działania Bożego w świecie nie można oceniać kryteriami skuteczności, a więc liczbowo jak w firmie produkującej sprzęt AGD czy w handlu. Niewiele w królestwie Bożym zależy od ludzkich wysiłków.
"Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak" (Mk 3, 24).
"Wzrastamy przez podziw, a nigdy przez zarozumiałość" (Chantal Delsol).
Jednym z milczących bohaterów obu dzisiejszych przypowieści jest czas. Ukrywa się on za kłosami zboża i drzewem gorczycy. Nikt do dzisiaj nie zdefiniował go satysfakcjonująco. I pewnie tak pozostanie. Z Biblii wiemy jedno: to także Boże stworzenie, które Stwórca respektuje i raczej rzadko pozwala sobie na jego zawieszenie. Bo jest cierpliwy.
Jezus nie sili się na filozoficzne refleksje nad czasem. Używa obrazów. Wyprowadza wnioski z obserwacji praw przyrody ustalonych przez Boga. Tak naprawdę w obu przypowieściach mamy do czynienia z cudami. Z małego ziarna powstaje coś znacznie większego. Ale niczego nie można tu wymusić, przyspieszyć, naciągnąć. Cierpliwość polega tutaj na tym, że czekamy na owoce nie widząc ich. Nie wiemy nawet jak dojrzewają, w jakiej formie i ilości się pojawią.
Jezus nie rozrywa związku między stworzeniem a Bogiem. Oczywiście, nie znajdziemy Boga bezpośrednio w procesach biologicznych, ale można Go odnaleźć w inny sposób, nienaukowy. Do tego potrzeba oczu pokory wobec stworzenia. Cóż, dzisiaj jesteśmy "mądrzejsi" niż Jezus. I rzeczywiście pod względem naukowym znacznie wyprzedzamy naszego Nauczyciela. Wiemy, jak nasienie kiełkuje i rośnie. Zbadaliśmy to pod mikroskopem. Potrafimy nawet ziarno modyfikować i krzyżować. Wydaje się, że rozgryźliśmy już szyfr cudowności. Znaleźliśmy klucz do sejfu życia. Dlatego dla nas przyroda jest już "prześwietlona". I w sumie dobrze. Przestaliśmy ją ubóstwiać. Ale czy dzięki temu równocześnie nie wykluczyliśmy ze stworzenia tajemnicy? Nauka, szkiełko i oko nie przeszkadza temu, aby nadal widzieć w świecie coś cudownego.
Podobnie działania Bożego w świecie nie można oceniać kryteriami skuteczności, a więc liczbowo jak w firmie produkującej sprzęt AGD czy w handlu. Niewiele w królestwie Bożym zależy od ludzkich wysiłków. Wymyka się ono spod naszej kontroli. Wszystko zaczyna się od czegoś małego, niepozornego, po czym, na końcu, odsłania się zaskakujący nas rezultat. Można tak spojrzeć chociażby na hipotezę powstania wszechświata. Wielki wybuch, choć spektakularny, to jednak w porównaniu z dzisiejszym bezgranicznym bezkresem kosmosu, był tyci jak mikrob. Wszystko rozwijało się potem miliardy lat. Dlaczego Bóg nie stwarza od razu? Dlaczego, a może raczej po co, umieścił nas w czasie i przestrzeni? Czy się temu ciągle nie opieramy? Czy nie chcielibyśmy, aby skutki naszych błędów szybciej znikały z areny naszego życia? Czy nie wolelibyśmy uniknąć żmudnych etapów ćwiczenia, leczenia, uczenia się, dojrzewania krok po kroku? Czy wówczas nie byłoby nam łatwiej?
Królestwo Boże nie jest też jakimś terytorium, które rozrasta się ekspansywnie jak niejedno imperium naszego świata. To raczej proces, coś zakulisowego, nie na pierwszym planie. Królestwa Bożego nie można także zrównać z Kościołem, którego miarą autentyczności miałyby być liczby i powiększające się włościa. Królestwo Boże może się rozszerzać tylko w ludzkich sercach. A tego długie lata nie widać.
Inny problem, który utrudnia zrozumienie tych przypowieści jest taki, że Królestwo Boże odsunęliśmy w naszej kulturze w daleką przyszłość. To ewentualnie sprawa po śmierci. Teraz jesteśmy na ziemi, zdążamy do nieba, ale na razie go tu nie ma. Dlaczego tak sądzimy? Bo ledwo co widzimy, w jaki sposób nasz świat się zmienia na lepsze. Słyszymy o zwycięstwie Jezusa nad grzechem i śmiercią, a przecież te dwie rzeczywistości wciąż zbierają swoje żniwo. Niektórzy popadają wskutek tego w gorzki cynizm lub realizm do bólu.
Tymczasem Jezus mówi o czymś, co rośnie i dojrzewa obecnie, w tym świecie, na naszych oczach, chociaż my tego nie dostrzegamy. Nie obserwujemy na bieżąco rosnącego ziarna. Owszem, widzimy wzrastające źdźbła na polach, ale nie ślęczymy nad nimi dniem i nocą. Poza tym, nasza uwaga skupiona jest na zupełnie innych rzeczach. Nie mamy czasu patrzeć na zboża i drzewa.
W Ewangelii według św. Marka w rozdziale z przypowieściami pojawia się rzecz osobliwa. Pierwszymi i ostatnimi bohaterami są tam ptaki. Na początku w przypowieści o siewcy gdy ziarno pada na drogę, ptaki przylatują i wydziobują je. Ziarno nie ma nawet możliwości, aby obumrzeć. Zostaje zjedzone. W wyjaśnieniu Jezus czyni ptaki symbolem szatana, który przychodzi i porywa słowo zasiane w ludziach. Natomiast w ostatniej przypowieści o ziarenku gorczycy, to właśnie ptaki budują gniazda w gałęziach potężnego drzewa, które z tego ziarna wyrosło. Tutaj korzystają już z dóbr królestwa. To też obraz ludzi, którzy znajdują w nim dom i schronienie. To znak nadziei.
Z pozoru wydawałoby się, że to szatan wygrywa. Łatwiej dostrzec porażkę. Ludzie niby słuchają, ale nie przynoszą owoców. Wszystko zdaje się sugerować, że siew Boży idzie na marne. A jednak na końcu wszystkich przypowieści ptaki, które z początku poddane były działaniu zła, nagle czują się dobrze w gałęziach drzewa. Czy tak nie dzieje się z niejednym grzesznikiem? Czy sami nie przechodzimy powoli od niesłuchania Boga i egoizmu do posłuszeństwa i miłości? Ostatecznie zwycięża królestwo Boże, które rozwija się swoim rytmem i sposobem. Narzuca się raczej destrukcyjne działanie zła. Trudno uwierzyć, że pośrodku naszego świata dojrzewa coś wielkiego i wspaniałego.
Dlatego cierpliwość może się w nas zrodzić tylko na skutek zaufania wobec słowa Chrystusa. Nie można jej osiągnąć za pomocą metod naukowych czy zarejestrowania pozytywnych zmian w świecie. Z drugiej strony cierpliwość, paradoksalnie, zorientowana jest na przyszłość. To, co dobre ukaże się z czasem, ale póki co widzimy jedynie pierwociny. Jeśli nie ma nadziei, nie ma też cierpliwości. Człowiek pozostanie spętany rozczarowaniem, nie podejmie żadnego pozytywnego działania, bo pogrąży go zniechęcenie. Wtedy właśnie wszczyna się rewolucje, bo zmiana musi nastąpić natychmiast. I zwykle wszystko kończy się samozniszczeniem. Nie ma już nawet tego, co miało ulec zmianie. Albo ewolucja albo rewolucja. Ten wybór w życiu nigdy nie zostanie nam oszczędzony.
Obie przypowieści w pewnym sensie wyjaśniają, dlaczego jako chrześcijanie zmieniamy się w tempie ślimaczym, dlaczego nasze powtarzające się grzechy i wyuczone wady nie zanikają tak jakbyśmy tego oczekiwali, dlaczego mozolnie nabieramy wprawy w modlitwie, dlaczego wiele wody musi upłynąć w Wiśle, zanim nauczymy się dawać, nie licząc na odpłatę. Cuda ciągle dzieją się pośród ludzi, którzy się nawracają, przekraczają swój egoizm, są zdolni do poświęceń i przebaczenia, ale nigdy nie będzie się to odbywać na masową skalę, bo dobro nie przytłacza swoją oczywistością.
Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Współpracuje z ruchem "Małżeńskie drogi". Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.
Skomentuj artykuł