Wyobrażenia a rzeczywistość

Wyobrażenia a rzeczywistość
fot. Depositphotos

Bardzo stymulujące są słowa św. Pawła z Listu do Galatów, w których ujmuje on prawdę o tym, że chrzest święty nie tylko łączy człowieka z Chrystusem, ale włącza do wspólnoty Kościoła, gdzie wszyscy tworzymy Jego Ciało, stając się jednością ponad różnorodnością: "Nie ma już żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie" (Ga 3,28).

Jest to piękna teologiczna wizja. Nie potrzeba jednak wielkiego wysiłku, żeby znaleźć przykłady z praktyki życia codziennego, które wskażą, że chrześcijanie nie zawsze dobrze radzą sobie z różnorodnością wewnątrz swojej wspólnoty. Nie rozumieją się nawzajem. Odsądzają się od czci i wiary, choć czasami wystarczyłoby spotkać się twarzą w twarz (nie: w wirtualnej przestrzeni postów i komentarzy w mediach społecznościowych) i spokojnie porozmawiać, by wyjaśnić sobie pewne sprawy i przedstawić swój punkt widzenia. Trwający synod o synodalności sprawił, że trochę więcej zaczęliśmy się w Kościele nawzajem słuchać. Ale tylko trochę.

Różnorodność opinii jest czymś naturalnym. Oczywiście, należy odróżnić opinie od faktów - z tym rzeczywiście mamy spory problem. Warto jednak znać opinię innych, choćby na temat Boga, wiary czy Kościoła, ponieważ kiedy ktoś wyraża swoje zdanie, opisuje w ten sposób, kim jest. A to bardzo istotna wiedza w kontekście ewangelizacji. Muszę wiedzieć, do kogo chcę dotrzeć z Dobrą Nowiną o zbawieniu w Chrystusie.

DEON.PL POLECA

Sam Jezus zdobywał wiedzę na temat ludzi, którym opowiadał o Królestwie Bożym: "Za kogo uważają Mnie tłumy?" (Łk 9,18). Jako chrześcijanie też powinniśmy dzisiaj zadawać sobie pytanie o to, kim jest dla ludzi Jezus. A raczej zadawać je innym, czyli tym, którzy nie podzielają naszej wiary w Niego lub sposobu jej wyrażania. Można się oczywiście obruszać na to, że te opinie są po prostu krzywdzące lub uwłaczające Jezusowi. Reakcja innych na to, co głosimy i w co wierzymy, jest czasami bardzo ostra, zahaczająca nieraz o kpinę. Szczególnie wtedy, gdy mówimy o tym, co dla naszej wiary jest istotne, jak dogmaty, czy sakramenty.

Kiedy mówimy o Eucharystii, to wielu wyśmiewa to, że wierzymy w obecność Pana w "świętym waflu". Kiedy wyznajemy Boga w Trójcy, to słyszymy, że ten koncept Boga jest wymysłem kleru. Ale czy powinniśmy się dziwić takim reakcjom? Zupełnie! Jesteśmy Ciałem Chrystusa, więc doświadczamy tego, co On: "Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie (…)" (Łk 9,22).

Jezus chce poznać zdanie tłumów, by wiedzieć, do kogo mówi, ale chce również wiedzieć, czy serca Jego uczniów są pełne wiary: "A wy, za kogo Mnie uważacie?" (Łk 9,20). Odpowiedź, której Piotr udzielił w imieniu Apostołów jest jednoznaczna i zrozumiała: "Za Mesjasza Bożego" (Łk 9,20). I tu warto postawić pytanie o to, co stało się przez te dwa tysiące lat istnienia chrześcijaństwa z naszym językiem wiary. Wydaje się, że dziś unikamy tak prostych stwierdzeń, ukrywając się za rozbudowanymi koncepcjami. Teologia jest dzisiaj niezrozumiała dla "niewtajemniczonych", ponieważ ma bardzo specyficzny język.

Dobrze to ujmuje alternatywna wersja rozmowy Jezusa z uczniami: "Święty Piotr wstał i stwierdził: «Ty jesteś teofanią eschatologiczną, która ontologicznie podtrzymuje intensjonalność naszych relacji podświadomych i interpersonalnych». Jezus otworzył oczy ze zdziwienia i zapytał: «Że niby jak?!»”. Jeśli dodamy do tego fakt istnienia domorosłych teologów, którzy nie rozumieją kontekstu historycznego, choćby powstawania dogmatów, i wyciągają z tego kuriozalne wnioski - to robi nam się niezły miszmasz.

Teologia dla wielu osób przestaje być interesująca, kiedy przestaje odwoływać się wprost do egzystencjalnych doświadczeń człowieka, a skupia się na koncepcie Boga i tajemnicach wiary. Wydaje się, że jest to nieżyciowe, więc - dla współczesnego człowieka - po prostu zbędne. Tylko że jedno ma wpływ na drugie: właściwe rozumienie tego, kim jest Bóg i jaki jest, oraz tego, co mówi do człowieka i w jaki sposób człowiek Go w sakramentach może doświadczać, ma potem wpływ na to, jacy są i jak żyją chrześcijanie. Wystarczy przytoczyć jedno zdanie św. Pawła, żeby zobaczyć, jak wielkie konsekwencje dla życia człowieka może mieć właściwe jego rozumienie: "Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa" (Ga 3,27). Mamy być więc dla innych jak On.

Problem jest oczywiście dużo bardziej złożony, bo mamy do czynienia z latami zaniedbań - nie tylko ze strony tych, którzy głoszą Słowo, ale także ze strony tych, którzy go słuchają. Póki Słowo nie stanie się dla nas żywe, a pozostanie jedynie źródłem religijnej wiedzy, póty wiara będzie pogrążona w marazmie rytuałów i przepisów. "Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa" (Łk 9,24). Jeśli chcemy, by wiara przemieniała nasze życie, to musimy wreszcie "puścić" tę ziemię i to życie, przestając traktować je jako jedyne nasze zabezpieczenie. To Jezus ma być Tym, przy kim będziemy się czuli bezpiecznie.

"Boże, mój Boże, szukam Ciebie i pragnie Ciebie moja dusza. Ciało moje tęskni za Tobą, jak ziemia zeschła i łaknąca wody" (Ps 63,2). Szukamy Bożej Obecności, chcemy jej doświadczać namacalnie, by zaspokoić pragnienie wieczności, które w sobie nosimy. Wiemy, że zbawienie jest obietnicą, której wypełnienie możliwe jest dopiero po śmierci, ale chcemy już teraz zobaczyć choćby jej namiastkę. Jezus proponuje nam drogę wiary jako sytuację, w której możemy doświadczyć wieczności pośród tego, co jest skończone.

Na początku tej drogi musimy jednak odpowiedzieć, sami sobie, na pytanie, które zadaje nam sam Jezus: "A wy, za kogo Mnie uważacie?" (Łk 9,20). Od tego zależy dalszy bieg naszej wiary - czy będzie ona oparta na wyobrażeniach na temat tego, kim jest Jezus z Nazaretu, czy raczej będzie opierała się na tym, co Chrystus mówi sam o sobie. Jeśli uważam Go za mojego Pana i Mesjasza, to zaufam Mu bezgranicznie i pozwolę Mu się prowadzić. A będzie to droga niełatwa, o czym sam Jezus od razu nas ostrzega: "Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje" (Łk 9,23).

Pytanie Jezusa jest tak naprawdę pytaniem o to, czy moją wiarę będę budować na wyobrażeniach czy na Słowie. Mogę bowiem skroić sobie Boga na własną miarę. Będzie to Jezus moich marzeń, najlepszy kumpel poklepujący mnie zawsze po ramieniu i spełniający moje zachcianki. Tymczasem o prawdziwym Jezusie nie można mówić w oderwaniu od krzyża, przez który przyniósł nam zbawienie. Dlatego droga, którą proponuje nam Mistrz z Nazaretu, jest drogą zaufania wobec Przewodnika i zaparcia się tego, co nie pozwala mi spojrzeć z nadzieją w przyszłość - nie tylko w tę sięgającą jutra, ale przede wszystkim w tę, która wykracza poza granice śmierci.

 

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Roman Groszewski SJ

Z nich zaś największa jest miłość…
1 Kor 13,13

Pragniemy kochać i być kochani. Zależy nam na budowaniu dobrych relacji, opartych na wzajemnym zaufaniu i miłości. Jesteśmy do tego powołani, bo Bóg jest miłością: wcieloną,...

Skomentuj artykuł

Wyobrażenia a rzeczywistość
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.