Ks. Wojciech Koladyński: w gry wideo gram razem z Panem Bogiem [WYWIAD]
"Dla mnie to nie są dwa różne światy. Im dłużej jestem księdzem, tym bardziej widzę, że duchowość nie jest dla mnie jakąś przestrzenią ponad codziennością, tylko jest przestrzenią, która przenika moją codzienność. Widzę różne swoje pasje – muzyczne, gamingowe, teatralne – jako coś, przez co Pan Bóg do mnie mówi, albo co mogę z Panem Bogiem przeżywać. Niejednokrotnie tak robię, że kiedy idę nawet do kina sam, to sobie uświadamiam tę Bożą obecność i wiem, że nie oglądam sam tego filmu, tylko oglądam z Panem Jezusem. Podobnie trochę z grami" - mówi ks. Wojciech Koladyński, fan gier wideo, mangi i anime.
Michał Lewandowski: Wiem, że niedawno byłeś w Japonii. Jak wrażenia po podróży?
Ks. Wojciech Koladyński: To było niesamowite przeżycie. Byłem w szoku, jak ogromny wybór gier można tam znaleźć – zarówno nowych, jak i używanych. Cała masa gier, które u nas kosztowałyby krocie, tam można było kupić za grosze. Używane gry w takiej jakości, że nie widzisz, że to jest używane. Do tego wszystko jeszcze ofoliowane. Ta kultura wtórnego obiegu w Japonii jest bardzo ciekawa. Przywiozłem sobie japońską wersję Fire Emblem (strategiczna i fabularna gra fantasy - red.) i karty Pokémon (karty z Pokémonami, które służą do gry i kolekcjonowania - red.). Wziąłem też inne gry, płyty z muzyką gier i z anime. Marzy mi się jeszcze wizyta w Muzeum Nintendo w Kioto – może kiedyś się uda.
Skąd się u Ciebie wzięła przygoda z Nintendo? Czy pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z tą marką?
Pamiętam bardzo dobrze – miałem wtedy jakieś 5-6 lat. U moich kuzynów grałem na NES-ie i SNES-ie (konsole Nintendo z końcówki lat 80. i 90. - red.). Oni mieli te oryginalne konsole, nie nasze Pegasusowe przeróbki. Graliśmy wtedy w bijatyki z Żółwiami Ninja i w Mario. Ale przede wszystkim te Żółwie Ninja – to było coś, co nas bardzo łączyło. Wtedy zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z wyjątkowości tego doświadczenia. Dopiero po latach mnie uderzyło, że to było coś, co zostanie ze mną na całe życie.
fot. archiwum prywatne
A jak wyglądała Twoja dalsza przygoda z grami?
Potem miałem swojego Pegasusa, trochę grałem, ale to głównie w platformówki i było to absolutnie dorywcze. Pamiętam, że kumpel miał PlayStation (konsola do gier marki Sony - red.), ale dla mnie wtedy było ono nieosiągalne, ale też chyba nie miałem takiej dużej potrzeby. Bardziej zacząłem się interesować grami pod koniec podstawówki, kiedy Pokémony zaczęły święcić triumfy. Nie miałem niestety Game Boya (przenośna konsola Nintendo, w latach 90. mało popularna w Polsce - red.), więc gdzieś tam „na nielegalu”, nie wiedząc, że to było „na nielegalu”, grałem trochę w pierwszą i drugą generację na emulatorach (programy służące do grania w gry z konsol na komputerach PC - red.). Jednak potem wchodziłem w coraz bardziej dorosłe życie i gry spadły na drugi plan.
Kiedy wróciłeś do regularnego grania?
Tak naprawdę gdy już byłem księdzem. W seminarium też jakoś nie miałem głowy do tego. Gdu już byłem na pierwszej parafii, to trafiłem na Pokémon GO (mobilna gra na telefony, która pozwala łapać Pokémony chodząc po ulicy - red.), które się pojawiło dość niespodziewanie. Pokémony cały czas mi towarzyszyły jako marka, którą kojarzę, znam i do której lubię wracać w sentymencie. No i zbieranie małych stworków jest bardzo relaksujące. Bardzo się to sprawdziło choćby w czasie pandemicznym, gdy to właśnie Pokemon GO niejednokrotnie mobilizowało mnie do wychodzenia z domu.
Co było dalej?
Jakoś przy okazji trzydziestki pomyślałem sobie, że fajnie byłoby zrobić sobie jakiś prezent, który by ucieszył też dawnego mnie. I wtedy kupiłem sobie SNES-a Mini i NES-a Mini (nowe wersje starych konsol z wgranymi klasycznymi tytułami Nintendo - red.). To był też moment trochę sentymentu, ale trochę zupełnie na nowo odkrywanej fascynacji kulturą japońską. Potem z inspiracji znajomego organisty kupiłem sobie 3DS-a (konsola Nintendo składająca się z dwóch ekranów, gdzie jeden mógł symulować efekt 3D za pomocą efektu autostereoskopii) razem z drugą generacją Pokémonów i siódmą generacją, która wtedy wyszła. To był dla mnie absolutny przełom i przepadłem na amen (śmiech).
fot. archiwum prywatne
Dlaczego akurat Nintendo, a nie PlayStation czy Xbox?
Ja nigdy nie miałem parcia na to, żeby mieć PlayStation albo Xboxa (konsola do gier, za którą odpowiada Microsoft - red.). Na PC grałem w gry, które już dzisiaj są retro, czyli w Heroes III – do dzisiaj to jest gra, do której wracam. Absolutnie żadna inna konsola mnie nie interesowała, bo nie mam takiej potrzeby. Nie zależało mi nigdy na spektakularnej grafice. Nie przemawiały też do mnie tytuły, które tam były. Wiem, że są super historie do ogrania na konsoli Sony, ale ta poetyka Nintendo z ich bardzo specyficznym poczuciem humoru i takim spojrzeniem na świat – to, co jest w Mario, czy w Zeldach (The Legend of Zelda, to seria gier, które łączą fabułę i akcję w fantastycznym świecie krainy Hyrule - red.), czy w Pokémonach – plus mobilność 3DS-a czy Switcha (najnowsza konsola Nintendo, która miała premierę w marcu 2017 roku. Dzisiaj, tj. 5 czerwca 2025 premierę ma jej następca - red.) teraz jest czymś, co bardzo do mnie przemawia. Nawet Mario, przy swoim czasem wysokim poziomie trudności, ma w sobie taką prostotę. Poza tym gry Nintendo, jak Mario Kart (gra wyścigowa, w której bohaterami są postacie z serii Mario - red.), mają bardzo niski próg wejścia i potrafią wciągnąć każdego, nawet mojego sceptycznego przyjaciela, z którym potem spędziliśmy wiele wieczorów na wspólnej grze.
Co szczególnie Cię pociąga w tej "poetyce Nintendo"?
Myślę, że łączenie tego co jest jakoś tam realne z tym, co jest baśniowe i nieprawdopodobne. Te gry, które Nintendo proponuje, one jakoś najlepiej oddają to, że naprawdę wszystko jest możliwe, nawet jeśli jest umowne. Projekty postaci, świat przedstawiony – czy gram w Zeldę, czy gram w Pokémon Legends Arceus (jedna z gier ze świata Pokémon - red.) , mają taki pomysł na siebie, że są trochę jak z baśni. Nie udają aż tak bardzo realnego świata i może dzięki temu łatwiej jest mi po prostu zresetować głowę. Mimo tego, że czasami te gry są bardzo dorosłe, to mam poczucie, że one mają w sobie jakąś naiwność dziecka, ale taką dobrze rozumianą – prostotę serca dziecka.
Jak łączysz świat duchowości z pasją do gier? Czy to są dla Ciebie oddzielne światy?
Dla mnie to nie są dwa różne światy. Im dłużej jestem księdzem, tym bardziej widzę, że duchowość nie jest dla mnie jakąś przestrzenią ponad codziennością, tylko jest przestrzenią, która przenika moją codzienność. Widzę różne swoje pasje – muzyczne, gamingowe, teatralne – jako coś, przez co Pan Bóg do mnie mówi, albo co mogę z Panem Bogiem przeżywać. Niejednokrotnie tak robię, że kiedy idę nawet do kina sam, to sobie uświadamiam tę Bożą obecność i wiem, że nie oglądam sam tego filmu, tylko oglądam z Panem Jezusem. Podobnie trochę z grami.
fot. archiwum prywatne
Grasz najczęściej sam, czy z innymi?
To zależy od gry i od tego, na co akurat mam ochotę. Ale nawet jak nie gram z innymi, to gry stają się okazją do spotykania innych. Na przykład w szkole, gdzie uczę. Switch jest konsolą, która faktycznie dużo bardziej niż Game Boy trzy dekady temu w Polsce trafił pod strzechy. Sporo ludzi tego Switcha ma. Pokémony niespodziewanie stały się okazją do spotykania ludzi. Mam takie doświadczenie, że nawet ktoś zaczął chodzić na religię, bo się dowiedział, że można ze mną zrobić jakąś wymianę (gry Pokémon pozwalają wymieniać się złapanymi stworkami - red.) i już się zaczęła rodzić jakaś relacja. Czasami przy okazji gry w Pokémon GO udaje mi się spotkać moich uczniów i gdzieś tam zagadać. To bardzo dobra okazja do spotkania.
Czy masz jakieś zasady, którymi kierujesz się w grach?
Ja zazwyczaj staram się być sobą w grach. Kiedy w Hogwarts Legacy (gra związana z uniwersum Harry’ego Pottera) można było się uczyć zaklęć niewybaczalnych albo można było się ich nie uczyć, to ja się ich nie uczyłem, bo nie chciałem. Znam to uniwersum, wolałbym tych zaklęć po prostu nie używać. W Pokémonach, gdzie co prawda fabuła nie jest najważniejsza, staram się nie tworzyć sobie alternatywnego świata, jakichś alternatywnych rozwiązań i uwalniać jakiejś swojej mrocznej natury, tylko raczej być w miarę szczerym w tym, co wybieram i w jaki sposób gram. W ten sposób gry są przedłużeniem mojego życia i chciałbym w obu tych światach być spójny.
Czy gry wpływają na Twoją refleksję duchową? Wykorzystujesz przykłady z gier w homiliach?
Granie w gry tego typu, nawet jak Pokémony – to nie są trudne gry, ale one jednak wymagają pewnej cierpliwości, wytrwałości. Widzę, że to też jest coś, czego ja się nauczyłem dzięki graniu – pewnej cierpliwości, stałości i takiego poświęcenia się jednemu zadaniu. Zacząłem grać jakiś czas temu w grę, która się nazywa OMORI i ona faktycznie trochę mi otwiera oczy na tematy związane z kryzysami psychologicznymi, bo opowiada o doświadczeniu samotności i o tym, jak buduje się relacje. To jest coś, co trochę ze mną zostaje na dłużej i nawet jeśli nie mówię wprost o tym w kazaniach, to motywy, które gdzieś tam zobaczyłem, wykorzystuję. Generalnie granie uświadamia mi, że świat jest dużo bogatszy i szerszy, niż czasami go postrzegam. Czasem też po graniu uruchamia się we mnie chęć tworzenia czegoś – napisania opowiadania czy powrotu do pisania musicalu. Doświadczenie czyjejś twórczości przez grę mobilizuje mnie, by nie być tylko graczem, ale ocalać w sobie naturę twórcy.
Jak oceniasz zjawisko mszy świętych w Robloxie? (więcej o tym zjawisku pisaliśmy TUTAJ)
Myślę, że to może być dobra opcja edukacji i oswajania liturgii dla młodych ludzi. I chyba zrobiło dobrą robotę, bo uczniowie mnie o to pytali, trochę się dzielili różnymi rzeczami i przemyśleniami. Jasne, byli tacy, którzy po prostu się z tego podśmiewali i próbowali zrobić z tego żart, ale to bardzo szybko im się nudziło, bo okazało się, że tam w tym Robloxie nikt nie robi tego dla żartów. Dla mnie tego typu inicjatywy są w porządku i jeżeli faktycznie ktoś jest otwarty na to, żeby rozmawiać i nie zatrzymać się tylko na poziomie samej gry wideo, to jest to dobre zjawisko. To jest jakiś środek niespodziewanej ewangelizacji – trochę jak u św. Pawła, który w Atenach wykorzystywał język zrozumiały dla odbiorców.
Zatem gry to dla Ciebie bardziej przestrzeń spotkania czy ucieczki od rzeczywistości?
Dla mnie to jest zdecydowanie przestrzeń spotkania. Wśród swoich najbliższych znajomych, z którymi gram, są ludzie, którzy są wierzący, ale mam też znajomych zupełnie niewierzących i będących na bakier z Kościołem. Nagle się okazuje, że ja bym pewnie ich nigdy nie spotkał, niż właśnie przez wspólne granie. Okazuje się, że mamy coś, co jest naszym wspólnym mianownikiem i nagle zaczynamy się uczyć siebie nawzajem. Cała ta pasja zaowocowała wyjazdem do Japonii, bo to, że się tam znalazłem, było efektem tego, że takich ludzi poznałem właśnie przez gry wideo.
fot. archiwum prywatne
Czy widzisz zagrożenie w izolowaniu się przez gry? Na przykład przez to, że ludzie albo sytuacje nas zawiodły?
Rozumiem to zagrożenie, że faktycznie świat gier może być dla kogoś na tyle bezpieczny – jak powiedziałeś, że ktoś się zawiódł na ludziach – że może to zamykać skutecznie na budowanie prawdziwych relacji. Myślę, że absolutnie nieocenioną rolę mają tutaj rodzice, którzy towarzyszą swojemu dziecku w przeżywaniu jego pasji. Jeżeli masz rodzinę, która ci towarzyszy w tym, ona nie musi tego rozumieć, ale jeżeli to jest pasja, którą z kimś dzielisz, albo przynajmniej ktoś o niej wie i ją przyjmuje, nawet jeśli jej nie rozumie, to to już bardzo dużo daje.
Jak dotrzeć do osób, które izolują się przez gry?
Myślę, że pierwsza rzecz, którą dobrze jest zrobić, to wyrazić zainteresowanie. Ja mogę tego nie rozumieć, ale ja chcę o tym posłuchać. Chcę zobaczyć, co jest w tym ciekawe, dlaczego dla ciebie to jest ważne i być, chociaż częścią tego świata. Znam takie pary, w których jedna strona jest zapalonym graczem, a druga po prostu siedzi obok, pije herbatę i towarzyszy, bo nie jest w stanie naraz tylu guzików naciskać. I to jest prawdziwa miłość. (śmiech)
Czy spotkałeś się kiedyś z niezrozumieniem swojej pasji?
Zdarza mi się, że ktoś z moich bliższych znajomych czy przyjaciół się czasami uśmiechnie albo zaśmieje z tego mojego grania w Pokémony, albo inne gry. Ale jest to raczej w duchu życzliwości. Zdarza mi się od moich kolegów księży usłyszeć: "ile ty masz lat?", kiedy wrzucam zdjęcie, że jakaś nowa gra się pojawiła, czy jakieś mangi do mnie przyszły. Na początku nie wiedziałem, jak to tłumaczyć. Dzisiaj widzę, że nie zawsze jest sens, żeby kogoś przekonywać, zwłaszcza wtedy, kiedy ta osoba „wie lepiej”. Mam za duży luz w sobie, żeby się tym przejmować. Wiem, dlaczego gram i dlaczego sprawia mi to przyjemność. Że to jest część mnie, bo jestem w tym autentyczny i nie robię tego na pokaz.
Czy masz jakieś plany związane z nowymi konsolami, czy grami?
Jesienią wyjdzie Pokémon Legends ZA i ja wiem, że będę chciał tak sobie poukładać obowiązki, żeby móc bezkarnie grać, bez poczucia tego, że coś zaniedbuję. Jednocześnie, będę chciał faktycznie przeżyć tę historię, nie tylko ją liznąć, tylko przeżyć. Jeśli chodzi o nowego Nintendo Switcha, to myślałem, że raczej na jesień się skuszę, ale nie zdziwię się, jak wcześniej. (śmiech)
Ostatnie pytanie: gdybyś miał spotkać jedną postać z gier Nintendo, kto by to był i o co byś ją zapytał?
Chyba wybrałbym Blue Oaka z pierwszej generacji gier Pokémon, który potem się pojawia w siódmej generacji, ale już nie jest takim antagonistą, tylko jest raczej takim “dobrym ziomeczkiem”. Chyba bym go zapytał, jak z godnością przeżywać to, że jest się drugim. Bo mam wrażenie, że on umie to zrobić z godnością. Nie jest tym najlepszym, nie jest pierwszym, ale ciągle jest świetny w tym, co robi i nie widać w nim jakiegoś „kompleksu bycia drugim”. Biorę sobie jego postać do serca.


Skomentuj artykuł