O zabraniu Pana i dobroczynnym poście
Dusza, smucąc się, szuka Boga żywego, a nie czegoś tam, jakiejś namiastki. Po utracie Pana - czy to zawinionej, czy też przez Boga tajemniczo zadanej - zawsze potrzeba nam trzeźwej analizy i zrozumienia tego, co się właściwie dzieje, gdy nie ma Pana z nami!
Po powrocie Jezusa z krainy Gadareńczyków podeszli do Niego uczniowie Jana i zapytali: Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą? Jezus im rzekł: Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć (Mt 9,14-15).
Czy to nie jest oczywiste?
To jasne, że nie pora na post, gdy trwa wesele i uczta z okazji zaślubin. Choćby takich "najzwyklejszych" zaślubin mężczyzny i kobiety. A co powiedzieć, gdy w grę wchodzą zaślubiny Stwórcy i stworzenia, Boga i człowieka? Nic dziwnego, że Jezus bierze w obronę swoich uczniów i wyjaśnia, dlaczego oni teraz nie poszczą. Jak tu pościć, skoro od chwili Zwiastowania i Wcielenia aż do Wieczernika i Krzyża dokonują się zaślubiny, które wszystko, co ludzkie czynią nowym, jasnym i wspaniałym! Każdy, kto o tym wie, czy może się dziwić albo gorszyć zachowaniem uczniów?
Obecność wśród Ludu Wcielonego Syna Bożego jest w istocie obecnością Pana Młodego, który poślubia swą Oblubienicę, darząc ją "szaloną miłością"! W taki sposób dzieje się rzecz niewyobrażalnie wielka i radosna. Taki dar, takie wydarzenie usuwa wszelki smutek i znosi (a przynajmniej zawiesza) wszelkie posty. Uczniowie coraz bardziej pojmowali, w jakim Wydarzeniu dane im było uczestniczyć, dlatego mieli prawo "zapomnieć" o postach.
Warto w tym kontekście zapytać: czy my znamy radość z bycia blisko przy Jezusie? Czy uczestnicząc w Jezusowej Eucharystii, potrafimy się radować? Czy z radością odkrywamy, że przejmująca i pełna powagi zbawcza Ofiara Jezusa niejako przemienia się i dopełnia w Uczcie, na której Oblubieniec oddaje siebie swej oblubienicy - Kościołowi, nam, mnie, tobie? Czy mocą takiego Daru umiemy z-relatywizować wszystko to, co jakoś nas trapi i smuci (nieraz bardzo), ale w zestawieniu z głębią naszej Komunii z Chrystusem traci na wadze, staje się "niczym"?
A może warto sprawdzić siebie i na taką okoliczność: Czy nie celebrujemy przesadnej "powagi" i pod żadnym pozorem i z żadnego powodu nie pozwalamy sobie na radość? Czy jednak przy takim (poważno-smutnym ) podejściu nie rozmijalibyśmy się z wielkim pragnieniem Jezusa, który sens swej ziemskiej misji przyporządkował, o dziwo, naszej radości: To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna (J 15, 11).
Pora smutku i postu
To prawda, wszystkie czyny i słowa Jezusa zmierzają do naszej radości, i to do radości pełnej. Nigdy o tym nie zapominajmy! Ale i o tym należy pamiętać, że ten sam Nauczyciel mówi także - prawie na tym samym oddechu - o smutku i poście: Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć. Winno być zatem jasne, że Jezus jeszcze definitywnie nie znosi postu. On wie najlepiej, że smutków spadnie na jego wyznawców co niemiara! Różnej natury smutki pozostaną i powracać będą jako ważny element w niełatwym komunikowaniu się człowieka z Bogiem… A posty okażą się wręcz konieczne, jeśli człowiek nie ma się zatracić w namiętnym pożeraniu stworzeń, zgubnie rekompensującym cywilizacyjne "zaćmienie Boga" (niczym Słońca) i utracona łączność ze Stwórcą!
Powtórzmy, jaśniej i prościej. Post jest najzupełniej zbędny, gdy Jezus jest ze swymi uczniami, a uczniowie są z Nim. Sytuacja zmieni się radykalnie, kiedy zabiorą im pana młodego. Gdy Jezus zostanie zabrany, post okaże się konieczny. Charakterystyczne jest to podkreślenie: w ów dzień, będą pościć! Przepastną różnicę czyni owo: Gdy Jezus jest obecny! Gdy Jezus zostaje zabrany!
Jezus obecny - Jezus zabrany
Te dwa wyrażenia oznaczają dwie sytuacje, bardzo różne. Był w historii taki czas, kiedy Wcielony Boży Syn był obecny fizycznie. Można Go było widzieć, rozmawiać z Nim, doświadczać wielu dobrodziejstw płynących z takiej Jego fizycznej obecności… Potem przyszedł czas odejścia i zabrania Jezusa. Uczniowie odczuli radykalną różnicę między: widzieć Pana, a nie widzieć Go! Ale to nie wszystko. Bo przecież uczniowie Jezusa będą mocno doświadczać duchowej obecności Pana. I przeciwnie, doświadczać też będą Jego nieobecności, czegoś w rodzaju ciemnej nocy. Wszyscy wiemy z własnego doświadczenia, co to znaczy, gdy przeżywamy duchową obecność Jezusa. I jak jest ona ważna, miła i słodka. Ale wiemy też, jaki to smutek i gorycz zalewają duszę, gdy stwierdzamy, że Pan został nam zabrany.
"Zabranie Pana" oznacza różne utraty. Wielką utratą było, gdy skończyła się fizyczna obecność Wcielonego Syna Bożego. Po dramatycznej śmierci Jezusa nastał czas Jego fizycznej nieobecności. Niejako na pamiątkę tej bolesnej straty i zabrania Pana Młodego w dramatycznych okolicznościach, Kościół podejmuje w swym cyklu Roku Liturgicznego to wszystko, co składa się na Wielki Post, i o czym myślimy także we wszystkie piątki w ciągu roku. - Mówiąc o poście ("będą pościć"), Jezus ma na uwadze nie tylko (i chyba nie przede wszystkim) Wielki Post i post piątkowy… Chodzi Mu zapewne o post bardzo osobiście rozpoznawany i z zaangażowaniem praktykowany jako konieczny warunek prawdziwego życia duchowego. I o tym powiem w kolejnym punkcie. Przyglądnijmy się temu postowi, który należy podjąć po utracie Pana Jezusa czy też po Jego ukryciu się (z powodów Jemu wiadomych).
Przyglądnijmy się temu postowi
Są takie sytuacje i stany ducha, w których z głębi serca mówimy: Nie ma Pana, Pan został zabrany! Nie wiem, gdzie On teraz jest. To w związku z takimi sytuacjami ocieramy się niekiedy aż o wątpienie, czy On w ogóle jest, a przynajmniej na poważnie obawiamy się, czy jeszcze uda się nam odzyskać kontakt z Jezusem. Czy uda się Go nam jeszcze odnaleźć? Czy On pozwoli nam znów cieszyć się Jego obecnością? Te (tu krótko przywołane) sytuacje - dziejące się w głębi naszych serc i dusz - ma na myśli Jezus, gdy przepowiada konieczność postu i wyraźnie go zaleca w tych słowach: w ów dzień, będą pościć.
Tak, sytuacja zabrania nam Pana czy Jego zniknięcia - domaga się postu naprawdę. Zresztą nie tylko postu w znaczeniu potocznym. Św. Ignacy Loyola radzi, by zastosować umartwienie, zintensyfikować modlitwę i usilnie badać siebie właśnie wtedy, gdy smuci nas i boli brak żywej łączności z Panem, gdy popadamy w przykre duchowe strapienie: Chociaż w strapieniu nie powinniśmy zmieniać poprzednich postanowień, to jednak jest rzeczą wielce pomocną usilnie zmieniać samego siebie (nastawiając się) przeciw temu strapieniu, np. więcej oddając się modlitwie, rozmyślaniu, rzetelniejszemu badaniu (sumienia) i do pewnego stopnia pomnażać nasze praktyki pokutne (Ćwiczenia duchowne, nr 319).
Nieco dokładniej o zalecanym poście
Oczywiste jest to, że kiedy Pan zostaje nam zabrany, wtedy z reguły dopada nas smutek. Dobrze to znamy. Tęsknota za Jezusem wywołuje w nas odczucie strapienia. Wskutek odczuwalnej nieobecności Pana czujemy się utrapieni, zagubieni i czasem wręcz zdesperowani. Na ogół w miarę wyraźnie widzimy, co czego jest tu przyczyną… Paradoksalnie mniej oczywiste i rzadziej po imieniu bywa nazwane to, że ze stanem strapienia duchowego współwystępuje apetyt, nierzadko "wilczy". Smutek o charakterze duchowym (po utracie Jezusa) i wzmożony głód występują razem. A od tych odczuć już tylko maleńki krok do zapamiętałego jedzenia, konsumpcji… Wydaje się, że tak być nie powinno, bo przecież trudno spodziewać się, że utraconą obecność Osoby (Jezusa) zrekompensuje nam wzmożona konsumpcja… Takiej iluzji jednak dość łatwo ulegamy. Najłatwiej bywa sięgnąć dosłownie po jedzenie. Inni liczą na to, że powstały w nich głód (a i smutek) o charakterze duchowym zaspokoją w sferze międzyludzkich doznań, w intensywnej "konsumpcji" wzajemnych uczuć. Pewno najczęściej powstały wilczy głód i apetyt bywa ukierunkowany w stronę rzeczy, tzw. bogactw. Gromadzimy je, licząc, że samo ich posiadanie rozproszy (może i rozproszy, ale nie usunie) strapienie; że zadziała jak tabletka przeciwbólowa.
Byłaby to wielka szkoda (a i poważny błąd w sztuce rozeznawania się w swym życiu osobowym), gdybyśmy przeżywając smutek po utracie Jezusa, sądzili, że oddalimy od siebie przykre uczucia smutku i głodu, gdy oddamy się (niemal zatracając się) w różnego rodzaju konsumpcji. Niestety, ta ostatnia jest zresztą bezwzględnie i obłędnie nakręcana przez (jak mawiamy) właśnie konsumpcyjną cywilizację, która stała się taką ponieważ przyczyniła się do utracenia na wielką skalę żywego kontaktu ludzi z ich Stwórcą i Bogiem. Jakby już nie wiedziano, że sens, smak i piękno życia polega na czymś niepomiernie większym, innym, Boskim, religijnym.
Mały rachunek sumienia
Warto przyjrzeć się sobie, żeby odkryć i nazwać swoje ulubione i odruchowo podejmowane sposoby zasycania duchowego głodu - po "zabraniu Pana"… Czy na co dzień nie zapominamy, że objedzenie się czymkolwiek na pewno NIC nam nie pomoże. Dusza, smucąc się, szuka Boga żywego, a nie czegoś tam, jakiejś namiastki. Po utracie Pana - czy to zawinionej, czy też przez Boga tajemniczo zadanej - zawsze potrzeba nam trzeźwej analizy i zrozumienia tego, co się właściwie dzieje, gdy nie ma Pana z nami!
Czy staramy się za każdym razem rozeznać, czy sytuacja "zabrania pana młodego" jest przez nas zawiniona, czy jest to raczej próba przez Boga zesłana? I czy pamiętamy, że w OBU przypadkach konieczny jest POST! Czyli powstrzymanie się od gwałtownej konsumpcji stworzeń! To najlepsza decyzja, gdy po zabraniu (zniknięciu) Pana Młodego podejmujemy post! W ten sposób robimy w sobie przestrzeń do namysłu. Zyskujemy wewnętrzną dyspozycję do rozeznawania, gdy oddalamy od siebie "narkotyk" wzmożonej konsumpcji. Szybciej i bez dodatkowych cierpień ustalamy przyczynę, dla której znów straciliśmy żywy kontakt z Panem Jezusem.
A przyczyny bywają różne: np. zaniedbanie codziennej modlitwy, odsunięcie się od Słowa Bożego, zafascynowania atrakcjami i przyjemnościami świata, niechęć czy zazdrość w relacji z bliźnimi czy też jakiś (inny) poważny grzech… (Wiele by mówić o tym wszystkim, co dzisiaj jawi się jako coraz bardziej bezczelny i gwałtowny atak szatana i świata na naszą żywą i miłosną więź z Bogiem, z naszym Zbawicielem).
Takie utraty Pana: subtelne, nieuchronne i obiecujące!
Na sam koniec, króciutko, o raczej powszechnym rodzaju utraty Pana (o ile z zaangażowaniem kroczymy drogą życia wewnętrznego i modlitwy). Ten rodzaj utraty Pana jest rzec można strukturalny, wpisany w nasze pielgrzymowania do oglądania Boga twarzą w twarz.
Żeby już nie mnożyć słów i opisów, posłużę się piękną modlitwą-wyznaniem. Autorem tego tchnącego nadzieją świadectwa jest George Appleton, arcybiskup Jerozolimy:
O Chryste, mój Panie, raz za razem powtarzałem za Marią Magdaleną:
Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono.
Byłem opuszczony i samotny. A Ty znowu mnie znalazłeś.
I wiem, że to, co umarło we mnie,
to nie Ty, mój Panie, tylko moje wyobrażenie o Tobie,
obraz, który uczyniłem sobie, by przechować to, co znalazłem,
i był on moim zabezpieczeniem.
Uczynię inny obraz, o Panie, lepszy niż ten poprzedni.
Ten też odejdzie, jak wszystkie następne,
Aż dojdę do błogosławionej wizji Ciebie samego, o Chryste, mój Panie
Te słowa dogłębnie nas pocieszają, gdyż skierowują nasze oczy ku błogosławionej wizji samego Chrystusa, naszego Pana. Tej wizji już nikt i nic nam nie zabierze. I nie będzie już potrzebny jakikolwiek post!
Skomentuj artykuł