On naprawdę żyje pośród nas

fot. depositphotos.com

Rozgryzając dzisiejszą liturgię słowa, miałem w głowie przede wszystkim jedną myśl: Słowo Boże chce nas przekonać, że to, co dotyczy naszej wiary, czyli naszej relacji z Bogiem, jest realne i ma (albo przynajmniej powinno mieć) realny wpływ na nasze życie. Nie możemy dzielić swojego życia na różne strefy, z których jedną z nich będzie strefa religijna, należąca do Boga, ale trzymana gdzieś w odosobnieniu, w tzw. prywatności, odseparowana od innych przestrzeni naszego życia.

Jezus naprawdę stanął pośrodku swoich uczniów i pozdrowił ich słowami: „Pokój wam” (Łk 24,36). I naprawdę ich przestraszył. To była realna obecność: „Uczniowie opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak poznali Jezusa przy łamaniu chleba. A gdy rozmawiali o tym, On sam stanął pośród nich (…)” (Łk 24,35-26).

Dwa tysiące lat po tych wydarzeniach wcale nie jesteśmy w gorszej sytuacji. Jezus też staje pośród nas. Też do nas mówi. I dobrze wie, co nam w duszy gra, czego potrzebujemy. Nie brońmy się więc przed tym, że obecność Jezusa w sakramentach, a zwłaszcza w Eucharystii, jest realna, a wręcz namacalna! Nie trzymajmy dystansu, ale korzystajmy z tej Jego obecności! Nie mamy Go tylko podziwiać, ale mamy Go przede wszystkim spożywać! On musi być w nas! Inaczej pozostanie duchem, o którym opowiadamy innym w ten sam sposób, w jaki mówi się o mitologicznych postaciach. On nie może pozostać wspomnieniem z przeszłości, lecz On ma być naszym „teraz” i naszym „jutro” – ma być Towarzyszem, który prowadzi nas do przyszłości w Królestwie niebieskim.

Ewangelii nie czytamy po to, żeby zachwycić się tym, co w relacji z Nim doświadczyli inni, lecz żeby odkryć, że my sami tego też możemy doświadczyć. Bo Ewangelia jest o nas. Po pierwsze pomaga nam zrozumieć samych siebie i odnaleźć te miejsca w naszym życiu, w których nie wydarzyło się jeszcze obumarcie i zmartwychwstanie, gdzie jeszcze nie zaszła przemiana możliwa jedynie dzięki działaniu łaski Chrystusa. Może to brzmi trochę górnolotnie i „kościółkowo”, ale chodzi po prostu o to, żeby Biblii nie otwierać jak książki z „Baśniami braci Grimm”, ale jak podręcznik do życia, jak skarbiec pełen mądrości, z której – jeśli tylko chcę – mogę w każdej chwili skorzystać.

Zatrwożeni, zlęknieni, pełni wątpliwości, a zarazem radośni i zdumieni – powiedzieć, że uczniowie mieli mętlik w głowie, to nie powiedzieć nic. Przed chwilą jeszcze opowiadali sobie nawzajem o tym, w jakich okolicznościach spotkali Pana, a oto teraz Ten, o którym mówią, staje pośród nich. Czyż nie jest to spełnienie słów, które powiedział do nich jeszcze przed męką, śmiercią i zmartwychwstaniem? Tłumaczył im wówczas, na czym polega bycie Kościołem i po co jako wspólnota modlimy się do Boga – nie po to, żeby Go „przebłagać”, nie po to, żeby „urobić” Jego wolę, ale żeby odkryć Jego obecność pośród tych, którzy wierzą, że On jest Bożym Synem. Przypomnijmy sobie te słowa: „Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,19-20).

Zaczynamy więc rozumieć słowa, które wypowiada, gdy staje przed uczniami jako Zmartwychwstały: „Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam” (Łk 24,39). Jezus chce ich przekonać, że jest naprawdę żywy. To fundamentalna sprawa. Żyję, mam ciało, a więc jestem w tym samym świecie, co wy – mogę zatem wchodzić z wami w interakcję, mogę na was wpływać, mogę pomagać wam się przemieniać i będę waszą siłą. I jeszcze to pytanie, które zwala z nóg! „Macie tu coś do jedzenia?” (Łk 24,41). Można powiedzieć, że uczniowie z radości wręcz zwariowali, a tymczasem Jezus… prosi o jedzenie, żeby pokazać, jak bardzo jest prawdziwy, jak bardzo jest „tu i teraz”.

Ta realność obecności Jezusa ma powodować realne konsekwencje w życiu tych, których spotyka jako Zmartwychwstały. Starł się ze śmiercią, która jest konsekwencją grzechu. To wydarzyło się naprawdę, bo grzech naprawdę prowadzi do utraty życia. W czytaniu z Dziejów Apostolskich św. Piotr w mocnych słowach wyrzuca ludowi, jak bardzo pomylił się co do Jezusa. Podkreśla, że grzech jest prawdziwy i jego skutki także. Dlatego też konkretne działania powinni podjąć ci, którzy dostrzegą swój błąd: „Pokutujcie więc i nawróćcie się, aby grzechy wasze zostały zgładzone” (Dz 3,19).

W drugim czytaniu przed grzechem przestrzega św. Jan: „Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli” (1 J 2,1). Przesłanie jest proste: należy zerwać z grzechem. Żeby było to jednak możliwe, to najpierw trzeba go rozpoznać. Okazuje się, że to wcale nie jest takie proste. Wiele osób nie widzi w sobie grzechu. Nie mają sobie nic do zarzucenia. Kilka wersów przed odczytanym dziś fragmentem Janowego listu znajdujemy słowa: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1,8). Wrażliwości sumienia trzeba się nauczyć przez przebywanie z Panem. Im więcej z Nim będziemy, tym bardziej będziemy świadomi tego, jak bardzo się od Niego różnimy. A tym właśnie jest grzech – różnicą między nami a Jezusem.

Tak jak realny jest grzech, tak też realne jest Boże przebaczenie i miłosierdzie: „Jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca — Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko za nasze, lecz również za grzechy całego świata” (1 J 2,1-2). Doświadczane przez człowieka miłosierdzie ma wpływ na jego życie, jest siłą pozwalającą przekraczać siebie i stawać się coraz bardziej otwartym na innych. Doświadczenie Miłości Bożej, która nie ma granic, pomaga człowiekowi rozszerzać serce, czyli czynić je zdolnym do naśladowania Miłosierdzia Bożego wobec winowajców i głoszenia całemu światu przebaczenia w Chrystusie: „(…) w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego” (Łk 24,47-48).

Wróćmy do myśli, która otworzyła te rozkminy nad niedzielnym Słowem. Wiara ma być po prostu konkretem. Dość jasno oddał to św. Jan, pisząc: „Po tym zaś poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania. Kto mówi: «Znam Go», a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy. Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała” (1 J 2,3-5). Modlitwa, sakramenty i lektura Biblii rozumiane jako spotkanie z żyjącym i działającym Panem są jej fundamentem. Od spotkania z Nim mamy jednak przejść do naśladowania Chrystusa w konkretnych, codziennych sytuacjach. Dość teoretyzowania. Tak pięknie i dużo potrafimy w Kościele mówić o miłości. Więc jeszcze więcej i jeszcze piękniej kochajmy – i to wszystkich, bez wyjątku. Może nie damy rady wszystkich od razu, ale spróbujmy kochać przynajmniej tych, których mamy tuż obok.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

On naprawdę żyje pośród nas
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.