Polskie małżeństwo: Nasza misja w Holandii? Mówić o tym, że Bóg żyje! I jest dobry. Zawsze

Polskie małżeństwo: Nasza misja w Holandii? Mówić o tym, że Bóg żyje! I jest dobry. Zawsze
Zdjęcie ilustracyjne. Fot. Broome / Unsplash
Logo źródła: Głos Ojca Pio Magdalena Marchlewska

Jesteśmy małżeństwem, które stosunkowo niedawno przejrzało na oczy. W 2017 roku przeżyliśmy nawrócenie podczas kursu przedmałżeńskiego. Myśleliśmy wtedy: "odmieniło się całe nasze życie, narodziliśmy się na nowo".

Po kilku latach od nawrócenia we wszystkim, co nas spotykało, łatwiej nam zauważyć Boże działanie, którego na początku nie rozumieliśmy. Jestem pewna, że nadal wielu spraw nie pojmujemy, jednak odkrywanie Bożych dróg niezmiennie nas fascynuje. Ekscytuje nas myśl, że kiedyś On objawi nam, jak to wszystko zostało poukładane. Otworzymy pewnie wtedy usta ze zdziwienia. Ba, już teraz otwieramy!

Wezwanie do zmiany

Bóg od pierwszych chwil prowadził nas do Holandii, a właściwie jeszcze długo przedtem, zanim w ogóle pomyśleliśmy o wyjeździe do tego kraju! Wyjeżdżaliśmy wprawdzie z poczuciem misji, jednak nie mieliśmy pojęcia, na czym ona będzie polegała.

Przed wyjazdem wiele osób martwiło się o nas i ostrzegało, że w nowym miejscu będziemy mieli trudność z uczestnictwem w mszy świętej i nasza wiara może… upaść. Byliśmy przecież świeżo po nawróceniu! Obawy te nie były bezpodstawne - bo czy Holandia kojarzy się z miejscem, w którym można wzrastać w wierze? My jednak naprawdę byliśmy pewni siebie w tej kwestii. W momencie, gdy zaczęliśmy rozważać wyjazd, pojawiła się obawa przed zmianą, a jednocześnie w dotychczasowym miejscu zupełnie nie mogliśmy rozwinąć skrzydeł. Wielkie idee, dużo słów, porywy, ale nic konkretnego z tego nie wynikało!

Właśnie wtedy, podczas jednej z katechez proboszcz z wielką mocą mówił o tym, że nie rozwija się ten, kto nie potrafi wszystkiego zmienić, nawiązując do historii Abrahama i słów, które Bóg do niego skierował: "Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę" (Rdz 12,1). Poczuliśmy, że są one przeznaczone dla nas. I Bóg ukazał nam to miejsce. Jak? Nie spostrzegliśmy padającego prosto z nieba na mapę promienia ani nie przyszedł do nas Boży posłaniec ze skrzydłami.

Wzajemne poznawanie siebie

Odkąd się poznaliśmy, zaczęliśmy lepiej poznawać także samych siebie. Wcześniej w naszym życiu wchodziliśmy w relacje, w których chcieliśmy być lepsi, niż naprawdę jesteśmy, ale nieprawdziwi. Mieliśmy wtedy już około trzydziestki. Nie powiedziałabym jednak, że byliśmy dojrzali, ale od początku czuliśmy, że "to jest to".

Gdy zwierzaliśmy się sobie z własnych słabości i upadków z przeszłości, nasze uczucie nie zmniejszało się. Raczej potęgowała się czułość, chociaż jeszcze często pojawił się płacz, ściąganie pierścionka i wychodzenie z domu z trzaskaniem drzwi. Niekiedy bywało naprawdę trudno.

Gdy dziś przypominamy sobie nasze kłótnie, nieporozumienia, zagniewania, godziny milczenia i godziny rozmów, zranienia, zawody, wiemy, że była to droga do oczyszczania nas z tego, kim nie byliśmy i kim nie chcemy być.

Odkrywanie wspólnych pasji

Powoli dokopywaliśmy się do pragnień, marzeń i potrzeb głęboko ukrytych w naszych sercach. Na początku odkrywaliśmy wspólną pasję do historii i podróżowania. Dobrze czuliśmy się na łonie natury, ale także podczas spacerów po mieście.

Myśląc o tamtym czasie, zdajemy sobie sprawę z tego, że nie umieliśmy doceniać i cieszyć się tym, co mamy obok. Jednocześnie zupełnie nie szło nam spełnianie siebie. Wtedy nie żyliśmy z Bogiem. Budowaliśmy wszystko na sobie samych. Przekonaliśmy się, jak wątły jest to fundament.

Wszystko, co było w nas ukryte, po nawróceniu doprowadziło do decyzji, by sprawdzić, jak będzie się żyło w "stałej podróży", czyli w zupełnie innym kraju. Chcieliśmy znaleźć punkt wyjściowy do odkrywania nowych miejsc…

W tym czasie otrzymaliśmy propozycję od znajomego: "Przyjedźcie do mnie, do Norwegii, pomogę Wam znaleźć pracę…". Ten skandynawski kraj kojarzył się nam z pięknymi widokami i górami, które tak kochamy. Nie byliśmy dotąd w Norwegii, poczuliśmy więc ekscytację. Namówił nas.

Zmiana planów?

Pan Bóg ma poczucie humoru! Po niedługim czasie ów znajomy zadzwonił i powiedział: "Wiecie co, przeprowadziłem się do Holandii, przyjeżdżajcie - tu jest lepiej!". Powiedzieć, że zaskoczyła nas ta wiadomość, to jak nie powiedzieć nic. Nigdy nie pomyślelibyśmy o tym kraju jako kierunku docelowym. Przecież tam nie ma żadnych gór! Jaką misję moglibyśmy mieć w tym miejscu do spełnienia?

Przeraziła mnie ta myśl. Życie w Holandii kojarzyło mi się negatywnie - z niebezpieczeństwem, wielokulturowością, używkami. Tyle wiedziałam o tym kraju. Byłam pewna, że za pierwszym rogiem ktoś nas okradnie. Mam jednak zawsze w pamięci historię jednego z naszych ulubionych świętych, Filipa Neri, który był przekonany, że jego powołaniem jest wyjazd na misje do Indii. Nie myślał, że dla niego stanie się nimi Rzym. A właśnie tam był potrzebny.

Często modlimy się do Boga, zadając pytania i prosząc o znaki. Odpowiedzi czasem są naprawdę zupełnie różne od tych, których się spodziewamy. Czy nie kłócimy się z Nim, a pokornie idziemy za Jego głosem, wierząc, że tam, gdzie prowadzi, czeka na nas o wiele więcej, niż po ludzku przypuszczamy?

Rozeznawanie misji

Nadszedł dzień moich urodzin. Podczas katechezy proboszcz wypowiedział przywołane wcześniej słowa z Księgi Rodzaju. Chwilę później nasze wątpliwości rozwiał telefon od pewnej Polki mieszkającej od wielu lat w Holandii, która opowiedziała nam nieco o tym, jak z jej perspektywy wygląda życie w tym kraju.

Tak zamieniliśmy Norwegię na Holandię - ukochane góry na najbardziej płaski kraj, jaki mogliśmy sobie wyobrazić.

Pewnego wieczoru znów modliliśmy się o odpowiedź, czy rzeczywiście mamy tam jechać. Łzy na mojej twarzy jeszcze nie zdążyły wyschnąć, gdy ta sama znajoma zadzwoniła z kolejnymi ciepłymi wieściami i zapewnieniami, że nie zostawi nas tam samych.

Zaczęliśmy się zastanawiać, po co Bóg posyła nas właśnie do Holandii. Nie mogliśmy znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi. Prawdopodobnie większość znajomych myślała, że jesteśmy niepoważni. Mamy przecież pracę, niczego nam nie brakuje. Szukamy nie wiadomo czego. My jednak czuliśmy, że mamy misję do spełnienia…

Na zakończenie pobytu w Polsce wzięliśmy udział w kursie "Nowe Życie" organizowanym przez Pallotyńską Szkołę Nowej Ewangelizacji. Podczas wykładów zaczęliśmy kreślić w zeszytach pomysł na mały małżeński blog. Tak powstał profil "Po drodze z Ewangelią".

Gdy wyjeżdżaliśmy, obiecaliśmy sobie, że nie tyle będziemy mówić o Bogu, co o Nim świadczyć. Chcieliśmy nieść innym światło, którym nas obdarzył. Naiwnie myśleliśmy, że jesteśmy już na takim etapie!

Piękno polskości

Pan Bóg szybko zaczął uświadamiać nam, że dużo nauki przed nami. Jak rozmawiać z ludźmi, którym się wydaje, że są daleko od Boga, a jeszcze dalej od Kościoła? Byliśmy pewni, że wiemy, póki nie zaczęliśmy mieć ku temu coraz częstszych okazji.

W Holandii podjęliśmy wolontariat w polskiej szkole, gdzie mamy okazję przekazywać rodzimą kulturę, tradycję, uczyć języka ojczystego i historii, a także wspólnie obchodzić polskie uroczystości poza granicami kraju, umacniając poczucie tożsamości narodowej. By wspólnie rozwijać wiarę podczas katechez i zachęcać dzieci do poznawania piękna polskości, zrezygnowaliśmy z innych planów podczas wolnych sobót.

W sobie zaś patriotyzm rozwijamy, odwiedzając europejskie miejsca pamięci: cmentarze wojenne czy obozy zagłady, gdzie modlimy się za ofiary każdej ze stron konfliktu pierwszej i drugiej wojny światowej. Mój mąż miał możliwość zaprojektować pomnik upamiętniający Batalion Strzelców Podhalańskich, który uczestniczył w wyzwoleniu Bredy, a także dołączył do grupy rekonstrukcyjnej i zaczął prowadzić lekcje historii we własnym mundurze. Założył ponadto blog historyczny "Historia w drodze".

Polska misja w Holandii

Za granicą nie jest oczywiste uczestniczenie w mszy świętej w ojczystym języku, ponieważ nie każdy kościół i nie każde miasto ją zapewnia. Nie jest oczywiste także to, że w danym kościele odbędzie się ona w każdą niedzielę. Doceniamy zatem taką możliwość i dostosowujemy swoje plany do porządku polskich nabożeństw w okolicy.

Dowiedzieliśmy się także, jak to jest, gdy trzeba kościół przygotować do nabożeństwa. Pan Bóg pobłogosławił nam tym, że w mieście naszego zamieszkania po wielu latach udostępniono do kultu zamknięty dotąd polski kościół, którym się zajmujemy: otwieramy i zamykamy, a także przygotowujemy go do mszy. Nie opiekujemy się nim sami, obowiązkami wymieniamy się z ludźmi poznanymi dzięki tej służbie: ktoś otworzy i zamknie kościół, ktoś zadba o kwiaty, ktoś upierze obrus, ktoś rozłoży na ławkach śpiewniki, ktoś zatroszczy się o kompletną obstawę liturgiczną, ktoś poprowadzi różaniec, ktoś jest w stałym kontakcie z proboszczem… Wymaga to jednak od nas dostosowania się do rozkładu liturgii, która odbywa się tu w pierwszą i trzecią niedzielę miesiąca. W inne niedziele dojeżdżamy do kościołów oddalonych około czterdziestu kilometrów.

Rozwój wiary zagranicą

W Holandii zrobiliśmy wiele rzeczy po raz pierwszy w życiu: ja zaśpiewałam psalm w kościele, Paweł zaś uczestniczył, a potem zorganizował Ekstremalną Drogę Krzyżową w naszym rejonie. Braliśmy też udział w misterium Męki Pańskiej, wchodząc w role Jezusa i Marii Magdaleny oraz śpiewaliśmy w scholi.

Upewniliśmy się, że naszym charyzmatem jest podróżowanie za świętymi i przybliżanie ich sylwetek. W ciągu czterech lat odwiedziliśmy m.in.: Liege - gdzie działał św. Hubert, Karmel - w którym żyła św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Cascię - miejsce pochówku św. Rity, Maltę - gdzie rozbił się statek św. Pawła, Asyż - w którym św. Franciszek usłyszał "odbuduj mój Kościół", Rzym - w którego katakumbach św. Filip Neri opiekował się sierotami, a także miejsce w Holandii, gdzie dzieło "O naśladowaniu Chrystusa" tworzył Tomasz à Kempis. Jednym z najważniejszych miejsc była Fatima, ponieważ Matka Boża Fatimska jest patronką naszego nawrócenia.

Dzięki pracy dla holenderskiego Kościoła udało się nam przekazać relikwie czczonej od lat w Holandii Małgorzaty Marii od Aniołów, założycielki Karmelu w Oirschot, do kościoła pw. Świętego Huberta w Zalesiu Górnym, którego proboszcz rozbudził w nas miłość do świętych oraz chęć podróżowania ich śladami.

Boże błogosławieństwo

W Holandii Pan Bóg pozwolił nam rozwinąć skrzydła. Mój mąż spełnia się w roli krzewiciela polskiej historii i tradycji, ja natomiast napisałam e-book o drodze ze św. Ritą i zaczęłam organizować kobiece spotkania modlitewne w każdy dwudziesty drugi dzień miesiąca z modlitwą o jej wstawiennictwo. Podróżuję też z książkami i słowem Bożym, o czym piszę na blogu "Dziewczynko, mówię ci, wstań".

Po kilku latach pracy w różnych miejscach przyłączyliśmy się do holenderskiej fundacji katolickiej. Zajmujemy się Apostolatem Najświętszego Serca, który można znaleźć na YouTube, Instagramie i Facebooku.

Pan Bóg obdarza nas niezmierzoną łaską i zaufaniem. Nic byśmy nie zrobili, gdyby On tego nie chciał i nie wyposażył nas wcześniej. Sami często czujemy się słabi i niegodni. Wracamy wtedy do Ewangelii i przypominamy sobie, że na pierwszych apostołów Jezus powołał rybaka, celnika i tkacza… W Jego oczach każdy jest cenny i potrzebny.

Jaka jest więc nasza misja w Holandii? Mówić o tym, że Bóg żyje! I jest dobry. Zawsze.

Magdalena Marchlewska - żona Pawła. Nauczycielka z trzynastoletnim stażem. Mieszka w Holandii. W 2017 roku otrzymała łaskę nawrócenia. Podróżuje z mężem śladami świętych i historii, a także literatury z Bożym akcentem. Kocha pisać. Nie wyobraża sobie życia bez przyrody, książek i muzyki, czym dzieli się na blogu "Dziewczynko, mówię ci, wstań".

Artykuł pochodzi z dwumiesięcznika "Głos Ojca Pio".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Polskie małżeństwo: Nasza misja w Holandii? Mówić o tym, że Bóg żyje! I jest dobry. Zawsze
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.