Przyznać się do Jezusa to pachnieć jak On
Przyznać się do Jezusa to pachnieć jak On, wyperfumować się Nim. Ja mogę już nie czuć tego Zapachu, bo się do niego przyzwyczaiłem i jest on dla mnie codzienny, wręcz naturalny, ale inni będą pytać, co to za Perfum. Żeby jednak Go poczuli, muszą być blisko mnie. I to ja pierwszy mam się do nich zbliżyć.
Od kilku dni chodzę z pytaniem, co to znaczy przyznać się do Jezusa. Bo o tym w tę niedzielę mówi do nas nasz Nauczyciel: "Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie" (Mt 10,32-33). Odpowiedź, wbrew pozorom, wcale nie jest taka prosta i oczywista. Owszem, możemy zatrzymać się na zewnętrznych formach manifestowania naszej wiary w Chrystusa, podając setki (a może nawet tysiące) przykładów przyznawania się przed innymi, że jesteśmy ludźmi religijnymi. Jest chyba jednak jasne, że tu chodzi o coś dużo głębszego.
Zewnętrzne formy wyrażania wiary są potrzebne. Choć przez to, że są widoczne gołym okiem, mogą sprawiać wrażenie ważnych i nieodzownych, to jednak nie wyczerpują pojęcia "przyznania się" do Jezusa. Marsze, koncerty (a nawet całe festiwale), procesje, modlitwy przy kapliczkach, ozdoby w oknach, zawieszki przy torebkach i plecakach, ubrania z religijnymi nadrukami - istnieje wiele sposobów, w jakie możemy wyrazić przed innymi, że wierzymy w Jezusa, który jest dla nas żywą i prawdziwą Osobą, oddziałującą na nasze życie. Możemy wówczas spotkać się z różnymi reakcjami. O jednym musimy jednak zawsze pamiętać: wiara to sprawa osobista, ale nie prywatna.
Chrześcijaństwem nie da się po prostu żyć tylko w zaciszu własnego domostwa (jak chciałoby wielu), w oderwaniu od wspólnoty i bez głoszenia Ewangelii. Jest ono religią relacyjną. Chrześcijanin to ktoś, kto przebywa z Bogiem, słucha Jego Słowa i rozmawia z Nim, ale także dzieli się doświadczeniem Jego obecności i działania z innymi oraz przekazuje Dobrą Nowinę o zbawieniu w Jezusie Chrystusie tym, którzy Go jeszcze nie znają. Do tego wzywa sam Jezus: "Co mówię wam w ciemności, powtarzajcie na świetle, a co słyszycie na ucho, rozgłaszajcie na dachach!" (Mt 10,27).
Oczywiście, że nie jest to łatwe. Ograniczyć się do własnego serca i trzymać w nim Boga tylko dla siebie - to o wiele prostsze, bo nikomu się nie narażamy, a sytuacje, które mogłyby być dla nas nieprzyjemne, stają się mniej prawdopodobne. Sam w swojej wierze przeżywałem różne fazy. Od ostentacyjnego "przyznawania się" do wiary aż do mówienia o niej dopiero wtedy, gdy nie było już innego wyjścia. Słyszymy dziś jednak: "Nie bójcie się ludzi" (Mt 10,26).
Możemy mieć różne obawy i lęki, kiedy stajemy przed wyborem: przyznać się czy nie. Nie ma bowiem nic przyjemnego w byciu wyśmianym czy zhejtowanym. Czasem wystarczy niewiele, by poczuć się dotkniętym i zranionym: czyjś niesprawiedliwy osąd, niezrozumienie czy uprzedzenia… Choć to marne pocieszenie, to warto mieć świadomość, że to nic nowego, że to nie jest przypadłość naszych czasów. Oddajmy głos prorokowi Jeremiaszowi: "Słyszałem oszczerstwo wielu: Trwoga dokoła! Donieście, donieśmy na niego! Wszyscy zaprzyjaźnieni ze mną wypatrują mojego upadku: Może on da się zwieść, tak że go zwyciężymy i wywrzemy swą pomstę na nim!" (Jr 20,10). Otuchy może dodać świadomość, że nie znoszę nieprzyjemności ze względu na wiarę, na jakąś ideę czy system, ale ze względu na Osobę: „Dla Ciebie bowiem znoszę urąganie, hańba twarz mi okrywa. Dla braci moich stałem się obcym i cudzoziemcem dla synów mej matki. Bo gorliwość o dom Twój mnie pożera i spadły na mnie obelgi złorzeczących Tobie” (Ps 69,8-10).
Przyznać się do Jezusa to znaczy być z Nim w relacji: "Ale Pan jest przy mnie jako potężny mocarz; dlatego moi prześladowcy ustaną i nie zwyciężą" (Jr 20,11). Być w relacji oznacza coś więcej niż tylko znać kogoś, a więc wiedzieć, że taka osoba istnieje. Spotkałem się niedawno ze znajomą apostatką. Podczas naszej rozmowy stwierdziła w pewnym momencie: "Idea Jezuska jest dobra. Ta moralność, której uczył. Ta miłość do bliźniego, o której mówił". Przyznać się do Jezusa to jest jednak coś więcej niż tylko podzielać Jego idee, które przyniósł w swojej Ewangelii. Przyznać się do Niego oznacza chcieć być takim jak On, uczyć się tego poprzez budowanie z Nim więzi.
Od jakiegoś czasu na autobusach komunikacji miejskiej czy na billboardach w Gdańsku można przeczytać takie i temu podobne hasła: "Szanuję każdego, ale… Tu nie ma miejsca na ale!". Ta społeczna kampania dotyczy wielu wrażliwych i drażliwych kwestii, poprzez mniejszości seksualne, przez rasizm aż po uchodźców, ale jedno przesłanie jest wspólne: obrażanie kogoś, wyśmiewanie, powielanie uprzedzeń - to nie sposób na wyrażanie swojej opinii. Owszem, możemy to odnieść także do obrażania Kościoła i ludzi wierzących, z czym spotykamy się przecież na co dzień. I mielibyśmy wiele racji, domagając się szacunku od innych, którzy nie podzielają naszych religijnych przekonań i wypływającej z nich moralności.
Jednak piszę o tym dlatego, że w pierwszej kolejności to my sami, szczycący się imieniem chrześcijan, wciąż musimy uczyć się nie stawiać granic, lecz budować mosty. Przyznać się do Jezusa oznacza bowiem także przyznać się do drugiego człowieka - uznać w nim siostrę i brata. Moje przyznawanie się do Jezusa nie może być nigdy skierowane przeciw komuś: jestem od Jezusa, a nie od X; jestem od Jezusa, bo nie grzeszę jak "oni". Żeby głosić innym Chrystusa, trzeba najpierw wejść w relację i poznać, kim jest człowiek, któremu tak bardzo chciałbym zanieść Dobrą Nowinę. W przeciwnym razie będzie to praca mało efektywna i wyrobnicza, a nie apostolska. Bo przyznać się do Jezusa to pachnieć jak On, wyperfumować się Nim. Ja mogę już nie czuć tego Zapachu, bo się do niego przyzwyczaiłem i jest on dla mnie codzienny, wręcz naturalny, ale inni będą pytać, co to za Perfum. Żeby jednak Go poczuli, muszą być blisko mnie. I to ja pierwszy mam się do nich zbliżyć.
"Nie bójcie się ludzi. Nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć. (…) Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle" (Mt 10,26.28). W przyznawaniu się do Jezusa ważna jest również świadomość własnej grzeszności. Inni mogą wytykać nam nasze grzechy, próbując dowieść, jak słabymi uczniami Mistrza z Nazaretu jesteśmy. Choć jednak grzech jest zewnętrznym zaparciem się Jezusa, to tu chodzi o coś sięgającego dużo głębiej - o to, czy zmieniłem swoją decyzję i już nie chcę mieć z Jezusem nic wspólnego.
Skomentuj artykuł