Bez uczynków, bez potępienia. Od czego więc zacząć?
Z faktu Zmartwychwstania wynika kilka fundamentalnych, ale bardzo prostych kwestii dla naszej relacji z Bogiem, o których często zapominamy.
Spotykam chrześcijan, czasem wiele lat służących Bogu, którzy, o dziwo, nie usłyszeli Dobrej Nowiny o tym, że Bóg kocha i błogosławi nam za darmo, że nie jesteśmy już od Niego oddzieleni, że nie ma już dla nas potępienia i że to wszystko mamy dzięki temu, co zrobił Jezus.
Gdzie leży problem nieskuteczności łaski Zmartwychwstania, łaski Nowego Życia w nas? Dlaczego świętość ciągle wydaje się być towarem luksusowym, dostępnym dla herosów ducha, zamiast być standardem naszej codzienności?
Według mnie trudność polega na nieprawdziwym obrazie odkupienia. Jeden z moich współbraci, już nieżyjący brat, zwykła mawiać - jaka pożywka, takie życie - w jakiego Boga wierzysz, takiego będziesz czcił i tak będziesz Mu służył.
Daliśmy sobie wmówić wiele kłamstw na temat miłości Boga, którymi oddzielamy się od Niego. Jednym z moich ulubionych jest to: "kogo Pan Bóg miłuje, tego krzyżuje". Perwersyjny Bóg, lubujący się w zadawaniu cierpienia... brrr, aż mną wstrząsa. Nic dziwnego, każdy o zdrowych zmysłach będzie się od takiego Boga trzymał z daleka. Takich bzdur jest więcej, czasem bardzo grubych bzdur, o które potykamy się w codzienności i skutecznie utrudniamy przepływ Bożej łaski, a bez niej nie ma pełni życia.
Pierwszą kwestią, jaka wynika z faktu Zmartwychwstania, jest darmowość miłości. Całkowita darmowość! Bóg mnie kocha - tak po prostu. Kocha mnie miłością, której nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Miłością tak wielką, że to nawet budzi nasz sprzeciw, opór, a czasem bunt. Ale o tym trochę później. Wiele wysiłku wkładamy w naprawę naszego życia, naszych uczuć, wyuczonych mechanizmów, wad, powtarzających się grzechów. Szukamy poradników duchowych, rekolekcji, mistrzów modlitwy, które wreszcie nas przemienią, uzdrowią, otworzą na zmianę, że już nareszcie będziemy tacy, jak trzeba - godni, by stawać przed naszym Bogiem. A prawda jest taka, że godnymi stawanie przed Bogiem nie czynią nas nasze wysiłki, ale On sam.
Kiedy Jezus umarł i Zmartwychwstał została nam otwarta droga do tronu łaski (Hbr 4,16), dzięki Jezusowi mamy śmiały przystęp do Ojca (Ef 3,12). Tym, który czyni nas godnymi tego wszystkiego, jest właśnie Jezus. Jeśli liczymy na nasze wysiłki, nic dziwnego, że napotykamy na ich nieskuteczność, one najzwyczajniej w świecie nie wystarczą, są jak gaszenie pragnienia naparstkiem w porównaniu z możliwością rzucenia się w ocean.
To pierwsza lekcja, zupełny fundament, jeśli tego dobrze nie zrozumiemy, jeśli w tym nie przemieni się nasze myślenie, będziemy kręcić się w kółko, wracając ciągle do tego miejsca. To stawia nas w całkowitej zależności od Boga, a do tego potrzeba pokornego poddania się, aktu kapitulacji. A Bóg cierpliwie czeka z boku i pyta się: "Skonczyłeś już? Może pozwól, że teraz ja coś dla ciebie zrobię" i staje się człowiekiem, umiera, Zmartwychwstaje, rozdziera niebo i wylewa się na nas potężna fala łaski, której źródło się nigdy nie wyczerpuje.
Jesteśmy niedoskonali, jesteśmy grzeszni, jesteśmy niegodni, tak to wszystko prawda, cały szkopuł w tym, że Bóg znalazł sposób, by sobie z tym poradzić. Ten sposób to Jezus i to, czego dokonał na Krzyżu, pokonując śmierć, Zmartwychwstając. To jest pierwsze - Bóg kocha mnie takiego, jakim jestem... - śpiewają dzieci w przedszkolu, one nie mają z tym problemu, a my?
Czyli co? Nie muszę się zmieniać? Odpowiedź brzmi i tak, i nie. Przemienić musi się w nas bardzo wiele, problem w tym, że często zaczynamy to przemienianie się od końca. Pierwszym, co musi się zmienić, jest nasze myślenie. Greckie słowo odnoszące się do nawrócenia, oznacza właśnie przemianę myślenia. Kultura hebrajska za siedlisko myśli uważała serce, centrum osoby, tak więc pierwsze musi się przemienić nasze wnętrze. To z niego wypływają nasze czyny.
Pierwszym, z czego musimy wyrosnąć, jest nasze zasługiwanie, zapracowywanie na Bożą miłość. Co bardziej oporni jak już przejdą ten etap, próbują tę miłość potem odpracowywać, ale chodzi tak naprawdę o to samo. Mamy ogromne problemy, by się na to zgodzić. Zasługująco-pracujące myślenie o miłości, ma w nas często mocne korzenie.
Kolejną kwestią, którą musimy porzucić jest potępienie. Grzech stracił swoją moc oddzielania nas od Boga. Jego miłosierdzie jest dla mnie dostępne zawsze i wszędzie, kiedy tylko tego potrzebuję i, paradoksalnie, to ode mnie zależy, czy pozwolę tej łasce, którą wysłużył dla mnie Jezus, aby zadziała we mnie.
Ważnym jest, aby powiedzieć w tym miejscu, że nasza duchowa niedojrzałość nie jest tym samym, co bunt przeciw Bogu. Większość (czyli nie wszystkie, dla jasności) naszych słabości, grzechów jest owocem naszej niedojrzałości, naszego nieuporządkowania, a nie świadomym wyborem zła. Mówię tu o ludziach, którzy zdecydowali się podporządkować swoje życie Bogu. Bóg to wie i bierze pod uwagę. Myślę, że ma to kluczowe znaczenie dla naszego rozumienia, co Bóg czuje, jaki jest jego stosunek wobec nas, czy się gniewa, czy nie. To, jak widzimy Boga, determinuje nasze działanie nie tylko w kontekście naszego dążenia do świętości, ale też wpływa na naszą pokutę. Powiedzieliśmy sobie, że nie otrzymujemy Bożej łaski i usprawiedliwiania przez to, co my robimy, ale dzięki temu, czego dokonał Jezus, jednak nasza pokuta jest konieczna. Wszystko rozbija się tu o kratki konfesjonału...
Słabość, nawet jeśli nie chcemy jej w naszym życiu, czasem się nam przydarza. Jej obecność nie jest jednak znakiem naszej nieszczerości, czy fałszu. Nasza miłość do Boga i braci nie jest fałszywa, jeśli jest słaba!
Bóg patrzy na szczerość serca, nie na wielkość naszych czynów. A naszą szczerość i oddanie Bogu okazujemy właśnie przez natychmiastową pokutę. Jeśli upadamy, w każdej chwili możemy się nawrócić, w każdej chwili pokutować, nie musimy czekać z tym do momentu spowiedzi. Nie musimy czekać z powrotem do Boga godzin, dni, tygodni, miesięcy, albo, nie daj Boże, lat. Spowiedź jest konieczna, ale tylko w przypadku tych grzechów, które Kościół nazywa śmiertelnymi. W tym momencie pojawia się często kwestia łaski uświęcającej i uprzedzającej. Większość z nas wiele wie o tym pierwszym, jednak mało kto pamięta o łasce uprzedzającej, która powoduje w nas nawrócenie i jest niezależna od naszej aktualnej świętości, czy dojrzałość duchowej. Tej łaski nie tracimy.
Bóg działa i błogosławi nam nieustannie i uśmiecha się, kiedy podejmujemy starania, by wzrastać w świętości. W każdej chwili jest nam gotów przebaczać nawet w kilka sekund po tym, kiedy upadamy, nawet w samym momencie upadku, nawet więcej - zanim upadniemy On o tym wie i jest nam gotów przebaczyć, niezależnie od ciężaru! Taka jest moc śmierci i Zmartwychwstania. Jezus umarł za wszystkie nasze grzechy, które popełniliśmy i jeszcze popełnimy. Niebo jest otwarte, potężna rzeka łaski płynie nieustannie szerokim strumieniem. Od nas zależy, kiedy przyjmiemy tę łaskę przebaczenia. Czysta kartka, kiedy tego potrzebuję, nieskończoną ilość razy.
Jeśli pojawia sie w nas potępienie, to musimy pamiętać, że nie jest ono od Boga. Choć żal i wstyd z powodu grzechów są dobre, bo owocują skruchą w naszym życiu, to potępienie jest trucizną, którą sączy nam w serca zły duch, by odciąć nas od przebaczającej miłości Ojca. To właśnie pułapka, jaką zastawia na nas nieprzyjaciel. Trwanie w potępieniu to najgorsze, co może się nam przydarzyć, a dzieje się tak za każdym razem, gdy zwlekamy z pokutą. A przecież dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, nie ma już potępienia (Rz 8,1). Więc po co czekać, żeby się ukarać?
No tak, ale w jakim celu, bo chyba nie po to, by wybłagać w ten sposób miłosierdzie... Przypomina mi się tu sytuacja z jednej z lekcji religii, w szkole w której uczę. Tłumaczyłem dzieciom kwestię Sądu Ostatecznego. Rola oskarżyciela należy oczywiście do Szatana. Tłumaczę im, że ten Szatan to jest taki, że najpierw nas kusi do grzechu, a jak już upadniemy, to pierwszy biegnie do Boga na nas naskarżyć! Na co dzieci odpowiadają zgodnym chórem "Buuu!!!", ale to nie koniec, bo nagle słychać "Oooo ,nie!" To krzyczał Maciek i groźnie zaciskał pięść na ołówku. "To ten Szatan jest taki, za przeproszeniem, gnojek!" Myślę, że sam lepiej bym tego nie ujął. Komu wierzymy? Bogu, który chce nam przebaczyć, czy Nieprzyjacielowi, który chce nas pogrążyć w smutku i beznadziei.
Jeśli mamy od czegoś zaczynać w sprawie Zmartwychwstania w naszym życiu, zacznijmy od tego, co najbardziej podstawowe, od tego, co jest pierwszym Jego owocem, czyli wróćmy do Ojca, do bliskości z Nim. Pozwólmy się ukochać, ta miłość naprawdę ma moc przemieniania nas i uświęcania. Odrzućmy potępienie i weźmy radość, dużo radości i po prostu bądźmy wdzięczni.
Roman Groszewski SJ (1983 r.) - Jezuitów poznał na rekolekcjach ignacjańskich dla młodzieży (Szkoła Kontaktu z Bogiem). Tam też zdecydował się wstąpić do Towarzystwa Jezusowego. Śluby zakonne złożył w 2004 r. Studiował filozofię w Krakowie i teologię w Warszawie. Od września 2013 roku pracuje jako nauczyciel religii oraz kontynuuje studia teologiczne z zakresu teologii biblijnej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Jest duszpasterzem wspólnoty ewangelizacyjnej DOM oraz duszpasterzem akademickim.
Skomentuj artykuł