W roku 1964 Karol Wojtyła, używając pseudonimu Andrzej Jawień, opublikował utwór pod tytułem Promieniowanie ojcostwa. To - moim zdaniem - najdojrzalszy i najpełniejszy owoc twórczości poetyckiej przyszłego papieża, zawierający istotę i rdzeń myśli Karola Wojtyły.
Rozważania o ojcostwie głęboko wnikają w doświadczenie człowieka - ojca i dziecka, w miłość i jej wielorakie powikłania, aby poprzez bezpośredniość przeżycia dotrzeć do absolutnego wymiaru ojcostwa, który odsyła do Boga-Ojca i Syna oraz do Ich relacji zawierającej się w tajemnicy Trójcy Świętej.
Przywołuję ten tekst na wstępie przede wszystkim po to, by pokazać, że istnieje ogromnie ważny, współczesny utwór poświęcony promieniowaniu ojcostwa. Utwór, który wpisuje się w kanon tekstów zajmujących się Boskim i ludzkim ojcostwem z Traktatem o Trójcy Świętej św. Augustyna na czele. Ten nurt myślenia obecny jest w myśli chrześcijańskiej od początku. Czy podjęcie tematu promieniowania macierzyństwa ma równie długą tradycję? Obawiam się, że nie.
W historii filozofii i teologii, a wraz z nimi całej kultury śródziemnomorskiej, macierzyństwo ma zdecydowanie bardziej "naturalistyczne" niż metafizyczne konotacje. Macierzyństwo wiąże się z doświadczeniem ciała, naturą, z tym, co ludzkie w porządku zewnętrznym - jak rodzenie, karmienie, czyli zaspokajanie potrzeb wzrostu młodego organizmu, pielęgnacja, ochrona, opieka nad małym człowiekiem. Zaspokajanie potrzeb duchowych i intelektualnych zarezerwowane zostaje przede wszystkim dla mężczyzn. Nawet termin "duchowego rodzenia", którym pierwszy posłużył się św. Paweł, pisząc do adresatów jednego ze swoich listów: "dzieci, które bolejąc, rodzę" (por. Ga 4, 19), dotyczy duchowego ojcostwa.
Ojciec rodzi z ducha, matka rodzi z ciała. W taki schemat uwikłane są dzieje chrześcijańskiej myśli. Nie może być inaczej, jeśli Boga nazywamy Ojcem, a Maryja, będąca figurą macierzyństwa, jest kobietą, co prawda niepokalanie poczętą, ale kobietą. Syn Boży zawdzięcza Jej swoje człowieczeństwo, narodziny w ludzkim ciele. To najdonioślejsze z zadań, które w historii dwóch tysięcy lat spełniła kobieta. Dokonało się ono jednak w porządku ziemskim, którego Boskich zamierzeń Maryja nie rozumiała do końca. Na czym zatem może polegać promieniowanie macierzyństwa? Gdzie szukać jego źródeł? W kim? W Bogu, który jest Ojcem? W Maryi Niepokalanej? W Matce Ziemi? W kreteńskiej Pramatce - pierwszej bogini cywilizacji europejskiej z VII wieku przed Chrystusem? We własnym, kobiecym doświadczeniu?
Zintegrowana kobiecość
Zanim jednak spróbujemy poszukać tych źródeł, zastanówmy się, czy naprawdę współczesnej kobiecie i matce są one do czegoś potrzebne. Czy mogą być pomocą oraz inspiracją? I czym w ogóle w zabieganym i zatroskanym kobiecym świecie może być transcendentne odniesienie do własnego macierzyństwa? Próba odpowiedzi na te pytania wymaga wychylenia się z codzienności. To nie jest łatwe i nieczęsto się nam udaje. Trzeba w to włożyć sporo wysiłku, bowiem doświadczenie macierzyństwa ciągle związane jest z codziennym, pełnym krzątaniny zmęczeniem. I chociaż cywilizacja odjęła nam sporo fizycznego wysiłku, jaki wpisany był w życie naszych prababek, to dodała wiele innych trosk.
Z czym kojarzy mi się "macierzyństwo"? Z odpowiedzialnością, troską, czujnością, czułością, pragnieniem wsłuchania się w małego człowieka. Macierzyństwo jest pełne trudu, ponieważ dotyczy całej osoby, wszystkich jej wymiarów. Żadnego nie można pominąć, niczego nie można marginalizować. Być matką to pamiętać na co dzień o czystych skarpetkach, zdrowej, pełnej witamin diecie, kanapkach do szkoły, o odrobieniu lekcji i zaplanowaniu dodatkowych zajęć, tak aby młody człowiek mógł się harmonijnie rozwijać zgodnie ze swym wiekiem i drzemiącymi w nim talentami. Macierzyństwo to codzienna wędrówka za dzieckiem, za jego odkryciami, tokiem myślenia, rozwojem więzi z Bogiem, relacjami rodzinnymi i pierwszymi przyjaźniami. Potem miłościami. Macierzyństwo to uczenie doświadczania świąteczności i zakorzeniania w tradycji, czuwanie i obecność na kolejnych zakrętach drogi, kolejnych etapach rozwoju, odkrywania świata wartości i jego hierarchii.
Jak ogarnąć to wszystko? Jak pogodzić takie obowiązki i odpowiedzialność z innymi? Jak obok bycia matką być jeszcze żoną i przyjaciółką? Gdzie miejsce na pracę i realizacje własnych pragnień czy ambicji? A może opisałam tu jakiś ideał macierzyństwa, który nie ma żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości? Nie sądzę. Są to zadania i problemy, przed którymi staje większość świadomych tego, co znaczy być matką, znanych mi kobiet.
Nowoczesna kobieta wie także, że aby być dobrą matką, powinna być szczęśliwą kobietą, spełnioną w swym małżeństwie i zawodowych aspiracjach. Nieszczęśliwa kobieta jest cierpiętniczą, złą, pełną goryczy i żalu matką. Powinna więc dbać o siebie, o swoje małżeństwo, rozwijać się w pracy, inwestować w siebie, pielęgnować kobiece przyjaźnie, troszczyć się o swych starzejących się rodziców. Być matką to integrować różne wymiary swej kobiecości. Matka znaczy dojrzałość, znaczy "pełnia". A macierzyństwo jest czasem owocowania.
Czas dojrzewania
Jeśli zaś macierzyństwo jest czasem owocowania, musi go poprzedzać czas dojrzewania. W porządku natury tworzy go okres dziewięciu miesięcy, kiedy dziecko kształtuje się w naszym wnętrzu, a my przygotowujemy się do nowych ról, nowych obowiązków, do siebie innych, patrzących z nowej, nieznanej dotąd perspektywy na świat, na siebie, na naszych mężów, na całe nasze dotychczasowe życie. Na wszystkie pojawiające się pytania musimy najpierw same sobie odpowiedzieć, zanim kiedyś będzie trzeba odpowiedzieć na nie naszym dzieciom. Problem chyba w tym, by odpowiedzieć na nie uczciwie, niczego nie zasłaniać, nie oszukiwać, nie lekceważyć, by kiedyś móc pokazać własną twarz bez zawstydzenia, bez uników, bez dydaktycznej mitologii.
Fizjologia daje na te przygotowania dziewięć miesięcy, jednak czas duchowego dojrzewania do macierzyństwa trwa o wiele dłużej. Czasem zaczyna się o wiele wcześniej, niż nadchodzi moment wiadomości o poczęciu. Czy nasza dojrzałość do macierzyństwa pojawia się zawsze we właściwym momencie? Czy nie spóźniamy się zbyt często? I czy nasze spóźnienia daje się nadrobić? Tego wszystkiego nie wiemy i właśnie tą niewiedzą dotykamy, jak myślę, tajemnicy promieniowania macierzyństwa.
Tych wszystkich wymiarów macierzyństwa, które próbowałam naszkicować, nie da się ogarnąć i wypełnić samotnie, sam na sam z dzieckiem i ze światem. Przerasta to nasze siły, możliwości i wyobrażenia, jest po ludzku nie do udźwignięcia. Oczywiście, urodzić dziecko może każda dojrzała fizycznie i zdrowa kobieta; wypełnić podstawowe obowiązki wobec niego, takie jak pielęgnacja, odżywienie, zapewnienie dachu nad głową, nazwiska, wykształcenia - także każda, która ma ku temu możliwości. Ale czy na tym polega macierzyństwo? W wymiarze zewnętrznym, w owym rodzeniu z ciała - być może tak, jeśli zgodzimy się z tezą, że matka rodzi z ciała, a ojciec rodzi z ducha. Jednak przecież wiemy, że to nieprawda. Każda kobieta nosi w sobie takie doświadczenie, które mówi, że jej macierzyństwo nie ogranicza się do ciąży i fizycznego porodu, że jej relacja z dzieckiem i jego ojcem nie ogranicza się wyłącznie do słów: "To jest ciało z mojego ciała i krew z mojej krwi". To doświadczenie bywa krótkie jak ułamek sekundy, bywa intuicją, która ginie w zmaganiu z codziennością i bywa zapomniana, czasem jest to doświadczenie przenikające całe życie, pierwotne i podstawowe, którego żadna, nawet najbanalniejsza codzienność, nie jest w stanie zatrzeć. U każdej kobiety wydarza się to inaczej, ale w każdej takie doświadczenie własnego macierzyństwa - tego cudu, daru, czegoś tajemniczego i niepojętego - jest obecne. Odcięcie wymiaru transcendencji od doświadczenia macierzyństwa i sprowadzenie go do czystej fizjologii jest dla kobiety-matki upokarzające. Nic tak naprawdę fizjologicznie nie wyróżnia ludzkiego macierzyństwa w wielkiej rodzinie ssaków.
Promieniowanie macierzyństwa ma swój wymiar horyzontalny i wertykalny, poziomy i pionowy. Horyzont poziomy to wpisane w kobietę z natury macierzyństwo, jakaś zapisana w żeńskich genach troska o innych, potrzeba wspierania, zainteresowanie nimi, pragnienie dzielenia się uczuciami, emocjami, życiem. To także dziedzictwo kobiecości, które każda z nas w sobie nosi, doświadczenia naszych matek, babek i prababek, jakiś dziedziczony z pokolenia na pokolenia "styl" bycia kobietą, bycia żoną, bycia matką. Trudno od tego uciec, trudno to czasem osiągnąć, a bywa, że ciężko przetworzyć w sobie złe doświadczenia i tradycje.
Kolejnym wydarzeniem jest spotkanie z mężczyzną i ten znany wszystkim kobietom moment rozpoznania: "Chciałabym, żeby to właśnie on był ojcem mojego dziecka"... Taki moment, bez wątpienia, pojawia się w życiu kobiety, tylko nie każda ma odwagę na to czekać. Seksualne zjednoczenie wiąże się zawsze dla kobiety z lękiem bądź nadzieją na macierzyństwo. Bez względu na to, czy możliwość bycia matką to spełnienie marzeń, czy przerażająca ewentualność - zawsze jest ono obecne w akcie miłosnym łączącym kobietę i mężczyznę. Od samego początku wiąże ono wewnętrznie kobietę z jej dzieckiem. Kobieta w ciąży jest już inną osobą niż przed tym wydarzeniem. Mężczyzna dorasta do ojcostwa inaczej, ono w nim dojrzewa poprzez relację z dzieckiem, którą zawsze wspiera matka. Kobieta i dziecko uczą mężczyznę ojcostwa.
Metafizyka narodzin
Moment poczęcia to wydarzenie tajemnicze, którego nie możemy wybrać ani go odwołać, jest niezależne od naszej woli, od naszych pragnień i niepokojów. To metafizyczne wydarzenie, które staje się oto... Dlaczego właśnie tego dnia, o tej godzinie z miłosnego aktu poczyna się nowe życie? Jest to trochę tak, jak ze stworzeniem świata - znamy różne naukowe hipotezy starające się je wytłumaczyć, ale sam moment stworzenia pozostaje niedostępny naszej wyobraźni i umysłowi. Czy więc każde poczęcie nie jest w jakiś sposób "poczęciem z Ducha Świętego"?
Jesteśmy u źródeł promieniowania macierzyństwa - doświadczenie kulminacyjne to narodziny dziecka. Podręczniki pisane przez ginekologów i szkoły rodzenia uczą, jak radzić sobie z bólem, jak przeżywać kolejne etapy porodu, jak współpracować z położną i lekarzem. Jednak prawie nikt nie zwraca uwagi na to, jak niezwykle metafizycznym przeżyciem jest rodzenie dziecka. Ból rodzenia zdecydowanie różni się od cierpienia, którego dostarczają nam choroby. Jest on otwierający, twórczy i pełen nadziei. Rodzenie to pełna bólu twórczość, wydobywanie na jaw, ku światłu nowego życia. Rodzenie poprzez doświadczenie cierpienia staje się bliskie umieraniu, jedno od drugiego oddziela cienka granica. Może umieranie jest więc doświadczeniem rodzenia do nowego życia? Nie możemy tego wiedzieć, aż do chwili, kiedy sami przed nim staniemy.
Doświadczenie rodzenia dziecka jest natomiast czymś, czym możemy się dzielić, co możemy próbować nazwać i opisać. Nieczęsto się to zdarza, ale bywa, że kobiety opisują swoje porody jak mistyczne przeżycia, mówią wtedy o połączonym z ogromnym wysiłkiem wbieganiu na szczyt góry, o wznoszeniu się albo o zapadaniu w głąb, a potem o świetle, o bólu, który je prowadzi, otwiera nowe światy. Na granicy bólu i świadomości wydarza się cud promieniowania macierzyństwa, poprzez który dotykamy istoty wszelkiego ludzkiego i Boskiego macierzyństwa. W tym jednym momencie narodzin rodzenie staje się tożsame ze stwarzaniem.
*Anna Karoń-Ostrowska (ur. 1962), filozof, publicystka, redaktor miesięcznika "Więź", współzałożycielka i członkini Rady Programowej Instytutu Myśli Józefa Tischnera w Krakowie. Opublikowała między innymi: Dramat spotkania człowieka z Bogiem i z drugim w myśli Karola Wojtyły - Jana Pawła II; Spotkanie. Rozmowy z ks. Józefem Tischnerem.
Skomentuj artykuł