Bóg darował mi życie [ŚWIADECTWO]
Po długim czasie poszukiwania pracy i swojego miejsca na ziemi, w lutym 2011 roku wyjechałam do Monachium, by tam rozpocząć kolejny etap w moim życiu.
Szybko znalazłam mieszkanie i dobrą pracę. Moja choroba zaczęła się niespełna rok później. Pewnego poranka poczułam nagły i dziwny ból w szyi. Nie potraktowałam tego poważnie i tak upłynęły 3 tygodnie.
Gdy 18 grudnia rano, jak zwykle, wstałam do pracy z silnym bólem i zawrotami głowy, zemdlałam, zorientowałam się, że coś jest nie tak i na pół świadoma poszłam do lekarza. Tam wykonano mi rezonans magnetyczny głowy i szyi i odesłano do domu, ponieważ lekarz niczego nie rozpoznał.
Kolejne etapy mojej choroby przebiegały bardzo szybko. 21 grudnia w pracy poczułam się tak źle, że nie dałam rady odebrać dzieci ze szkoły.
Zadzwoniłam do tego samego lekarza, który kazał mi natychmiast jechać do kliniki. Ponieważ sama nie byłam w stanie, wezwałam karetkę. Z podejrzeniem udaru mózgu po kilku minutach znalazłam się na oddziale leczenia udaru w Klinice Großhadern w Monachium.
Tam ponownie wykonano rezonans magnetyczny głowy oraz angiografię szyi i stwierdzono zerwanie wewnętrznej ścianki lewej tętnicy szyjnej, co dalej doprowadziło do powstania zatoru i udaru niedokrwiennego mózgu. Skutkiem tego był paraliż lewej części ciała, paraliż przełyku i mowy oraz zaburzenia widzenia.
Podczas kolejnego badania zakrztusiłam się płynem, a skutkiem tego było zapalenie płuc. Od tej chwili wszystko toczyło się bardzo szybko i właściwie od tego momentu nie wiem, co się ze mną działo. To dzięki polskiej pani doktor, która pod natchnieniem Ducha Świętego bez medycznych wskazań zawiozła mnie na oddział intensywnej terapii, znalazłam się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu. Tam doszło do nieoczekiwanego gwałtownego pogorszenia się mojego stanu zdrowia, zatrzymania akcji serca i tylko dzięki szybkiej reanimacji żyję i nie pozostały żadne trwałe skutki udaru.
Ze śpiączki zaczęłam się wybudzać w pierwszy dzień Bożego Narodzenia, drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia wybudziłam się całkowicie i rozpoznałam moją kochaną rodzinę, stojącą w białych fartuchach wokół mojego łóżka.
Wydawało mi się wtedy, że jestem w niebie, byłam bardzo szczęśliwa i popłynęły mi wielkie łzy szczęścia. Mama przywiozła z Polski obrazek z wizerunkiem Błogosławionego Jana Pawła II, który leżał na jego grobie w czasie uroczystości beatyfikacji, położyła go na mojej głowie gdy byłam w śpiączce.
Dopiero z opowiadań lekarzy i mojej rodziny dowiedziałam się, że to zator, który powodował ból w szyi, doprowadził do udaru mózgu, równocześnie doszło do zatrzymania akcji serca i problemów z oddychaniem. Zaistniała niebezpieczna dla życia sytuacja wymagająca natychmiastowej reanimacji i wspomagania oddychania. Niezbędne było również wprowadzenie w stan śpiączki farmakologicznej.
Po pięciu dniach pobytu na oddziale intensywnej terapii i ku zdziwieniu wielu lekarzy moim szybkim powrotem do zdrowia i ustąpieniu wszystkich objawów, zostałam przeniesiona na oddział neurologiczny, gdzie rozpoczęłam rehabilitację i zaczęłam samodzielnie chodzić. Klinikę opuściłam 10 stycznia 2012, a już w połowie marca wróciłam do pracy!
Od samego początku wszystkim tym wydarzeniom towarzyszył dziwny zbieg okoliczności. Dziś wiem, że wszystkim kierował Duch Święty i wstawiennictwo wówczas jeszcze błogosławionego Jana Pawła II.
To Bóg Miłosierny w sakramencie namaszczenia chorych, który otrzymałam 23 grudnia z rąk ojca redemptorysty Stanisława, proboszcza Polskiej Misji Katolickiej w Monachium, darował mi życie i pozwolił wrócić do pełni zdrowia. W mojej intencji przez cały czas modliła się moja rodzina, przyjaciele i znajomi w Polsce i w Niemczech. Zostało odprawione wiele Mszy Świętych o moje uzdrowienie.
Dzięki modlitwom i przez moje szczególne umiłowanie Ojca Świętego Jana Pawła II, a przede wszystkim przez sakrament namaszczenia chorych - Boga żywego - otrzymałam najwspanialszy dar życia i zdrowia. Chwała Panu!
Skomentuj artykuł