Duchowe manewry

Logo źródła: Życie Duchowe "Życie Duchowe"

Należę do jednego z zakonów misyjnych. Obecnie przygotowuję się do święceń kapłańskich. Pragnienie uczestniczenia w trzydziestodniowych rekolekcjach zrodziło się we mnie dwa lata temu, kiedy na nowo sięgnąłem po książeczkę Ćwiczeń duchownych Ojca Ignacego. Po wielu latach formacji chciałem uporządkować swoje życie, głębiej poznać Boga i „przyoblec się w Jezusa Chrystusa”.

Rekolekcje te zdawały się odpowiedzią na moje pragnienia. Także ich termin bardzo mi odpowiadał. Lipiec był najlepszym czasem, ponieważ pod koniec czerwca kończyłem studia, a we wrześniu miałem już lecieć do Afryki na praktyki przygotowujące do święceń.

DEON.PL POLECA

1. Spoglądając na przeżyte cztery ignacjańskie tygodnie, muszę przyznać, że było to doświadczenie bardzo głębokie, różniące się znacznie od krótszych rekolekcji, które miałem okazję przeżyć do tej pory. Dopiero po tygodniu odczułem, że tak naprawdę wchodzę w ducha rekolekcji. Zazwyczaj rekolekcje kończą się po tygodniu. W rekolekcjach trzydziestodniowych było inaczej.

Zauważyć można było także zupełnie inną dynamikę tych rekolekcji. W ciągu trzydziestu dni niczego bowiem nie da się ukryć. Szczerość wobec siebie, Boga i osoby towarzyszącej przynosi prawdziwe owoce. Kierownictwo duchowe proponowane w czasie rekolekcji stało się dla mnie w tych zmaganiach nieocenionym darem. Dzięki rekolekcjom mogłem także odnaleźć duchową i egzystencjalną równowagę oraz pogłębić relacje z Bogiem. Miesiąc przeżytych Ćwiczeń wspominam jak „mały nowicjat”, dzięki któremu na nowo przeżyłem oczyszczenie, oświecenie i zjednoczenie. Były to dla mnie szczególne dni łaski.

Pierwszy tydzień to czas głębszego spojrzenia na siebie i historię swojego życia. Patrzyłem na swoje dzieciństwo, okres dorastania i ostatnie dziesięć lat formacji. Na nowo miałem przed oczyma swoje młodzieńcze zagubienie i zniewolenia. Na nowo odkrywałem rany, które zostały mi zadane i te, które zadałem sobie sam. Nadszedł jednak moment, gdy zobaczyłem także łaski, którymi Bóg mnie obdarzył. Najcenniejsza z nich, wyproszona dla mnie – jak wierzę – przez Maryję, to łaska nawrócenia. Medytowanie jej przepełniało mnie niewyobrażalną radością i szczęściem.

2. W tym miejscu chciałbym opisać pokrótce moje życie i doświadczenie nawrócenia. Przyszedłem na świat prawie trzydzieści lat temu. Od samego początku byłem pełnym energii dzieckiem. Smakowałem życie u boku mych rodziców grzeczny „jak aniołek”. Później jednak moja energia zaczęła mnie coraz bardziej rozpierać. Przesadna ciekawość świata, a także zbytnia łatwowierność w wieku dorastania spowodowały, że zacząłem popadać w różne nałogi i zniewolenia. To zagubienie trwało wiele lat i z czasem się pogłębiało. Jego bolesnym skutkiem stawała się coraz większa izolacja, nieustanne szukanie przyjemności, egoizm i egocentryzm. Wtedy także odczuwałem coraz głębiej kryzys tożsamości.

Przełom nastąpił, kiedy miałem siedemnaście lat. Zrodziło się we mnie wówczas pragnienie nowego życia. Czułem wielkie niezadowolenie z siebie i ogromny niepokój. Z jednej strony, byłem ministrantem, pochodziłem z wierzącej i bardzo religijnej rodziny; z drugiej strony, dostrzegałem w sobie liczne zniewolenia. Jezus kiedyś powiedział, że nie można dwóm panom służyć, i rzeczywiście było to we mnie odczuwalne. Dwa światy i przeciwstawne pragnienia wyraźnie się we mnie ścierały.

Pamiętam nawet moment, kiedy sam nie wiedziałem, kim jestem. Nie widziałem swojej „twarzy”. Może ktoś powiedzieć, że to zwykłe młodzieńcze poszukiwanie tożsamości. Dla mnie było to coś więcej. Powiedziałem wówczas Jezusowi: „Daj mi swoją twarz! Pragnę być Twym obliczem i urzeczywistnić je!”. Jakąż wtedy poczułem w sercu radość. To był początek procesu przemiany.

Moje nawrócenie miało miejsce kilkanaście lat temu, pod koniec drugiej klasy liceum. Stało się to dokładnie w czasie rekolekcji wielkopostnych. W drugim dniu rekolekcji nasz ksiądz zorganizował wieczorek poetycki. Na zakończenie spotkania wszyscy wyszliśmy z ławek, stworzyliśmy krąg, podaliśmy sobie ręce i zaczęliśmy śpiewać: „Ten szczególny dzień się budzi, niosąc ciepło w każdą sień. To dobroci dzień dla ludzi, tylko jeden w całym roku taki dzień... Choć tyle żalu w nas i gniew uśpiony trwa, przekażcie sobie znak pokoju, przekażcie sobie znak...”. Pamiętam dokładnie, jak podczas śpiewania tej piosenki z „głębokości głębin” mojego jestestwa krzyknąłem do Boga, prosząc Go o pomoc, o zmianę mego życia.

Natychmiast po owym krzyku poczułem, że całe moje ciało to jedna wielka skorupa, która zaczyna pękać. Nagle powstała w nim szczelina, przez którą przedarł się do środka promień światła. Rozgrzał, rozpalił i wypełnił on moje wnętrze. Do dziś mam przed oczyma tę scenę – stoję z rozłożonymi rękami i ściskam dłonie kolegi i koleżanki stojących obok, czując, że ogarnia mnie niesamowita Boża miłość, że prosząc Boga o przebaczenie, sam potrafię przebaczyć innym. To był moment zwrotny w moim życiu. „Z głębokości” zawołałem do Boga, który mnie wysłuchał.

Oczywiście, prawdziwa przemiana to proces. Proces podobny do wzrostu ziarnka gorczycy, które wpadłszy w ziemię, najpierw jest niewidoczne. Później zaczyna się powoli rozwijać i staje się – jak w ewangelicznej przypowieści – wielkim drzewem, w koronie którego ptaki mogą znaleźć schronienie.

 

3. Okres tuż po nawróceniu był z jednej strony wielką łaską i miłosnym trwaniem w Bogu, a z drugiej wielką walką z dawnymi przywiązaniami. Pierwsze miesiące po owych szkolnych rekolekcjach były dla mnie czasem Pieśni nad pieśniami – czasem zakochania się w Bogu. Trudno tu mówić o jakichś mistycznych uniesieniach czy ekstazach. To były małe doświadczenia miłości Bożej. Wtedy z ogromną chęcią trwałem na modlitwie, czytałem Pismo Święte i żywoty świętych. Na nowej drodze moją mistrzynią stała się św. Faustyna Kowalska. Odczuwałem ogromny wewnętrzny pokój i ogarniającą mnie Miłość. To była Miłość przerastająca wszystkie dotychczas przeze mnie poznane.

Kiedy jednak wychodziłem z mojego wewnętrznego świata modlitwy do świata zewnętrznego, wszystko opadało. Zaczynała się szara rzeczywistość. Żyłem w dwóch światach. Coraz bardziej dostrzegałem kontrast pomiędzy „niebem” a „ziemią”, pomiędzy miłością, która wlewana mi była do serca, a miłością ludzką. Wszystko stawało się szare i liche. Pragnąłem wówczas na zawsze przejść do tej innej rzeczywistości. Być jedynie z Bogiem i Matką Najświętszą. Pamiętam rodziców i rodzeństwo, którzy nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Myśleli, że jestem w jakiejś sekcie, która „pierze mi mózg”. Ja jednak nie byłem w stanie wyjaśnić im, co czułem. Tak mijały miesiące...

Nastał czas przechodzenia z wiary „rodzinnej” do wiary „osobistej”. Może to wydawać się śmieszne, ale mimo uczęszczania na religię i ministrantury nie umiałem niektórych podstawowych modlitw. Uczyłem się więc ich od nowa. Wielką pomocą stała się dla mnie działająca przy mojej parafii katolicka grupa młodzieżowa. Jej zawdzięczam pogłębienie wiary. Ziarno, które wpada w ziemię, potrzebuje przecież odpowiednich warunków, by mogło wzrastać. Nowo nawrócony potrzebuje rodziny, wspólnoty i bratnich dusz, od których uczy się, jak żyć wiarą i jak postępować zgodnie z nią.

Przepełniony radością z otrzymanego nowego życia postanowiłem oddać je Bogu. Pół roku później przyjechał do mojej parafii pewien misjonarz i wtedy poczułem, że Bóg poprzez niego zaprasza mnie do służby. W ten sposób znalazłem się w zgromadzeniu misyjnym, by wzrastać i dzielić się otrzymaną od Boga miłością.

4. Rekolekcje ignacjańskie trwały dalej. Pierwszy tydzień był momentem przebaczenia i spowiedzi z całego życia, po którym nadeszło uczucie oczyszczenia, pokoju w sercu i pocieszenia. Z pomocą kierownika duchowego nabrałem zdrowego dystansu do mojej historii i powierzyłem ją Bogu. Nauki o lękach wzbudziły we mnie pragnienie większego stawiania im czoła, rozpoznawania uczuć i panowania nad nimi.

W drugim tygodniu moją uwagę skierowałem ku Jezusowi. Wołanie Króla rozważałem na kanwie własnego życia i powołania, którego nie mogę inaczej określić jak tylko słowami „dar i tajemnica”. Otrzymałem wówczas łaskę umocnienia w powołaniu i na nowo zrodziło się we mnie gorące pragnienie służenia Jezusowi tam, gdzie mnie pośle. Bardzo uderzyły mnie też refleksje o istocie Eucharystii. To był stosowny moment, by na nowo pogłębić jej tajemnicę. Bycie „pasterzem własnych myśli” – to wyrażenie usłyszane na jednej z konsyderacji głęboko zapadło mi w pamięć i często w drugim tygodniu do niego powracałem. Kluczowym tematem było jednak „rozeznawanie duchowe”, bardzo pomocne w prowadzeniu pogłębionego życia duchowego.

Po drugim tygodniu nadszedł „mały kryzys”. Środek lata, upalny czas, można by popływać albo pójść w góry, a ja tkwię tutaj z dala od tych przyjemności. Czułem małe zmęczenie, przede wszystkim dlatego, że przyjechałem na rekolekcje zaraz po obronie, a miesiące poprzedzające ją były bardzo pracowite. Chciałem jak najszybciej skończyć rekolekcje. Kryzys trwał jednak tylko chwilę. Kierownik duchowy przepisał mi na te zachcianki długie spacery. Takiego lekarstwa potrzebowałem. W Czechowicach-Dziedzicach jest bardzo duży ogród i możliwość wyjścia „na wioskę”, gdyż dom rekolekcyjny znajduje się na skraju miasta. Codziennie więc udawałem się nad stawy, podziwiając okoliczne pola pokryte dojrzewającą pszenicą, a idąc, zatapiałem się w modlitwę.

W pierwszym tygodniu byłem skoncentrowany na samym sobie. W drugim – po „przebaczeniu, oczyszczeniu i zostawieniu” – moja uwaga zaczęła się coraz bardziej zwracać ku Jezusowi. Natomiast w trzecim i czwartym tygodniu skoncentrowałem się na męce Chrystusowej i Jego Zmartwychwstaniu. Po kilku dniach kontemplowania cierpienia, męki i śmierci Chrystusa najgłębszym przeżyciem było smakowanie radości Zmartwychwstania. Przejście od cierpienia do radości.

W czwartym tygodniu zdałem sobie na nowo sprawę z mocy i ogromnego potencjału, jaki kryje w sobie Zmartwychwstanie Jezusa. Patrząc przez pryzmat Zmartwychwstania naszego Pana, dostrzegłem, że i my mamy swoje małe z martwych powstawanie. Zawsze tam, gdzie w sytuacji bezsilności, zniewolenia i ucisku rozlewa się łaska, ma miejsce zmartwychwstanie. Bóg jest Bogiem żywym. Potrafi On wyprowadzić człowieka ze ślepego zaułka, w którym się znalazł.

Na koniec muszę przyznać „po ignacjańsku”, że „smakowało”, i to nawet bardzo. Trzydziestodniowe rekolekcje są doprawdy godne polecenia. Po powrocie z Ćwiczeń duchownych zdałem sobie sprawę, że były to prawdziwe manewry. Manewry, które stały się zachętą, by ćwiczyć dalej.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Duchowe manewry
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.