"Jezu, Ty się tym zajmij". Ta modlitwa pomogła mi wiele razy
Nie znałam wtedy księdza Dolindo, historii, jaka się kryła za jego zawierzeniem. Po prostu powtarzałam podczas badań, pobytu w szpitalu, a nawet na sali porodowej słowa: "Jezu, Ty się tym zajmij. Będzie tak jak zechcesz".
O modlitwie "Jezu, Ty się tym zajmij" dowiedziałam się jakiś czas temu. Przeczytałam ją w internecie i pomyślałam, że to bardzo ładna modlitwa... I na tym się skończyło. W styczniu 2017 roku byłam w zaawansowanej ciąży, do terminu porodu zostały dwa tygodnie, sprawy się skomplikowały. Coś było nie tak z dzieckiem, nikt nie wiedział, o co chodzi, ale słabło z dnia na dzień, nie wiadomo było, czy czekać na poród naturalny, który powoli się zaczynał, czy go przyspieszać.
Przypadkiem znów trafiłam na tę modlitwę i niewiele myśląc, zaczęłam zawierzać nią sprawę swojego stanu i dzieciątka pod moim sercem. Powierzyłam to Jezusowi, powiedziałam, by się tym zajął, bo my, po ludzku, jesteśmy bezsilni. Niespełna dzień później moja córka była już na świecie! Podczas porodu metodą cesarskiego cięcia, o czym niezwłocznie zadecydował inny lekarz, gdy przyszłam na badania kontrolne, okazało się, że córka miała zwiniętą w supeł pępowinę, o czym wcześniej nie wiedzieliśmy i poród naturalny lub czekanie choćby jeszcze kilka dni najprawdopodobniej skończyłoby się tragicznie. Nie znałam wtedy zupełnie postaci księdza Dolindo, historii, jaka się kryła za jego zawierzeniem. Po prostu powtarzałam podczas badań, pobytu w szpitalu, a nawet na sali porodowej słowa: "Jezu, Ty się tym zajmij. Będzie tak jak zechcesz, niech się dzieje Twoja wola, powierzam się Tobie". Reakcja była błyskawiczna. Mimo że poród odbywał się w dramatycznych okolicznościach, miałam w sobie wielką radość i ogromny spokój. Nie potrafiłam tego racjonalnie wytłumaczyć, ale czułam, że wszystko będzie dobrze, i tak też się stało.
Od tamtej pory nieustannie powierzam siebie, rodzinę, świat, wszystkie sprawy, mniejsze i większe, tą właśnie krótką modlitwą. I mimo różnych problemów, zawsze wszystko jakoś się pozytywnie układa. Kolejny istotny moment to czas, kiedy mąż szukał nowej pracy. Pracował na noce, z jednym dzieckiem było mi ciężko, a co dopiero z dwójką, zwłaszcza że też byłam aktywna zawodowo. Dopiero po odmówionej wspólnie nowennie i tej modlitwie coś ruszyło. Zaczęliśmy modlić się nie o konkrety, ale po prostu powierzyliśmy karierę zawodową męża boskim planom.
Po kilku dniach odezwała się do niego świetna firma, potem druga, trzecia... Mógł wybierać, mimo że wcześniej dwa lata bezskutecznie próbował coś zmienić. Było w czym wybierać i oferty okazały się tak dobre, że aż trudno było w to uwierzyć. Bardzo nie chciałam wcześnie wracać do swojej pracy, miałam marzenie, by odchować drugie dzieciątko na dobre, zanim wrócę do swoich obowiązków zawodowych. Początkowo wydawało się to niemożliwe. Sytuacja zawodowa męża okazała się jednak na tyle dobra, że spokojnie mogłam sobie pozwolić, by decyzję o powrocie do pracy odłożyć nieco w czasie. Modliłam się wcześniej o to, mówiąc: "Panie Jezu, Ty wiesz, jak ważna jest dla mnie rodzina, jak żałuję, że nie miałam możliwości być we wczesnym niemowlęctwie przy moim pierwszym dziecku, wiesz również, że nie mogę zrezygnować teraz z pracy. Proszę, zajmij się tym. Jeśli taka jest Twoja wola, będę pracować dalej, ciesząc się, że mam pracę. Jeśli jednak więcej dobrego zrobię, będąc w domu, załatw to jakoś, bo my takiej możliwości nie mamy". I stało się. Zupełnie bez naszej ingerencji. Mąż nie wysyłał nawet w tym czasie nowych aplikacji.
Kolejną sytuacją był poważny stan zdrowia mojego starszego syna, który utrzymywał się przez prawie rok. Syn bardzo chorował, a gdy tylko wyleczył się z jednej choroby, od razu z wielką siłą uderzała kolejna. Lekarze rozkładali ręce. Dziecko rok nie chodziło do przedszkola, brało silne leki, miały miejsce ogromne zaniedbania ze strony personelu medycznego, nie wiadomo było, co mu dolega. Oczywiście modliłam się za niego już wcześniej, ale również zawierzyłam go Panu Jezusowi według słów księdza Dolindo. I oto trafił na panią doktor z prawdziwego zdarzenia, która powoli wyprowadziła go z problemów, tak że teraz nikt by nie powiedział, że jeszcze kilka miesięcy temu był w tak złym stanie, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Teraz biega, bawiąc się z innymi dziećmi, co więcej - wykazuje wysoką odporność i mnóstwo energii.
Przykłady można mnożyć. Często jestem świadkiem małych cudów, zarówno co do ważnej materii, jak te opisane powyżej, jak i codziennych, powszednich. Jedno je łączy: wewnętrzny pokój, który towarzyszy mi zawsze, gdy powierzam nową sprawę czy osobę naszemu Mistrzowi i Jego sposobom na uporanie się z danym problemem. Rozwiązanie przychodzi raz wcześniej, raz później, czasem w oczywisty, czasem w zupełnie nieoczekiwany sposób, jednak zawsze można być pewnym, że zostaliśmy wysłuchani i coś w naszej sprawie się dzieje.
Gdy interwencja nie następuje tak prędko, jak byśmy tego oczekiwali, lub w sposób inny od spodziewanego albo nie następuje wcale w ścisłym sensie, towarzyszy mi mimo to uczucie, że tak jest najlepiej, i godzę się z Bożą wolą. A to też jest przecież cud!
Jako ludzie mamy ograniczone pojmowanie rzeczywistości, tego, co naprawdę jest dla nas dobre, a co nie. Jezus potrafi w sposób przedziwny znaleźć rozwiązania sytuacji po ludzku beznadziejnych, naszym zadaniem jest Mu je powierzać. Codziennie. Każdego dnia. I autentycznie przyjmować Jego wolę bez zastrzeżeń, szukać jej. Tego też nas uczy. Nieraz przemiana ludzkiego serca, naszych własnych pragnień, wyzbycie się oczekiwań, pogodzenie się z ludźmi, Bogiem i samym sobą wymaga więcej nadprzyrodzonego działania, czasu, łask i siły niż najbardziej spektakularne cuda.
Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych!
Skomentuj artykuł