Modliłam się jak szalona. W końcu usłyszałam głos: wszystko będzie dobrze
Moje życie do pewnego momentu było bardzo szczęśliwe i przeciętne - szkoła, studia, praca. W końcu poznałam mojego wspaniałego Męża, zatem naturalną koleją rzeczy był ślub, a po jakimś czasie zobaczyliśmy na teście ciążowym upragnione dwie kreski.
I znów - książkowa ciąża, wybieranie imienia i wyprawki. Aż do do 29 tygodnia, kiedy wszystko się posypało... Trafiłam do szpitala - wysokie ciśnienie, obrzęki, inne nieciekawe wyniki badań. Miałam zostać trzy dni w szpitalu, a wyszło z tego 5 tygodni walki o każdy dzień w "dwupaku", walki o życie mojego dziecka i też moje.
Ciągle badania, pobieranie krwi dwa razy dziennie, zastrzyki, leki, KTG trzy razy dziennie po kilka godzin.
Strach mojego męża o mnie i dziecko. I w tym wszystkim: ja i moja wiara. Zawsze byłam osobą "wierzącą, praktykującą".
Msza nie tylko od święta, regularna spowiedź, ale z drugiej strony nigdy nie dbałam o pogłębienie życia duchowego, o formację. I nagle - jak trwoga to do Boga.
Leżąc w szpitalnym łóżku modliłam się jak szalona, prawie bez przerwy tłukąc "Pod Twoją obronę". Jakoś ta modlitwa pasowała mi do mojej sytuacji. Przyjmowałam też Najświętszy Sakrament i uczestniczyłam w Mszy Św. w szpitalnej kaplicy.
I właśnie w czasie ostatniej mojej Mszy w szpitalu (o czym wtedy nie wiedziałam) usłyszałam głos "Wszystko będzie dobrze". I tyle. I poczułam spokój jakiego nie czułam od 5 tygodni.
Pierwszy raz przespałam noc, przestałam bez przerwy płakać. I kiedy w poniedziałek zdecydowano o nagłym cesarskim cięciu, martwiłam się tylko tym, że nie ma przy mnie męża.
Miałam totalną pewność, że z moim synem wszystko będzie dobrze, bo tak powiedziała mi Matka Boża.
I choć jeszcze kilka tygodni moje Maleństwo spędziło w szpitalu, to Matka mnie nie zawiodła i mimo kilku problemów, cieszymy się teraz życiem we trójkę.
Skomentuj artykuł