Żadna modlitwa nie działała. Usłyszałem: "Jezu, Ty się tym zajmij. Tylko to odmawiaj, a wszystko się ułoży"
5 lat temu rozpoczął się najcięższy okres mojego życia. Miałem bardzo dobrze prosperujący biznes z perspektywami na wielki rozwój. Na wszystko było mnie stać, ale im było mi lepiej i im bardziej mi się udawało, a udawało mi się dosłownie wszystko za co się wziąłem, tym bardziej oddalałem się od Boga.
Aż doszedłem do momentu kiedy powiedziałem sam do siebie że tak mi idzie że jestem panem tego świata, nic mnie nie ruszy nic mnie nie zniszczy. I przyszedł pierwszy problem w firmie, potem drugi potem trzeci i tak nieskończenie praktycznie do dziń. Cokolwiek przestało wychodzić. Z dużych zarobków zaczęło się robić 0 zł miesiąc w miesiąc, rosły tylko długi kredyty pożyczki itd.
Poznałem w tamtym okresie człowieka, który miał podobną historię i powiedział mi, że to Bóg zabrał mi wszystko, aby mnie do siebie z powrotem przyciągnąć. Kazał mi się do Niego zwrócić. Kupiłem to. Zaczęła się moja droga i Chwała Panu, że nie wiedziałem wtedy jak ona będzie wyglądać bo bym się jej nie podjął.
Pierwsze półtorej roku spędziłem dzień w dzień na Koronce do Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach w Krakowie, byłem tam praktycznie codziennie o 15.00. Potem doszedł różanieć i zaczął się maraton modlitewy. Razem z moją obecną żoną (wtedy dziewczyną, ta cała sytuacja bardzo nas do siebie zwróciła i doprowadziła do małżeństwa) zaczęliśmy chwytać się każdej modlitwy, która miała miano "nie do odrzucenia".
Zaczęło się od Nowenny Pompejańskiej - nic nie dała. Potem druga - nic nie dała. Św. Rita - nic nie dała. Nowenna do Matki Bożej rozwiązującej węzły - tej zmówiliśmy kilkanaście - efektu brak poza duchowym, bo poczułem wokół siebie ciszę, ale o tym później. Dalej była Nowenna do Krwawych Łez Matki Bożej zmówiona naście razy i inne nowenny modlitwy, które możecie przeczytać w świadectwach jako te, które działają cuda "od ręki". Nic. Zero efektów.
Modlitwa na sytuacje bez wyjścia >>
Wtedy przyszła taka załamka, tak nie potrafiłem poradzić sobie z życiem, że zaczęły się pojawiać myśli samobójcze. Pewnej soboty leżałem na łóżku. Wiłem się jak wąż z bólu ciała i duszy.
Krzyczałem na Boga, czego On ode mnie chce i żeby to zabrał, bo jak nie to skoczę. Już widziałem siebie, jak lecę z 7. piętra z balkonu. Chwila i po sprawie. Kiedy tak krzyczałem do Boga w sekundzie wszystko znikło. Spokój mnie ogarnął. Zadzwoniłem do mamy. Nadeszła pora na egzorcytę, który był przyjacielem rodziny. Po konsultacji okazało się że ktoś rzucił na mnie przekleństwo. Ktoś, a być może ja sam poprzez swoje życie, jak się dowiedziałem rok późnej od drugiego egzorcysty. To wie tylko Bóg, ale jest to możliwe, można samemu przez swoje życie siebie samego przeklnąć skutecznie.
Egzorcysta polecił szczególne modlitwy do Matki Bożej, zawierzenie się jej takie oficjalne na Mszy z własnoręcznym podpisem. Podczas przygotowania, które trwało 33 dni zaczęło się u mnie poprawiać, biznes zaczął powoli się podnosić, pojawiły się szanse, ale po zawierzeniu Matce Bożej na koniec przygotowania wszystko znów padło. Cały czas odmawialiśmy dziesiątki "cudownych" modlitw traktując je jak magiczne zaklęcia mające nam pomóc. Pomocy nie było. Żona postanowiła również oddać się Maryi - odbyła 33 dni przygotowania i w dniu zawierzenia wyrzucili ją z pracy. Ja już od jakiś blisko 4 lat nie zarabiałem, a teraz żona straciła pracę. Ale nie poddała się, zawierzyła się Maryi. W międzyczasie kolejna Nowenna, kolejne modlitwy, kolejne prośby i starania - nic.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama i powiedziała - "Jezu, Ty się tym zajmij": tylko to odmawiaj, a wszystko się ułoży. Zacząłem i tak było! Wszystko zaczęło się układać. Do dnia kiedy przyszła pierwsza przeszkoda i moja wiara w tę modlitwę upadła. Celowo piszę, że upadła, bo jak się okaże, to nie modlitwy ale WIARA jest kluczem.
Nic się nie polepszało, nic nie zarabiałem, a jednak zawsze był dach nad głową, było co zjeść. Jakimś cudem nie zostaliśmy sami, Bóg nad nami czuwał. Nasze życie coraz mocniej i mocniej szło w stronę Boga i to jest piękne w tej całej historii.
Niecałe dwa miesiące temu przyszedł kryzys nad kryzysy - utrata dachu nad głową, perspektywa pójścia pod most (no chyba że ktoś by nas przyjął). Psychicznie byłem już tak wykończony, że czasami na widok telefonu płakałem i trzęsłem się jak galareta. Nie mogłem się z łóżka podnieść. To samo jak telefon milczał - wyłem, bo nic się nie działo.
Wynajmujemy z żoną mieszkanie. Kilka miesięcy zalegości, zero szans na lepsze jutro. Nie zagłębiając się w szczegóły, właściciel już się z nami pożegnał. Oczywiście cały czas dziesiątki modlitw - tych "nie do odparcia". Nic nie działało. I kolejny raz nie wiadomo skąd (czyli wiadomo, że od Ducha Świętego) trafiła do mnie modlitwa "Jezu, Ty się tym zajmij".
Postanowiłem na tym się skupić.
3 rzeczy, których uczy nas modlitwa ks. Dolindo >>
W dniu, w którym już telefonicznie umówiłem się z właścicielem mieszkania na zwrot kluczy i pogodziłem się z perspektywą bezdomności zadzwonił do mnie kolega - ten który zaczął mnie nawracać. Chciał się spotkać. Nie byłem chętny, nie muszę mówić, jaki był mój nastrój. Zwłaszcza, że nie widziałem się z nim dobre pół roku, nie wiedział, że tracę dach nad głową i nie chciałem się mu żalić, ale poszedłem.
Na spotkaniu powiedział do mnie tak: "byłem na Mszy i usłyszałem głos, że mam do Ciebie pojechać, dać ci 2000 zł i przekazać, że w październiku wyrównasz całe mieszkanie, całe zaległości".
Zacząłem się rzucać, że nie chcę, że po co, że już za późno. Już się umówiłem na oddanie kluczy. Kolega na to - Duch Święty powiedział mi, że będziesz się rzucać i kazał Cię zmusić do wysłuchania. A ja zacząłem się prawie z nim bić oddając mu pieniądze, bo się bałem że i tak to na nic, że i tak zostanę na lodzie bez dachu nad głową. Było to dokładnie 14 września. Kolega dodał, ze został w tym głosie uprzedzony, że tak bedę się zachowywać, dlatego stanowczo powiedział, że mam wziąć pieniądze, przestać się upierać i działać po swojemu, ale że mam zaufać Bogu i zrobić to, co powiedział.
Ze łzami w oczach wracałem do domu jednocześnie dziękując Bogu i trzęsąc się ze strachu o to, co będzie. Przecież jak wylecę to te 2000 zł mi się przyda, a jak zapłacę - a to była tylko jakaś część zaległości - gość się nie zgodzi i będzie posprzątane. Trzęsąc się ze strachu postanowiłem zrobić tak, jak zostało mi polecone. Poszedłem do banku, zrobiłem przelew i napisałem wiadomość do właściciela, że do końca października wyrównam wszystko. Zgodził się. Byłem w szoku. I dokładnie tak się stało - w październiku wyprostowałem wszystkie zaległosci. Wyszedłem na prostą.
Mimo to bałem się jednak dalej. Postanowiłem pójść trzeci raz do egzorcysty, żeby rozprawić się z przekleństwem raz na zawsze, a on mi uświadomił, że jest już ze mną ok i dopóki nie uwierzę, że tak jest, że to Bóg jest władcą mojego życia, On nie będzie mógł działać. Strachem zabraniałem Bogu działać w moim życiu. Modlitwa "Jezu,Ty się tyj zajmij" polega tylko i wyłącznie na wierze. Pełnym, kompletnym i ślepym zaufaniu.
Przestałem się bać, zacząłem jeszcze mocniej ufać i nie tylko mieć nadzieję na lepsze jutro, ale wierzyć że ono już jest. Że moje modlitwy zostały wysłuchane. Trzy dni po egzorcyście byłem na Mszy niedzielnej, tchnęło mnie by iść do spowiedzi i przeprosić Boga za to, że dalej każde niepowodzenie składałem na kark działania złego, mimo iż miałem dziesiątki znaków od Boga, że mi pomoże. Oddałem to Panu w konfesjonale - tam gdzie to ON siedzi i nas słucha. Powiedziałem: "Jezu, Tobie oddaje siebie, zły nie ma nade mną żadnej władzy". Ksiądz odpowiedział, że tak powinienem to zakończyć, i że ze znakiem Krzyża Świętego zamyka raz na zawsze tamten rozdział i mam nigdy do niego nie wracać. Jestem wolny. Jezus się tym zajął!
Po tej niedzieli wszystko ruszyło z kopyta - jedna sprawa, druga trzecia, nie wiedziałem w co ręce wsadzić, żona została zaproszona na rozmowy o pracę. Dzieje się. Mało tego - pewnego ranka budząc się lekko przestraszony, co to będzie dalej, dostałem smsa z pytaniem na które konto przelać pieniadze. TymBóg dał mi jeszcze bardziej do zrozumienia, jak się o nas troszczy, jeżeli w pełni się mu oddamy.
Jesteśmy dziś z żoną z nadpłaconym mieszkaniem, szansami i perspektywami. I chociaż daleko jeszcze do pełnej normalności, to wierzę, że ona nadejdzie szybciej niż nam się zdaje. I że nie wolno mi czekać z tym świadectwem do czasu, aż według mnie będzie ok, bo już jest ok. Już jest ten czas, żeby dzielić się z Wami dobrą nowiną! Bóg dał mi tyle znaków, tyle razy do mnie przemówił, pokazał jak jest Wielki.
Można by było stwierdzić, że skoro dzieiątki modlitw nic nie dało, to modlitwa nie daje nic. Daje i to dużo. Tylko modlitwa z wiarą, że się otrzyma to, o co się prosi i że Bóg lepiej wie, co jest dla nas dobre. Żadna modlitwa, nawet uznana przez Kościół za modlitwę nie do odparcia nia da nic, jeżeli tą modlitwą nie powiemy głośno i wyraźnie "JEZU, TY SIĘ TYM ZAJMIJ"! I nie oddamy Mu całej sprawy szczerze i prawdziwie. A gdy oddamy, zaczną dziać się tak jak zapisał ks. Dolindo "wielkie, nieustanne i ciche cuda. To Wam poprzysięgam na Moją miłość".
Chwała Panu.
Wierzcie, a otrzymacie, powierzcie się Jezusowi, a zdziwicie się, co zdziała.
***
Przeżyłeś coś podobnego? Doświadczyłeś Bożej opieki lub wstawiennictwa świętych?. Podziel się tym z innymi. Opublikujemy Twoje świadectwo na DEON.pl, zachowując pełną anonimowość. Twoje doświadczenia mogą pomóc wielu ludziom!
Skomentuj artykuł