Sypiamy ze sobą, bo się kochamy
"Ale przecież my się kochamy!" Oto najczęstsza odpowiedź tych, którzy mieszkają razem, sypiają i nie zamierzają się żenić. A może oni mają rację?
Zresztą do czego się tu śpieszyć, tylko za tym same obowiązki idą. A nam tak jak teraz dobrze…, żeby tylko jeszcze rodziców urobić jeśli trafią się zbyt tradycyjni, katoliccy i sprawa załatwiona.
Nie w głowie mi rozwiązywać wszystkich argumentów za i przeciw w tej mojej krótkiej wypowiedzi, ale jak temat ruszyłem to coś napiszę… Jeśli wychodzimy od twierdzenia - "kochamy się" - to warto najpierw zająć się tym stwierdzeniem - co ono oznacza? Przecież dziś jest to chyba najczęściej stosowany wyraz wśród zakochanych i w mediach - no może poza tymi, którzy wolą jako przecinka użyć jakiegoś wulgaryzmu, to rzeczywiście wtedy słowo "kocham cię", spada na dalszy plan.
Czym więc jest miłość? - nie sposób, określić tego stanu jednoznacznie z tej racji, że każdy przeżywa ją na sposób indywidualny. I z tym pewnie się zgadzamy… Ale musi mieć jakąś wspólną wartość, która będzie dotykała wszystkich.
Ogólnie miłość - powinna dążyć do dobra - i to jest ten wspólny mianownik. Można jeszcze dodać - do dobra nie tylko osoby która kocha, ale którą się kocha. Później pojawiają się inne skutki takiego rozumienia - radość, pokój, bezpieczeństwo, odpowiedzialność i oczywiście to co oparte na emocjach - przyjemność.
Niestety - ten ostatni czynnik - PRZYJEMNOŚĆ - u wielu jest na pierwszym miejscu, a czasem staje się jedyny - a on, nie zawsze prowadzi do dobra.
Spróbujmy jednak podążyć za myślą - CHCĘ DOBRA DRUGIEJ OSOBY. Czasami pojawiają się argumenty - ja muszę teraz być przy mojej ukochanej, aby ją pocieszyć, dać radość i wspomóc, nawet śpiąc z nią - bo ona tak bardzo mnie potrzebuje - często jest samotna, niezrozumiana (ja ją rozumiem), a i czasami skrzywdzona przez ludzi, życie, rodzinę - tyle przecież w życiu problemów, ja chcę jej dobra. Tak wiele osób ją wykorzystało - nie mogę jej zawieść i opuścić - kocham ją. I tu pojawia się sprzeczność.
Aby chronić i wspomagać w życiu osobę ukochaną - wcale nie muszę z nią mieszkać ani spać. Kto wie jak zakończy się dana przygoda. I zresztą po co bawić się w małżeństwo - skoro się nie jest w związku.
Ja jak byłem klerykiem, nie udawałem księdza i po kryjomu nie odprawiałem sobie mszy (tak dla przyjemności, żeby sobie trochę popróbować) Może, przyszłość pokaże, że nic między tymi osobami nie wyjdzie, tak jak przyszłość mogłaby pokazać, że ktoś kto wcześniej bawił się w księdza - nim nie został. Czy jeśli coś nie wyjdzie w związku - będzie ok? Przecież rany zostają - a im dalej się w relacjach poszło - tym będą głębsze . Kto będzie wtedy skrzywdzony, a kto winny. Może ten pretekst, towarzyszenia za wszelką cenę - ale bez zobowiązań - to nie sprawa troski - ale jakiegoś egoizmu wynikającego z pragnień.
Przez argument "wielkiej miłości" - osiągam coś innego… Może to nie kwestia walki przed całym światem - aby tej osobie, którą kocham było lepiej, czy abym się nią opiekował, ale może to kwestia przede wszystkim ochrony przed sobą. Może to ja, staje się dziś największym zagrożeniem dla tej osoby, którą kocham.
Pod pretekstem czułych słów, pozwolenia, zachęty - wprowadzam kogoś w grzech - czyli w zło. To nie jest już dążenie do dobra. A więc gdzie tu miłość… i po co mydlić słowami, że bardzo się kochamy… Jaka to miłość, która ściąga w ciemność… Ktoś powie, ale w małżeństwie też można zawieść. Owszem, ale to raczej wynik tego, że ktoś poważnie do małżeństwa nie podszedł i w ten związek nie zaprosił Boga. Jeśli małżeństwo traktuje się jak zwyczaj - to nigdy nie będzie tam odniesienia do Boga, który przecież ma być członkiem rodziny. Samo małżeństwo ma być też formalnym aktem, który czyni kogoś mężem lub żoną. Nie ma tu już mowy, o bawienie się w związek bez zobowiązań, ja naprawdę jestem żoną i mężem - a więc przyjmuję tożsamość męża lub żony.
Od tego momentu - ja mam żyć, zachowywać się, mówić jak mąż czy żona. A nie udawać… być na niby. To nie tylko papierek podpisany w kościele czy urzędzie - to ma być coś więcej. Jako mąż czy żona - kocham Cię i za te słowa biorę pełną odpowiedzialność… chcę twojego dobra poprzez ochronę przed grzechem… Ja nie chcę być przyczyną twojego upadku.
Tekst pochodzi z bloga ks. Marcina Borynia. Więcej na boryn.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł