Wniebowstąpienie – czy to już koniec historii Jezusa?

Wniebowstąpienie – czy to już koniec historii Jezusa?
Fot. sedmak / depositphotos.com

Czytając Ewangelię od początku do końca, zwłaszcza wczuwając się w atmosferę, jaką tworzy ewangelista Jan z jego opisem ostatniego spotkania nad jeziorem, podczas którego Jezus trzykrotnie pyta Piotra o miłość, można by odnieść wrażenie, że właśnie tutaj kończy się cała opowieść o Jezusie z Nazaretu. Jednak tak nie jest. Życie wiarą, droga chrześcijańska, to pasjonująca powieść i wciągająca historia, która pisze się sama – szybciej, niż ktokolwiek jest w stanie przeczytać jej kolejne rozdziały. Ukoronowaniem całej historii o Jezusie jest jego wstąpienie do nieba. Scena ta domyka ziemskie życie naszego Pana, ale też otwiera nas na całkiem nową rzeczywistość.

Każdy z ewangelistów nieco inaczej przedstawia ten koniec. Mateusz niewiele o tym pisze, praktycznie zaraz po zmartwychwstaniu wysyła uczniów na górę, gdzie nawet nie następuje wniebowstąpienie, ewangelista nic o nim nie wspomina, ale ma miejsce rozesłanie uczniów na cały świat – ten wątek w tej Ewangelii jest najważniejszy (Mt 28, 16-20). Dla Marka już w samej męce i śmierci Jezusa objawia się Jego chwała, więc zgodnie z tą logiką postępuje podobnie jak Mateusz, z tą jednak różnicą, że oprócz rozesłania uczniów, wskazuje też na fakt wstąpienia Pana do nieba (Mk 16, 14). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Łukasz całą sprawę – czyli czas od zmartwychwstania do wniebowstąpienia – załatwia bez mała w ciągu jednego dnia, bo kiedy Kleofas ze swym towarzyszem wrócili z Emaus do Jerozolimy i wspólnie dzielili się dobrymi wiadomościami, wtedy pośród uczniów pojawił się też Pan. Zjadł coś razem z nimi, a „potem” – może następnego dnia rankiem, a może właśnie po czterdziestu dniach? – wyprowadził ich za miasto i tam został uniesiony do nieba (Łk 22, 36-51). Tyle w samej Ewangelii, ale trzeba jeszcze zaznaczyć, że to dzięki temu ewangeliście wiemy, iż okres tych objawień po zmartwychwstaniu trwał czterdzieści dni: bardziej szczegółowy opis tych zdarzeń Łukasz zamieścił na początku Dziejów Apostolskich (Dz 1, 3-11). Ciekawe podejście prezentuje
Jan, który ani słowem nie wspomina o wniebowstąpieniu, ale za to zaraz po zmartwychwstaniu, kiedy ukazał się Marii Magdalenie, kiedy ta w końcu Go rozpoznała i rzuciła Mu się na szyję z radości, Pan ją powstrzymywał (tu trzeba się uśmiechnąć, bo chyba mało skutecznie), zagadkowo mówiąc: „Ponieważ nie wstąpiłem jeszcze do Ojca” (J 20, 17). Być może Jan przesuwa wstąpienie do nieba na czas bezpośrednio po powstaniu z grobu, zaś wszystkie inne objawienia Żyjącego traktuje jako następujące później mistyczne objawienia? Również taka koncepcja nie jest pozbawiona podstaw, tym bardziej że dociekliwy umysł musi zadać sobie pytanie, że skoro Jezus – jak to widzimy w ujęciu pozostałych trzech ewangelistów – wstąpił do nieba dopiero po czterdziestu dniach, to co właściwie w tym czasie robił? Jak to naprawdę było, dowiemy się, gdy sami dotrzemy do nieba – teraz jednak skupmy się jeszcze na jednym aspekcie tego ostatniego spotkania z uczniami: na ostatnich wskazaniach i rozesłaniu uczniów. W tym właśnie celu sięgnijmy do opisu ostatniego spotkania uczniów z Panem, ukazanego w księdze Dziejów Apostolskich.

Łukasz rozpoczyna ten opis od zasygnalizowania, że to już czterdziesty dzień od powstania Jezusa z martwych, że w tym czasie wiele razy Pan się ukazał uczniom i że mówił im o królestwie Bożym (w. 3). Po tym jednozdaniowym wstępie koncentruje się na ostatnim spotkaniu z uczniami. Konsekwentnie, podobnie jak w Ewangelii, pisze, że Jezus wyprowadził ich na górę w kierunku Betanii (por. Łk 24, 50); w Dziejach precyzuje, że była to Góra Oliwna (por. Dz 1, 12), tam spożyli wspólny posiłek i stamtąd też Jezus wstąpił do nieba: uniósł się w górę, aż znikł im wśród obłoków (por. Dz 1, 9). Zanim jednak to nastąpiło, udzielił im kilku konkretnych wskazań: na najbliższą przyszłość oraz na resztę historii świata (a zatem możemy uznać, że te wskazania dotyczą bezpośrednio także i nas). Te dwa wskazania jednak łączą się z sobą, zarówno chronologicznie, jak i merytorycznie. Najpierw Pan nakazał uczniom, aby nie odchodzili z Jerozolimy aż do czasu, gdy „zostaną ochrzczeni Duchem Świętym” (w. 5), a kiedy to nastąpi, wówczas w mocy Ducha staną się świadkami Jezusa, poczynając od Jerozolimy, a następnie w Judei, a potem jeszcze dalej, bo w Samarii, a dalej to już po krańce ziemi (por. w. 8). W ten sposób stopniowo rozszerza się krąg apostolskiego oddziaływania posłanych. Na czym miał polegać chrzest w Duchu Świętym, już wkrótce sami mieli się przekonać. Po kilkunastu dniach w ich życiu nastąpiła tak wielka przemiana, że nie tylko inni mieli problemy z oceną sytuacji, ale i sami uczniowie odkryli w sobie talenty, o jakich wcześniej nawet nie marzyli.

Nieco trudniej jest wytłumaczyć, na czym miało polegać świadczenie o Jezusie, gdyż na to składa się cała gama proroctw, które potem, przez tysiąclecia sprawdzały się w życiu. Z naszej perspektywy wiemy, że chodziło zarówno o sprawy wielkie i chwalebne, jak i bolesne; o dzieło ewangelizowania, od którego wszystko brało swój początek, ale którego konsekwencją była nie tylko wciąż rosnąca liczba tych, którzy uwierzyli, ale które też obficie zostało zlane krwią. Jasno jednak widać, że choć Mateusz, Marek i Łukasz zgodnie podkreślają wagę chrztu, jakiego mają udzielać apostołowie, a jaki jest otwartą drogą do wejścia w formację wiary nawróconych, to jego dopełnieniem jest przyjęcie Ducha, czyli pełne włączenie w miłość Boga. A wszystko po to, aby rozumieli i przez miłość tak bardzo zidentyfikowali się ze swym Stwórcą, by stali się Jego autentycznymi świadkami. Innymi słowy, aby o Bogu mówili z takim przekonaniem i tak naturalnie, jakby mówili o sobie.

DEON.PL POLECA

Musieliśmy popełnić jakieś straszne błędy, że w naszych czasach sakrament bierzmowania – pomimo coraz dłuższych przygotowań – stał się czymś zupełnie przeciwnym. Może dlatego, że często katechezy przed bierzmowaniem są przygotowaniami do „udzielenia” tego sakramentu, a nie do jego „przyjęcia”?

Na tym etapie swego życia i formacji pod opieką Pana Jezusa uczniowie wprawdzie wciąż pozostali tymi, którzy jeszcze zbyt mało rozumieli i popełniali błędy – wystarczy poczytać kolejne opowiadania z Dziejów Apostolskich. Wciąż byli zwykłymi ludźmi, których czasami przerastała codzienność. Nie zrobili kariery, a wielu z nich do końca pozostało anonimowymi. Jednego jednak nie można im odmówić – kochali Pana. I to właśnie ta miłość sprawiła, że stali się Jego świadkami, a nawet więcej – siostrami i braćmi.
Na koniec sceny wniebowstąpienia widzimy uczniów wpatrujących się w niebo. Z zadartymi do góry głowami, niby radosnych, ale też ogarniętych dziwną nostalgią (por. Dz 1, 9-10). Pewnie niejednemu samotna łza potoczyła się po policzku: czy to już koniec? Czy nadeszła chwila rozłąki? Wydawało im się, że spomiędzy chmur mignęła im jeszcze twarz Nauczyciela, chcieli zobaczyć Go jeszcze ten jeden ostatni raz. A może też w duchu prosili: „Nie odchodź od nas, Panie. Nie zostawiaj nas”. W tej ciszy, w tym tęsknym spojrzeniu, w tych wszystkich myślach i żalu, jaki towarzyszył pożegnaniu, dostrzec możemy wielkie uczucie – prawdziwą i głęboką miłość do Boga…

W takim momencie i z takimi myślami zastali ich dwaj ubrani na biało mężczyźni, którzy nie wiadomo skąd się wzięli (a zaraz potem jakby rozpłynęli się w powietrzu). Spojrzeli na nich z uśmiechem, w którym współczucie mieszało się z zachwyceniem – bo pożegnanie to jedna z niewielu chwil, gdy gołym okiem widać ludzką miłość – i powiedzieli (dokładnie takim samym tonem, jaki już usłyszały kobiety przy pustym grobie): „Galilejczycy, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Jezus został wzięty spośród was do nieba, ale przyjdzie tak samo, jak Go widzieliście idącego do nieba (Dz 1, 11).

Te słowa zakończyły duchowe widzenie i przywróciły ich do rzeczywistości. Co dalej? Cóż, teraz trzeba będzie wziąć sprawy w swoje ręce, tak jak im nakazał Pan. Pójdą na cały świat i uczynią wiele dobra. Zawsze jednak pozostanie w nich ta odrobina tęsknoty za tak po ludzku realną obecnością Jezusa, dlatego będą czekać na Niego i choć będą prowadzić normalne życie, nigdy nie przestaną się modlić z utęsknieniem: „Marana tha! Przyjdź, Panie Jezu!” (Ap 22, 20).

Tekst pochodzi z ostatniego rozdziału książki „Po kostki w wodzie. Siedem katechez i wierze uczniów Jezusa”.

Dyrektor Wydawnictwa WAM i DEON.pl. W latach 2014-2020 przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego. Autor kilku przekładów i książek, m.in. "Po kostki w wodzie. Siedem katechez o wierze uczniów Jezusa" (dostępnej także jako audiobook).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Janusz Poniewierski

Święty Jan Paweł II z bliska

Ta minibiografia - lekka, miejscami humorystyczna - pokazuje św. Jana Pawła II, jakiego kochaliśmy: dowcipnego, mądrego i bliskiego ludziom. Z zamieszczonych w niej anegdot wyłania się obraz Wielkiego Papieża,...

Skomentuj artykuł

Wniebowstąpienie – czy to już koniec historii Jezusa?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.