Wypuścić z rąk swoje życie

Fot. depositphotos.com

Podchodząc do tematu jak skrupulatni księgowi, moglibyśmy stwierdzić, że z pewnością skarbona w świątyni nie zyskała zbyt wiele na ofierze złożonej przez ubogą wdowę, która przyszła do przybytku pomodlić się. Natomiast my zyskaliśmy niesamowity obraz, który powinien zapaść nam w pamięci, na długo w nas zostać i bardzo mocno pracować, stawiając pytanie o moc naszej wiary w życie wieczne.

Dzisiejsza liturgia słowa stawia przed nami dwie wdowy. Jedna z nich jest mieszkanką Sarepty Sydońskiej. Wraz z synem doświadczają skutków panującej w krainie suszy – zaczyna doskwierać im brak pożywienia. Kiedy przychodzi do niej prorok Eliasz i prosi o podpłomyk dla siebie, reaguje dość stanowczo: „Na życie Pana, twego Boga, już nie mam pieczywa, tylko garść mąki w dzbanie i trochę oliwy w baryłce. Właśnie zbieram kilka kawałków drewna i kiedy przyjdę, przyrządzę sobie i memu synowi strawę. Zjemy to, a potem pomrzemy” (1 Krl 17, 12). Potem jednak pojawia się w niej zaufanie w słowo przyniesione przez proroka – że za tym słowem stoi nie ludzka obietnica, lecz obietnica od samego Boga. Dlatego pokłada w tym ufność. I słowo wypełnia się: „Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się według obietnicy, którą Pan wypowiedział przez Eliasza” (1 Krl 17, 16).

Druga wdowa mierzy się z biedą. Możemy sobie tylko wyobrażać skromne życie tej ubogiej kobiety, z tekstu Ewangelii nie dowiadujemy się szczegółów. Widzimy jednak, jak bogate wnętrze ma ta kobieta, jak hojne jest jej serce – jest prawdziwie uboga w duchu: „Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz” (Mk 12, 41-42). Materialna bieda nie pozbawiła jej zaufania wobec Boga, o którego świątynię chce się zatroszczyć choćby ostatnim swoim groszem. Mogłaby się przecież zdyspensować od tej ofiary. Ona jednak wraz z wrzuconymi do skarbony dwoma pieniążkami wkłada w ręce Boga całe swoje życie: „Ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie” (Mk 12, 44).

Przesłanie tych dwóch historii jest dla nas następujące – trzeba nam wypuścić z rąk nasze własne życie i złożyć je w ręce Boga. Brzmi to bardzo wzniośle i górnolotnie. I takie pozostanie, jeśli nie przełożymy tego na konkret. Wypuścić życie z własnych rąk oznacza pozwolić mu wygasnąć w śmierci po to, by przejść do życia wiecznego. I to jest niezwykle trudne. Trzeba mieć naprawdę mocną wiarę. Wiemy, jak niewiele czasami potrzeba, by nasza relacja z Bogiem zatrzęsła się w posadach. A kiedy człowiek staje oko w oko z cierpieniem i śmiercią, to wiara wystawiona jest wówczas na potężną próbę. W takich sytuacjach odkrywamy jednak, że na wiele sposobów jesteśmy związani z tym światem. Mnóstwo osób, spraw i rzeczy nas tutaj trzyma. A my nie chcemy tego za bardzo puścić, bo czerpiemy z tego radość, czujemy się dzięki temu szczęśliwi, widzimy w tym sens naszego życia i po prostu czujemy, że to jest nasze – tworzy to naszą tożsamość jako ludzi. Nie musi to od razu świadczyć o słabej i powierzchownej tylko wierze, ale na pewno mówi nam o tym, jak ważne jest dla nas nasze ziemskie życie – widzimy w nim wielką wartość, jest naszym skarbem. Tymczasem Chrystus przychodzi na świat po to, żeby nas przekonać do wiary w życie wieczne – żebyśmy go zapragnęli jak niczego na tym świecie, żebyśmy za nim nieustannie tęsknili i swoje doczesne pielgrzymowanie podporządkowali temu właśnie celowi, jakim jest Niebo: „Chrystus wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej świątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga” (Hbr 9, 24).

DEON.PL POLECA


Dawać z tego, co zbywa, nie świadczy o wielkiej miłości. Wręcz przeciwnie. Choć ofiary składane przez bogaczy były obfite, to nie były jednak hojne: „Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie” (Mk 12, 44). Hojnością jest dać, odczuwając stratę – czasami bardzo dotkliwie. Hojność tworzy wówczas relację pomiędzy obdarowanym a ofiarującym. W kontekście troski o świątynię zewnętrzną wdowi grosz materialnie znaczył niewiele. Z duchowego jednak punktu widzenia, dzięki temu, że dany był z hojności, okazał się być milowym krokiem pozwalającym owej kobiecie otworzyć swoje serce na oścież przed Panem, który w nim zamieszkał, czyniąc z niego swoją prawdziwą świątynię. Podobne wnioski możemy wysnuć z historii wdowy z Sarepty.

Oba te opowiadania o wdowach pokazują nam też, że trzeba troszczyć się o to, żeby zachować w sobie korelację pomiędzy tym, co zewnętrznie świadczy o mojej wierze, a tym, co dzieje się w moim sercu. Czy to jest ze sobą współgra? Czy jedno z drugiego wynika? Strzec się trzeba jak ognia wszelkiego pozoranctwa w wierze. Jezus zwraca na to uwagę: „Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok” (Mk 12, 38-40). Pan i tak przecież zna nasze serce, każdy jego zakamarek i skrywane w nim tajemnice. W Sarepcie wydarzył się cud rozmnożenia mąki i oliwy, ponieważ ze strony człowieka było zaufanie Bożemu słowu. W świątyni wydarzył się cud spotkania z Bogiem, ponieważ człowiek potrafił zawierzyć Mu całe swoje życie.

Te dwie wdowy, z którymi dzisiaj w liturgii słowa się spotykamy, mówią nie tylko o tym, jaki powinien być człowiek w relacji do Boga, ale mówią też o tym, jaki jest Bóg w stosunku do nas. Uboga wdowa z Ewangelii jest obrazem Boga, który przyjął ludzką naturę, rzucając się w czas i przestrzeń – poddał się im, choć sam jest przecież ich Stwórcą. Stał się mały i znaczący niewiele, jak wdowi grosz w skarbonie pełnej innych, bardziej wartościowych monet. Przyszedł na świat niezauważony, jak uboga wdowa do świątyni, gdzie z pokorą ustępowała miejsca bogatszym od siebie, którzy przyciągali uwagę i podziw innych. Uboga wdowa jest też zapowiedzią śmierci Chrystusa, który dobrowolnie wypuścił swoje życie z rąk, rzucając się w otchłań śmierci, przez którą przeszedł zwycięsko, wpadając w ramiona Ojca. I tak jak wdowi grosz, z pozoru niezbyt wiele znaczący, okazał się o wiele cenniejszy od nominalnie większych ofiar, tak też ofiara Chrystusa, choć złożona przez jednego człowieka, przynosi zbawienie całemu światu.

We wdowie z Sarepty Sydońskiej również możemy dostrzec zapowiedź Chrystusowego zwycięstwa nad śmiercią. Zawierza natchnionemu słowu proroka, który składa jej obietnicę, która wydaje się wręcz niewiarygodna. I wydarza się cud – nie brakuje jej pożywienia, mąka i oliwa nie wyczerpują się aż do czasu, w którym znów spadnie deszcz, a ziemia zacznie rodzić plony. Możemy w tym dostrzec obraz Eucharystii, która dla wierzących w Chrystusa i Jego zwycięstwo nad śmiercią jest pokarmem na drodze życia i będzie nim aż do końca świata – aż do momentu, w którym raz na zawsze zostanie pokonana śmierć, a zakróluje życie.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wypuścić z rąk swoje życie
Komentarze (10)
PZ
Piotr Zawodny
11 listopada 2024, 17:59
Spoko, wypuścić z rąk swoje życie - rozumiem to. Żyć nie w wyścigu szczurów, ale spokojnie, w zaufaniu do Boga. Ale aby wdowa z Ewangelii był przykładem do naśladowania? Popatrzmy, co by było, gdyby wszyscy wyzbywali się całego swego majątku, wszystkich środków utrzymania? Ale nie tylko o to chodzi. Jest działaniem sprzecznym z instynktem samozachowawczym to, co zrobiła ta wdowa. Zachęcanie ludzi do tego rodzaju "wypuszczenia z rąk swojego życia" jest tworzeniem u nich niepotrzebnych konfliktów wewnętrznych, walki w swojej duszy.
TB
~Tadeusz Borkowski
10 listopada 2024, 13:03
Czy gdyby ksiądz miał dziecko nie dałby jemu chleba tylko obcym? Czy to naprawdę jest wolą Bożą?
DJ
~Dariusz Jaślan
11 listopada 2024, 07:15
Wolą Bożą jest zawierzenie Bogu w każdej sytuacji .
PW
Pokój Wam
11 listopada 2024, 07:44
Czasami Bóg proponuję człowiekowi coś, co kompletnie przekracza nasze rozumienie - i jednocześnie daje taką łaskę, że w tym właśnie momencie człowiek zdaje sobie sprawę, że to naprawdę Bóg wychodzi mu naprzeciw, i że teraz będą się działy rzeczy według Bożej logiki. Pytanie wtedy jest takie: czy postąpię według wiary, że Bóg jest naprawdę dobry, i że Jego droga i myśl góruje nad moją i Mu zaufam? Czy w ogóle mam taką wiarę? Czy raczej powiem Mu "dzięki, że chcesz mi pomóc, ale zrób to po mojemu"? Jeśli buduje się na codzień więź z Bogiem, to On sam pokazuje, że naprawdę można i warto Mu zaufać. Na Nim nikt się nie zawiódł, tak jak ta wdowa. A doświadczenie, że On jest Bogiem bliskim i dobrym, jest dostępne dla każdego z nas, bo Jezus oddał życie za nasze grzechy i tak bardzo przybliżył nas do Ojca. Warto budować z Nim relację, bo ona z czasem przeradza się w niesamowitą więź. Z samym Bogiem, tu, teraz, już na ziemi!
TB
~Tadeusz Borkowski
12 listopada 2024, 20:03
Napisz mi jak ty to robisz to może będe bardziej przekonany bo naprawdę chciałbym. Np: że codziennie sprawdzasz czy wszyscy naokoło mają ubrania, jedzenie a potem sprwdzasz czy masz mniej? Słowa Boga traktuje naprawdę poważnie i wierzę Bogu w wielu sprawach, ale w takiej jak ta też chcę być szczery i dałbym jeść dziecku bo nie można uspokajać się, że każdy mój błędny czyn poprawi Bóg. A jak nie poptrawi to kto jest winny?W ogóle warto omówić czy zawsze mogę liczyć na to, że błędne moje czyny Pan Bóg poprawi i jaki rodzaj tych czynów.
PW
Pokój Wam
14 listopada 2024, 15:52
[1/4] Jedyne, czym się mogę podzielić, to moje zwykłe, ludzkie doświadczenie. Wierzę, że wszystko, w tym wszystkie nasze błędy, winy i grzechy, są od zawsze wpisane w Jego plan zbawienia nas wszystkich. Mam takie przekonanie, że On naprawdę patrzy na nas jak Tata na swoje dzieci, które zazwyczaj starają się postępować dobrze, ale często nie wiedzą co konkretnie mają zrobić. Albo wydaje im się, że wiedzą, a dopiero po jakimś czasie dociera do nich, że... w sumie to faktycznie nie rozumiały co robią. Niezależnie ile mamy lat, wciąż dojrzewamy, wciąż się nawracamy, wciąż tak naprawdę dopiero poznajemy swoje własne motywacje. Wiele błędów, które popełniłem, Bóg przemienił potem w dobro zupełnie inaczej, niż bym się tego mógł wcześniej spodziewać. Jeden dość szczególny przykład to jak po jakimś czasie zaczął mi pokazywać moje różne wybory (i błędy) i uświadamiać czym tak naprawdę się kierowało moje serce w różnych sytuacjach, jak mocno w moje motywacje wpleciony jest po prostu mój egoizm.
PW
Pokój Wam
14 listopada 2024, 15:52
[2/4] I to nawet tam, gdzie wydaje mi się, że myślę tylko o dobru drugiego człowieka! Ale mam też takie doświadczenie, kiedy Bóg naprawiał moje błędy praktycznie "na bieżąco". Jasne - nie za każdym razem. Tylko że w tym wszystkim nie jest najważniejsze to, czy Bóg naprawia moje błędy czy nie, i czy wszystkie, czy tylko niektóre. Bo to wszystko to jest po prostu tylko pewna część życia na co dzień razem z Nim. A gdy próbuję żyć na codzień z nim, wtedy więź z Nim jakby "sama" się buduje, trochę podobnie jak gdy żyje się na codzień z drugim człowiekiem i razem przechodzi przez różne sytuacje. Z tą różnicą, że jednak Bóg to Bóg, to On prowadzi, a ja próbuję iść za Nim. I chociaż mam doświadczenie starania się, wysiłku, wyrzeczenia i trudu, to ostatecznie w jakiś przedziwny sposób jak na to patrzę wstecz, to widzę, że to wszystko to nie "ja robiłem, ja się starałem", tylko "On to robił i mi dał".
PW
Pokój Wam
14 listopada 2024, 15:52
[3/4] Przedziwne, wiem, ale prawdziwe. Pamiętam jak na początku mojej świadomej drogi z Bogiem pewien ksiądz zaproponował mi książkę "Modlitwa uwolnienia" Neala Lozano (wbrew niektórym opisom to nie jest książka o opętaniach itp.). Pamiętam, jak co chwila wracałem do pierwszych kartek, żeby się jeszcze raz upewnić, że faktycznie ma nihil obstat. Bo to był pierwszy raz kiedy zetknąłem się z opisem tego jak Bóg działa w naszym życiu, kim dla Niego jesteśmy, a On dla nas, jak czyni cuda tu i teraz, a nie tylko 2000 lat temu, jak pozwala nam czynić cuda w Jego Imię! Zafascynowało mnie to wszystko, zafascynował mnie On sam - kim On jest, że nawet wicher i jezioro są mu posłuszne! Kim On jest, że uzdrawia chorych, że przebacza mi mój grzech, że choć doskonale wie kim ja jestem i co wyprawiam - mówi mi, że mnie kocha i to aż po oddanie życia za mnie! I jestem zafascynowany tym, jak widzę jaką niektórzy mają więź z Nim, jak rozpoznają Jego głos, potrafią rozeznawać Jego wolę...
PW
Pokój Wam
14 listopada 2024, 15:52
[4/4] A najbardziej tym, że On chce się dzielić tym z każdym z nas. Jak pisze św. Paweł np. w 1 Kor 12, różne otrzymujemy dary, łaski, charyzmaty, ale do wielkiej bliskości Bóg zaprasza każdego z nas. I wtedy, gdy przychodzi trudna chwila i ciemność - jest zupełnie inaczej, bo ma się tę jedną, najważniejszą pewność - Bóg jest przy mnie. I owszem, dylemat co zrobić, często dalej jest. Tylko że wtedy moje patrzenie na daną sytuację jest inne, bo On to nasze patrzenie przemienia. Swoją drogą, trzy rzeczy przyniosły szczególnie dużo dobrych owoców w moim życiu i w relacji z Jezusem - seminarium odnowy wiary u Jezuitów w Łodzi ("eksternistyczne", Mocni w Duchu), modlitwa Pismem Świętym (jest dużo metod, np. medytacja ignacjańska, lectio divina), różaniec z bardzo życiowymi rozważaniami, uwielbieniem i modlitwą wstawienniczą na kanale Teobańkologii.
TB
~Tadeusz Borkowski
19 listopada 2024, 13:01
Jeszcze przyszedł mi do głowy inny problem. Jak sie czuje dziecko , żona lub inny członek rodziny gdy bardziej martrwię się o inne osoby niż oni. Jak byście się Wy czuli? Czuli byście się kochni?Też byście nie dali najpierw swoim daieciom, i krewnym? Przecież oni są naszym podstawowym obowiązkiem. Ordo Caritatis