Co, jeśli dowiesz się, że umrzesz za parę dni?
(fot. unsplash.com)
Przyjmijmy założenie, że dziś dowiadujemy się o śmiertelnej chorobie, sprawiającej, że pozostają nam dwa tygodnie życia… przerażające, prawda? Ale z drugiej strony - czy tak bardzo?
Przyjmijmy założenie, że dziś dowiadujemy się o śmiertelnej chorobie, sprawiającej, że pozostają nam dwa tygodnie życia… przerażające, prawda? Ale z drugiej strony - czy tak bardzo?
Czy ktoś, kto nie zdaje sobie sprawy z kruchości własnego życia, potrafi tak naprawdę prawdziwie żyć?
Ale od początku: dowiadujemy się - i co dalej… strach, załamanie, łzy, niedowierzanie, "ale dlaczego ja?", "co ja zrobiłem?", "tylu gwałcicieli i pedofilów chodzi po tym świecie, ale dlaczego ja mam umrzeć i zostawić to wszystko?". Pewnie w większości sytuacji mogłoby to tak wyglądać, w części przypadków pewnie inaczej, ale co do zasady z pewnością możemy założyć, że towarzyszyłby temu strach. I co dalej?
Mamy 10 tysięcy na koncie… jakie są nasze kolejne kroki? Mam wrażenie, że w takiej sytuacji szukamy kogoś, kto nas uratuje, kogoś, kto nas przytrzyma za rękę w tej trudnej chwili. Owszem, rodzina, żona, dzieci mogą nas wspierać, pomagać, rozmawiać z nami, ale czy to wystarczy? Każda istota jest jednak odrębna, nikt nie wejdzie do naszego wnętrza i nie powie "słuchaj, będzie wszystko dobrze, pójdziesz do nieba i będziesz miał skrzydełka i będziesz sobie spokojnie latał po niebie". NIE, moim zdaniem, jeśli nie mamy w sobie wiary w niebo, w istotę wyższą (która - nawiasem mówiąc - musi istnieć), zaczynamy się bardzo gubić i możemy wpaść w rozpacz. Bo któż nam pomoże, jeśli nie On, któż nas wesprze, jeśli nie On, któż nam wybaczy grzechy i będzie dla nas miłosierny, jeśli nie On?
W takiej sytuacji zdajemy sobie sprawę, że wszystko, co budowaliśmy, za czym tak pędziliśmy, zaczyna tracić swoją wartość. Wtedy cieszylibyśmy się z każdego uśmiechu, z każdej łzy, każdego wybuchu radości/smutku. Albo chcielibyśmy przeprosić wszystkich, których w jakikolwiek sposób skrzywdziliśmy. Albo zamknęlibyśmy się w sobie i czuli wyrzut do wszystkich, którzy są zdrowi. Pewnie w takiej sytuacji nie wszystko jest czarno-białe. Nasze emocje przeplatałyby się w taki sposób, że z pewnością nie wiedzielibyśmy, co się dzieje i co jest snem, a co jest jawą. W obliczu takiej sytuacji bylibyśmy z pewnością prawdziwi. Prawdziwi dla siebie, prawdziwi dla innych. Nieważne, w jaki sposób - czy grzeczny i miły, czy niemiły i opryskliwy - najważniejsze jest to, by było to prawdziwe i to, co naprawdę czujemy. Bóg jest dobry i chce dla nas dobrze.
Chce, byśmy byli prawdziwi codziennie, byśmy nie byli zakłamani i nie zamykali się sobie, gdy nam źle. Nie chce dawać nam chorób, byśmy mogli to zrozumieć i by wyrażać to, co naprawdę czujemy. Gdy nam źle, to jest nam źle - nie udawajmy, że jest inaczej. Gdy nam wesoło - to jest nam wesoło, nie udawajmy, że jest inaczej. Gdy jesteśmy melancholijni, to tacy jesteśmy. Nie zmieniajmy się tylko dlatego, że ktoś mówi, że jesteśmy tacy a tacy. Nie róbmy czegoś wbrew sobie. Nikt nie może nas zmienić. Tylko od naszej decyzji zależy, czy coś chcemy w sobie zmienić. Oczywiście tu też nie wszystko jest czarno-białe. Musimy słuchać innych, słuchać ich opinii, bo często jesteśmy tak zaślepieni, że nie widzimy popełnianych przez nas błędów. Ale odnoszę wrażenie, że czujemy, kiedy ktoś przekracza naszą granicę, co wcale nam się nie podoba.
Co Ty byś zrobił w tej sytuacji? Gdzie w pierwszej kolejności byś się udał? Co byłoby dla Ciebie ważne i - przede wszystkim - kto? Rzeczy materialne czy ludzie? Chciałbym spędzić ostatnie chwile, wciągając kokainę i popijając szklanką whisky czy przytulić się do ukochanej i zasnąć w jej cieple i czułości?
Jaki wyznawalibyśmy system wartości? Czy zmieniłby się, czy żylibyśmy naszym wcześniejszym życiem? Czy wierzylibyśmy, że istnieje niebo/czyściec/piekło, czy po prostu umarlibyśmy i nasze życie by się skończyło i nie istniałby ktoś taki jak TY. Jeśli poszlibyśmy tą drugą ścieżką… to nasze życie tutaj byłoby bez sensu.
Wniosek, konkluzja i podsumowanie: w każdym życiu - moim i Twoim - przychodzi czas, by odpowiedzieć sobie na pytanie "czym jest życie i po co żyję?". Ono jest nieuniknione. Im szybciej to zrobimy i znajdziemy na to odpowiedź, tym szybciej życie będzie dla nas pełne i zacznie nam sprawiać satysfakcję. Mogę Wam już teraz powiedzieć, że sensem życia jest Bóg, bo Bóg jest miłością i nie ma w Nim żadnego grzechu. Dlatego też dążmy do miłości i stawajmy się miłością.
Wpis pierwotnie ukazał się na blogu "Moja droga".
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł