Don't worry be happy
Edward Stachura napisał kiedyś, że "Nie zna smaku prawdziwego życia, kto przez tunel samotności się nie przeczołgał". Jest w tym dużo prawdy. Czy ktoś, kto nie zaznał w życiu smutku, może odczuć prawdziwą radość? Czym tak naprawdę jest prawdziwa chrześcijańska radość? Czy to ta "dziwna", z naszego punktu widzenia, żywiołowość w protestanckich Kościołach ze Stanów Zjednoczonych? Jeśli to ma być "ta" radość, to ja co niedzielę chodzę do bardzo smutnego Kościoła.
W obraz radosnego chrześcijanina mocno wpisuje mi się fragment Ewangelii wg. św. Jana: "Przyszli więc do Jana i powiedzieli do niego: «Nauczycielu, oto Ten, który był z tobą po drugiej stronie Jordanu i o którym ty wydałeś świadectwo, teraz udziela chrztu i wszyscy idą do Niego». Na to Jan odrzekł: «Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba. Wy sami jesteście mi świadkami, że powiedziałem: Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu. Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał." (J 3, 26-30)
Radość Jana doszła do szczytu, mimo że ludzie, którzy byli przy nim odeszli i poszli do Jezusa. Radość Jana doszła do szczytu pomimo tego, że przychodzący do niego ludzie chcieli mu pokazać, że już nie ma takiej siły jak kiedyś, że powinien coś z tym zrobić, żeby odzyskać dawny "blask". Nie ma żadnych tańców, nikt nie śpiewa, a radość w Janie jest. Powód? Czerpie ze źródła, które nie ma dna. To Jezus Chrystus. Facet, który nie organizował wielkich imprez, nie miał za sobą orszaku specjalistów od reklamy, nie potrzebował wiele. Wystarczyła chwila spędzona z Nim i człowiek, który dostrzegł w nim Zbawiciela, osiągał szczyty radości.
Radość chrześcijanina jest radością często niezrozumiałą dla otoczenia. Człowiek cieszy się z tego, co dla wielu dookoła jest źródłem smutku zmiksowanego z szyderą. Radością dla Chrześcijanina jest wspólne bycie z braćmi na Eucharystii. Jeśli wiem, po co idę do Kościoła, to nigdy nie będę się w nim nudził. Choćby nie wiem jak bardzo ksiądz odjechał w kazaniu, to i tak wiem, że będąc tu z innymi, jestem przy źródle nadziei, która jest dla mnie punktem odniesienia do pokonywania wszystkich trudności, jakie staną na mojej drodze.
Skomentuj artykuł