Jestem DDA, chorowałam na depresję. Udało mi się nie stracić wiary

Jestem DDA, chorowałam na depresję. Udało mi się nie stracić wiary
(fot. unsplash.com)
Logo źródła: Blogi strefapolcienia.blog.deon.pl

Najbardziej bolesne jest stwierdzenie, że gdyby człowiek NAPRAWDĘ wierzyłby i modlił się wystarczająco żarliwie, to nie miałby depresji. Brakuje mi słów w słowniku wyrażeń niecenzuralnych, które określiłyby mój stosunek emocjonalny do takich stwierdzeń.

Skrada się po cichu, niemal bezszelestnie, powoli odbierając siłę do życia. Nie patrzy na stan portfela, status społeczny, wykształcenie, wyznanie czy charakter. Powala na ziemię i ostatecznie, nieleczona, zabija. Depresja – choroba pretendująca dzisiaj do miana choroby cywilizacyjnej.

Dlaczego o depresji w kontekście DDA?

Na depresję chorują nie tylko osoby z rodzin alkoholowych czy dysfunkcyjnych, może ona dotknąć każdego. DDA/DDD są jednak w mojej opinii w grupie szczególnego ryzyka ze względu na traumę, której doświadczyli. Czy każde DDA/DDD z pewnością zachoruje na depresję? Myślę, że nie – jak już kiedyś pisałam, każdy z nas jest inny, ma inny charakter, różnie w domach bywało – w niektórych źle, w innych bardzo źle, a w niektórych po prostu strasznie. Każdy z nas ma inną wrażliwość.

Moja depresja była bezpośrednio związana z dorastaniem w domu alkoholowym, więc siłą rzeczy patrzę na nią z tej właśnie perspektywy, choć w tym tekście będzie także o innej odsłonie tej choroby.

Moja walka o życie

Wygrałam walkę o życie z czarnym demonem depresji, choć kosztowało mnie to bardzo dużo. Skąd wiem, że nie wróci? Ostatnie 3 miesiące, gdy mnie tu nie było, to był olbrzymi sprawdzian tego, czy nie będzie kolejnego nawrotu. Przez moje życie rodzinne przeszedł tajfun, który zmiótł najpierw wszystko a teraz sprzątamy gruzy i staramy się budować na nowo – małżeństwo, rodzinę, życie…

Na początku była ucieczka z domu w wieku 16 lat. Znalazłam schronienie u babci. Wydawało się, że teraz już wszystko się ułoży. Był spokój, troskliwa opieka babci, nowa szkoła, fajne towarzystwo, dobry czas. A jednak – to, co w dzieciństwie upchnęłam w zaprzeczeniu, to, co mi odebrano – możliwość przeżywania trudnych emocji, moje potrzeby, spokój, radość, beztroskę – odezwało się z siłą trzęsienia ziemi w drugiej klasie liceum. Po prostu ktoś wyciągnął mi baterie – położyłam się do łóżka i nie mogłam wstać. Dręczyły mnie koszmary, ciało miałam z ołowiu, nie mogłam się ruszyć. Na szczęście Centrum Zdrowia Psychicznego w Gdyni było 10 minut spacerkiem od miejsca, w którym mieszkałam. Trafiłam do wspaniałej pani doktor, która oprócz leków sporo ze mną rozmawiała na każdej wizycie. Podniosłam się, skończyłam szkołę, wyszłam za mąż, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Rozpoczęłam studia, oczekiwałam już wtedy na narodziny mojej pierworodnej Szalonej Nastolatki (jeju, dziś już ona taka duża).

Dwa lata później przeszłam jeden z najtrudniejszych okresów mojego życia. Rok 2007 wciąż wspominamy jako najgorszy rok naszego małżeństwa. Zapalenie płuc w szpitalu, poronienie, wypadek w pracy męża. Depresja wróciła. Znów leki, zawalony rok na studiach, poprawka we wrześniu, lęki społeczne. Podniosłam się. Myślałam, że będzie dobrze, odstawiłam leki. Myliłam się.

Rok 2010 – utrata pierwszej pracy, 3 miesiące poszukiwania kolejnej, znów depresja, nieudana próba samobójcza, całkowita utrata kontroli nad własnym życiem. Leki, wspólnota, słowa wypowiedziane w dobrej wierze, które spowodowały złudne poczucie uzdrowienia przez Boga, które było zamaskowaniem problemu – to Bóg uświadomił mi dopiero wiele lat później – i chwila spokoju, choć nie na długo.

Średnio co dwa lata nawroty – policzyłam kiedyś, że od 2003 do 2016 roku było ich około 6. Różne leki, psychiatrzy, ośrodki, przychodnie.

Wtedy nastąpił pierwszy przełom – poszłam na terapię DDA. Po roku wiedziałam już, że to dopiero początek walki. Kolejne poronienie, pogrzeb i poszukiwanie nowego terapeuty, bo terapia na NFZ akurat wtedy się skończyła. Fatalny moment. 2017 rok – po dziesięciu latach utratę dziecka przeżywam już inaczej, z Bogiem, nie popadając w rozpacz. Rozpoczyna się żmudny proces terapii z moją wspaniałą panią Grażynką. Prawie 3 lata ciężkiej pracy w terapii, rekolekcje ignacjańskie, warsztaty o wewnętrznym dziecku u niezastąpionych Gajdów, wsparcie najbliższych. Walka z sobą, koszmarami z dzieciństwa, schematami, wewnętrznym krytykiem i z samym Bogiem.

Od 4 lat nie biorę leków, nie miałam nawrotu, a terapia wstrząsnęła moim małżeństwem na tyle, że otarliśmy się o rozstanie. Tym razem depresja zaatakowała nas jednak z innej strony.

Depresja nastolatka

Zachorowała moja najstarsza córka. Przyczyn było kilka, ale kluczowa była sytuacja wśród rówieśników. Z uwagi na dobro mojego dziecka nie będę opisywać szczegółów, ale jedno napiszę na pewno – słuchajmy uważnie naszych dzieci i czujnie sprawdzajmy, co kryje się pod maską buntu! Ciężko było mi przyjąć do wiadomości, co naprawdę jest mojej córce, nie chciałam się z tym mierzyć, ale jednak trzeba było – i znów psychiatra. Tym razem, mądrzejsza o własne doświadczenie, oprócz leków zapisałam ją na psychoterapię. Na efekty trzeba będzie poczekać, ale jest lepiej.

Leki, terapia czy modlitwa? A może spacer…

W przestrzeni internetowej krąży wiele memów związanych z niewłaściwym podejściem do wsparcia osoby w depresji. Mój ulubiony na dzisiaj:

Straszne jest to, że wciąż można takie „dobre rady” usłyszeć. Świadomość skutków depresji wciąż jest w naszym społeczeństwie bardzo niska. Nadal trochę wstyd mówić o tym, że ma się depresję.

W kontekście wiary najbardziej bolesne jest stwierdzenie, że gdyby człowiek NAPRAWDĘ wierzyłby i modlił się wystarczająco żarliwie, to nie miałby depresji. Brakuje mi słów w słowniku wyrażeń niecenzuralnych, które określiłyby mój stosunek emocjonalny do takich stwierdzeń.

Depresja jest chorobą. Leczy się ją lekami i psychoterapią. To podstawowe założenie i z tego, co obserwuję, nauka się z nim zgadza.

Moje osobiste doświadczenie jest takie, że same leki nie wystarczają – są absolutnie konieczne do tego, żeby zacząć funkcjonować, mieć siłę do walki, ale nie korygują przyczyn.

Owszem, jest rodzaj depresji – depresja endogenna, która nie ma przyczyn zewnętrznych. Tu problemem są zaburzenia wychwytu serotoniny w mózgu. W tym przypadku leczenie opiera się tylko na farmakoterapii, psychoterapia nic nie pomoże. W przypadku depresji spowodowanej przyczynami zewnętrznymi psychoterapia uczy, jak zmieniać schematy myślenia o sobie i świecie, jak zwalczyć wewnętrznego krytyka, jak radzić sobie w sytuacjach kryzysowych. I to jest najcenniejszy dar oprócz samego wsparcia terapeuty – nauka życia tak jakby na nowo, z nowym spojrzeniem i nowym myśleniem. Dziś płacz już nie kończy się zapadnięciem się w otchłań rozpaczy na długie tygodnie, złe myśli odchodzą, bo to ja nimi rządzę, nie one mną. Dziś smutek i złość są akceptowane w moim życiu wewnętrznym, nie boję się ich i przed nimi nie uciekam – daję sobie prawo do ich przeżywania i wyrażania. Zrozumienie mechanizmów rządzących moim życiem dało mi siłę do ich przezwyciężania i uczenia się nowych sposobów funkcjonowania w relacjach. Kontakt z emocjami uciszył huśtawki nastrojów i powstrzymał rozwój kolejnych nawrotów choroby.

W leczeniu depresji oprócz leków i psychoterapii niezwykle ważne jest zbudowanie swojej duchowości i religijności na nowo. Specjalnie piszę ‚na nowo’, ponieważ w depresji spowodowanej traumami z dzieciństwa często mamy bardzo wykrzywiony obraz Boga. Jest to łaska, na którą warto się otworzyć. Bóg daje hojnie tym, którzy otwierają się na Jego dary (choć czasem nie są to dary, których byśmy się spodziewali, czasem na początku mogą wydawać się nawet nieadekwatne do sytuacji).

Miłość, która leczy

Miłość najbliższych i ich wsparcie są bezcenne w procesie wychodzenia z depresji, jednak często są niewystarczające i odrzucane przez chorego. Czasem choćby nie wiadomo jak bardzo bliscy się starali, nie mogą pomóc, bo chory jest zamknięty. Warto wtedy nie obwiniać się ale mimo wszystko być i wspierać, niekoniecznie działać, ale po prostu być.

Jest jednak taka Miłość, która gdy dotknie serca, uzdrawia rany. Nie cudownie, lecz krok po kroku, działając na naturze. Doświadczenie Miłości Boga na poziomie serca bywa przełomem w postępie terapii. Dokładnie tak było w moim przypadku. Nie doznałam cudownego uzdrowienia (choć mi się tak raz wydawało), ale Bóg uzdrawiał mnie powoli w różny sposób i w za pomocą różnych wydarzeń i ludzi.

Najważniejszymi z nich były dwa wydarzenia: warsztaty o wewnętrznym dziecku prowadzone przez Monikę i dk. Marcina Gajdów oraz Fundament rekolekcji ignacjańskich.

Jest to wielka tajemnica dla mnie – w jaki sposób Bóg dotyka serca w różnych okolicznościach. Te dwa jednak traktuję jako wielki przywilej i dar działań niemal nadprzyrodzonych. Gdy mówimy „Bóg Cię kocha” – brzmi to jak oklepany frazes, gdy jednak ta prawda dotyka samej głębi naszego jestestwa, wówczas wiele się zmienia. To poczucie stygnie po czasie, czasem gaśnie pod wpływem trudnych wydarzeń ale nieustannie należy sobie takie doświadczenia Bożej Miłości przypominać. Nieustannie wyśpiewywać Magnificat, by nie zapomnieć o tej Miłości. Przykurzoną odkurzyć, zapomnianą przypomnieć. Gdy do mojego myślenia znów wkrada się zwątpienie i poczucie bycia niepotrzebną, nic nie wartą, staram się odświeżyć tamte doświadczenia, bo w nich są niezmierzone pokłady wiary, nadziei i miłości.

Jeśli jesteś w depresji

Jeśli tylko czujesz, że zaczyna Ci brakować sił do życia, nie bój się skonsultować z psychiatrą. To żaden wstyd prosić o pomoc. Znajdź kontakt do Centrum Interwencji Kryzysowej, zapisz się do Poradni Zdrowia Psychicznego. Jeśli Cię stać – nie zwlekaj i idź prywatnie na konsultację psychiatryczną. Zacznij od leków, by stanąć na nogi ale nie zatrzymuj się tylko na nich, nawet gdy poczujesz się lepiej – Twój stan najprawdopodobniej ma swoje przyczyny. Szukaj dobrej psychoterapii.

Dopiero, gdy już naprawdę zaczniesz się „składać do kupy” zajmij się swoim życiem duchowym – znajdź dobre rekolekcje, mądrego kapłana, szperaj w Internecie – jest wielu mądrych kaznodziejów.

Oprzyj się na Miłości Bożej, wołaj do Boga tak długo, aż On Cię dotknie, wykłócaj się, krzycz, płacz i nie udawaj niczego. On naprawdę kocha, rozumie i czeka. Daj sobie czas – dużo czasu. Zaakceptuj, że czujesz się źle – tak po prostu jest.

Ale pod żadnym pozorem nie trać nadziei! Jesteś ważny, kochany i chciany – trzymaj się tej myśli jak koła ratunkowego. Walcz o swoje zdrowie – lekami, terapią, modlitwą. Tę walkę da się wygrać. Przegrasz, jeśli się poddasz.

Jeśli jesteś w depresji, przytulam Cię mocno do serca i chcę Ci powiedzieć tylko jedno – Dobrze, że jesteś! Bądź mężny i mocny, walcz, mimo że sił nie ma za dużo. Z każdym dniem leczenia, krok po kroku tych sił będzie jednak coraz więcej. Aż w końcu czarny demon depresji odejdzie, a Ty będziesz już innym człowiekiem.

* * *

Tekst pochodzi z bloga strefapolcienia.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Robert Krzywicki MIC

Czy alkohol jest problemem w Twojej rodzinie?

Jeśli niepokoisz się, że alkohol odgrywa zbyt dużą rolę w życiu Twoim lub bliskiej Ci osoby - ta książka będzie nieocenioną pomocą. Napisał ją ksiądz, który od prawie...

Skomentuj artykuł

Jestem DDA, chorowałam na depresję. Udało mi się nie stracić wiary
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.