Najbardziej boli mnie brak jedności

Najbardziej boli mnie brak jedności
(fot. unsplash.com)
bam-boo.blog.deon.pl / Katarzyna Kuricka

Muszę przyznać, że w ostatnim czasie budzą się we mnie emocje z rodzaju tych trudniejszych i przykrych. Pomijając te, które wynikają z żałoby, którą przeżywam. Skandale, postępowanie niektórych duchownych, spory związane ze sposobem przyjmowania Komunii św. czy starszy dotyczący pontyfikatu papieża Franciszka. Brudy, które wyłażą nie są czymś fajnym, ale sam proces oczyszczenia jest bez dwóch zdań potrzebny.

Przenikliwie boli mnie jednak brak jedności.

Smutek, żal, gorycz to podejrzewam, że nie tylko moje uczucia. Zmierzyć się musi z nimi niejeden katolik. Dla mnie nie są to sprawy odciągające od Kościoła, od Boga. Sama jestem grzesznikiem i nie mnie osądzać czy większym, czy mniejszym od tych tak zwanych „innych”, gorszych grzeszników.

DEON.PL POLECA

Ale nie o tym ten dzisiejszy wpis. Nie o problemach. Ale o tym, jak odnaleźć się w wątpliwościach.

Można? Tak!

Wróciłam właśnie z kościoła z niedzielnej Eucharystii. Jesteśmy wciąż na wyjeździe. Odwiedziłam do tej pory trzy parafie. Dziś była czwarta. Odetchnęłam z ulgą. „W końcu w domu!”- pomyślałam. Dlaczego?

Kiedy weszłam do kościoła Dominikanów w moim rodzinnym mieście poczułam się jak w domu. Estetyka, prostota, a jednocześnie odpowiednio (wg mnie) podkreślone sacrum. To nie najważniejsze, zupełnie subiektywne, jednym odpowiadające, innym nie. A jednak dla mnie istotne. Okazało się wstępem, który zachęcił mnie, by czekać z radością na to, co przede mną.

I rzeczywiście się nie rozczarowałam.

Dwukrotnie pojawiła się prośba o zasłanianie w kościele ust i nosa, co odczytałam jako wyraz troski o wszystkich zgromadzonych. Wisienką na torcie, który sprawił, że na nowo poczułam radość z bycia w domu zwanym Kościołem, było ogłoszenie na końcu Mszy św. Ksiądz zaprosił do dołączenia do akcji przynoszenia resztek po świeczkach, które zostaną wykorzystane do zrobienia nowych świec do kościoła. Drobnostka niby. Dla mnie piękna realizacja ekologicznych wezwań papieża Franciszka.

Wolność wyboru a jedność

Ponadto Komunia św. rozdawana była wyłącznie (!) na rękę. Do tej pory spotykałam się albo z możliwością przyjmowania na dwa sposoby uwzględniającą wymogi sanitarne oraz zalecenia Episkopatu, albo z jedną kolejką, w której większość przyjmowała Komunię św. do ust.

I tu chcę zrobić małą dygresję. Kiedyś, kiedy widziałam, że ludzie na Mszy św. stoją w momencie, w którym zgodnie z przepisami powinno się siedzieć, siadałam. Chciałam pokazać w ten sposób, że ja wiem jak powinno być. Nawróciłam się, kiedy usłyszałam dużo później o jedności na Eucharystii. O tym, że gesty, które wspólnie wykonujemy tworzą jedność. I to ona powinna być ważniejsza niż przepisy. Teraz klęczę na wyznaniu wiary, kiedy trafiam do kościoła, w którym ten stary zwyczaj jeszcze funkcjonuje.

Mam wrażenie, że w czasie pandemii Kościół podzielił się na dwa obozy. Tych, co przyjmują Komunię św. na rękę i tych, przyjmujących ją bezpośrednio do ust. Smuci mnie to. Zaczęłam się zastanawiać, co jest lepsze. Wolność wyboru w tej kwestii czy brak wyboru? Wolność jest pięknym darem, choć nie zawsze go rozumiem. Ale ma też swoje granice, bo wolność ma sens tylko wtedy, kiedy jest zakorzeniona w miłości („Kochaj i rób, co chcesz”- św. Augustyn). Granicą wolności jest więc miłość. A jednym z wyrazów miłości jest jedność, której pierwszy raz podczas epidemii doświadczyłam na dzisiejszej Eucharystii przyjmując, jak każdy, Komunię św. na rękę. W tym ograniczeniu wyboru odnalazłam jedność wypływającą z miłości.

Poza strefę komfortu

Pewne wątpliwości czy aby na pewno ten komfort poczucia się jak w domu (za którym ostatnio mocno zatęskniłam) jest czymś dobrym wzbudziło we mnie zacytowane przez ojca na kazaniu zdanie Marka Aureliusza (o ile dobrze pamiętam): „Komfort to największe uzależnienie”. Uzależnienie, które rozleniwia, zatrzymuje w miejscu. Jeszcze raz zaczęłam się zastanawiać czy moje komfortowe uczucia sprzed Eucharystii są dobre czy złe? Czy mogę czuć się w kościele dobrze, komfortowo? Czy mogę wybierać sobie kościół, w którym razem z innymi będę się modlić? Czy może powinnam iść do swojej parafii, kiedy tylko jest to możliwe? Czy modny ostatni churching (ang. church– kościół) to tylko wygodnictwo, uzależniający, samolubny komfort czy jednak to dopuszczalna możliwość, a może nawet czasami konieczność?

Dom to też miejsce, w którym słyszy się niełatwe rzeczy. Te, które wysyłają poza strefę komfortu. Dla naszego dobra, żebyśmy nie zostali w miejscu, nie robiąc kroków do Nieba. Takie było dzisiejsze kazanie. Było o czymś! Popchnęło mnie do tego wpisu. Do wyjścia poza obszar, w którym czuję się komfortowo. Do ujawnienia swoich refleksji, z którymi ktoś może się nie zgadzać. Do nie zostawienia swoich myśli tylko dla siebie. Może okażą się dla kogoś nawracające? A przynajmniej skłaniające do zastanowienia się? Byłabym szczęśliwa!

Wszystko badaj

Wracam do tytułowego pytania. Uważam, że churchingu nie można rozpatrywać w kategoriach zły/dobry. Oceniać można intencje, a potem owoce. Nie samo zjawisko. Ono z czegoś wynika i myślę, że warto się zastanowić z czego, a potem do czego prowadzi.

Myślę, że szukanie kościoła, w którym kazania dotykają naszego serca, oprawa pozwala nam się skupić na tym, co ważne, a ksiądz jest żywym świadectwem wiary, które i nas do wiary nawraca, to nic złego. Zawsze jednak trzeba pamiętać, że to tylko środki do celu Eucharystii.

Ucieczka przed problemem w naszej parafii bez próby rozwiązania go, bez szukania wyjścia wspólnie z proboszczem, biskupem jako wyraz naszej odpowiedzialności, może być czymś niezbyt dobrym. Ale nie musi, jeśli innego wyjścia już nie widać. Podobnie nie musi być niczym złym, kiedy wybieramy inną parafię, bo trudno nam się z jakiegoś powodu (który nawet nie jest złem) spotykać z Bogiem, pomimo świadomości, że to On jest tu najważniejszy. Lub w innej parafii mamy wspólnotę, z którą idziemy na drodze wiary.

Powodów i skutków tego zjawiska może być wiele. Każdy w swoim sumieniu musi rozeznać, co jest dobre, a co nie. To, co mi pomogło to ostatnio usłyszane zdanie św. Tomasza z Akwinu:

„Mało neguj. Dużo afirmuj. Wszystko badaj.”

Kiedyś w tak mało precyzyjnym stwierdzeniu nie widziałabym rozwiązania nurtujących mnie wątpliwości. Wolałam, żeby ktoś podał mi odpowiedź na tacy. Można czy nie można? Dobre czy złe? Iść tam czy zostać tu?

Dziś upatruję w tych radach św. Tomasza z Akwinu błogosławioną wolność, dzięki której mogę tworzyć relację z Bogiem w przestrzeni radości i miłości.

Tekst pochodzi z bloga bam-boo.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Brat Marek z Taizé, Piotr Żyłka

Spotkaj Boga w ciszy i prostocie

Mała, burgundzka wioska. Skromne zabudowania. Cisza. Spokój. Kontemplacja i modlitwa. To właśnie tu, od ponad siedemdziesięciu lat, przyjeżdżają tysiące młodych ludzi. Czego szukają? Co pragną zmienić? Dlaczego, nawet po...

Skomentuj artykuł

Najbardziej boli mnie brak jedności
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.