Izabela Trojanowska: Z bukietem kwiatów ruszyli do mnie kardynałowie Wyszyński i Wojtyła
Izabela Trojanowska znana jest dziś najbardziej z roli Moniki Ross-Nawrot w serialu "Klan". Widzom w Polsce dała się jednak na początku poznać jako bardzo ekspresywna piosenkarka, której przeboje "Tyle samo prawd ile kłamstw" czy "Wszystko czego dziś chcę" grano we wszystkich radiostacjach i na dyskotekach w całym kraju. Mało kto wie, że kariera sceniczna Izabeli Trojanowskiej (z domu Schuetz) rozpoczęła się od chóru katedralnego i festiwalu piosenki religijnej, na którym nagrody gratulowali jej kardynałowie Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła.
Jak doszło do występu na festiwalu Sacrosong i jaką nagrodę tam zdobyła, Izabela Trojanowska opowiada w rozmowie z Leszkiem Gnoińskim w książce "Trojanowska" (Wyd. MANDO), której fragment prezentujemy.
Izabela Trojanowska: Pierwszy i najważniejszy był chór katedralny
Leszek Gnoiński: - Od kiedy śpiewasz?
Izabela Trojanowska: - Od kiedy tylko pamiętam, nieomal od urodzenia. (…) Jednak pierwszy i najważniejszy był chór katedralny [w Olsztynie – przyp. red].
Kiedy zaczęłaś w nim śpiewać?
- Gdy miałam dziesięć lat. Stał się moim naturalnym wyborem, bo do katedry chodziłam na religię. Salka do nauki znajdowała się w wieżyczce obok pomieszczenia, w którym miał próby chór. Często tam zaglądałam. Pewnego dnia siostra Powarella zapytała, czy chciałabym śpiewać, i tak już w nim zostałam. W pewnym momencie chciałam nawet zostać zakonnicą. Bardzo dobrze czułam się w kościele, atmosfera tego miejsca mi odpowiadała, czułam tam dobroć i czystość, wszystko wydawało mi się jakieś lepsze. Pewnego razu, gdy się wywróciłam i stłukłam kolano, zaprowadzono mnie do sióstr do zakrystii. Siostry zaopiekowały się mną tak czule, że nie chciało mi się stamtąd wychodzić. Podobało mi się ich niesienie pomocy.
Razem z chórem śpiewaliśmy podczas mszy, ślubów i pogrzebów, na przykład Ave Maria. Tę pieśń śpiewałam również po latach na ślubie mojego brata Maksymiliana. Któregoś razu pojechaliśmy do Augustowa występować dla dzieci niepełnosprawnych. To było dla nas duże przeżycie. Szczególnie, że te dzieci zostały przez swoich rodziców porzucone. Doceniłam wtedy jeszcze bardziej swoją rodzinę i miłość, jaką otaczali nas rodzice. Do dziś nie rozumiem, jak można porzucać własne dzieci dlatego, że są niedoskonałe. One bardziej łakną miłości niż zdrowe dzieci. Do mnie wtedy tuliła się Kasia i mówiła „mamusiu”. Miałam wtedy zaledwie dwanaście lat, a Kasia wydawała się niewiele młodsza ode mnie. Chorowała na padaczkę – bardzo przeżyłam jeden z jej ataków.
Wspomniałaś o siostrze Powarelli. Mam wrażenie, że wywarła spory wpływ na twój rozwój. Mam rację?
- Tak. To właśnie siostra zgłosiła mnie na Festiwal Pieśni Sakralnej Sacrosong, który odbywał się w Chorzowie w kościele Świętego Ducha. Pojechałam tam z tatą. Cała jego rodzina jest głęboko wierząca i ja też zostałam wychowana w tym duchu. Tata uwielbiał muzykę organową i jeździł czasami do gdańskiej Oliwy na festiwale. Do mojego śpiewania nie był jednak przekonany. Uważał, że nie można śpiewu traktować poważnie. Zgodził się jednak pojechać ze mną na Sacrosong, ponieważ odbywał się w kościele.
Dziś taki wyjazd jest prosty, wsiadasz do samochodu i za kilka godzin jesteś na miejscu. W tamtych czasach wyglądało to jednak inaczej, podróżowało się pociągami, autobusami i podróże często trwały cały dzień. Jak wspominasz wasz wyjazd do Chorzowa?
- Pojechaliśmy pociągiem. W tamtych czasach w pociągu często stało się przez całą drogę na korytarzu. Już dziś nie pamiętam, czy podczas tej podróży do Chorzowa też tak staliśmy. (…)
Jaka atmosfera panowała na tym festiwalu?
- Wszyscy byli bardzo przejęci. Wiadomo, że Sacrosong to festiwal pieśni sakralnej, więc większość pieśni była modlitwą. Zaśpiewałam utwór Zwiastowanie. Festiwal zorganizowano bardzo dobrze, mieliśmy korepetytorów, którzy nam pomagali. Ze mną śpiewał chórek składający się z czterech księży i do tego występowałam z orkiestrą. To było dla mnie coś zupełnie nowego, nie wiedziałam, jak się w tym odnajdę.
Izabela Trojanowska, Leszek Gnoiński "Trojanowska" (Wyd. MANDO)
(...) Nie byliśmy dla siebie konkurencją, nie patrzyliśmy na siebie w ten sposób, wszystko wydawało się czyste i cudne. Każdy świetnie śpiewał i grał. Zachwycałam się innymi wykonawcami. Pamiętaj, że kiedyś nie mieliśmy programów typu Jak oni śpiewają, Szansa na sukces czy Idol, więc każda możliwość zaśpiewania, poznania innych ludzi mających tę samą pasję była fantastyczna. Dlatego młodzi ludzie jeździli na takie festiwale.
Czułaś, że możesz zdobyć jakąś nagrodę?
- Nie chodziło o to, aby wygrać, a bardziej o to, aby dobrze zaśpiewać i nie przynieść wstydu Olsztynowi, który reprezentowałam. Szczególnie, że na próbie stale myliłam się przy zmianie tonacji, bo przecież wcześniej nigdy nie śpiewałam z orkiestrą. Tata powiedział, że to nieważne, czy się pomylę. Muszę tylko pamiętać, że jestem w kościele i śpiewam Bogu. To trochę mi pomogło na tremę. Wyszłam i zaśpiewałam najlepiej, jak umiałam.
Po konkursie wszyscy staliśmy za kulisami i czekaliśmy na to, że może ktoś nas pochwali, pogłaszcze po głowie. Wtedy wydarzyło się coś dla mnie nieprawdopodobnego, bo okazało się, że jury dało mi dwie nagrody: dla najmłodszej uczestniczki i za najlepszą interpretację. Gdy wyszłam na środek sceny, w moim kierunku ruszyli księża wysokiej rangi i dostałam przepiękny bukiet kwiatów. Okazało się – tata mi potem powiedział – że byli to kardynałowie Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła, późniejszy nasz papież Jan Paweł II. Widziałam łzy szczęścia w oczach mojego ojca. Zauważyłam, że sprawiło mu to wielką przyjemność. W dodatku nagroda, którą dostałam, nosiła imię (przyszłego świętego) Maksymiliana Kolbego. Wtedy tata, głęboko poruszony, powiedział: „Dobrze, dziecko, jeśli tak bardzo chcesz śpiewać, to śpiewaj”. Potraktowałam to jako przyzwolenie na ewentualne wykonywanie kiedyś tego zawodu. W Chorzowie pierwszy raz dostałam nagrodę za interpretację.
Skomentuj artykuł