Pierwszy Murzyn RP [WYWIAD]

Pierwszy Murzyn RP [WYWIAD]
(fot. Grażyna Makara)
Logo źródła: WAM Brian Scott, Maria Mazurek

Przyjechał do Polski 31 lat temu i od razu stał się gwiazdą. Dziś mówi, że polskość to pojęcie znacznie szersze niż nam się wydaje.

Maria Mazurek: Program Etniczne klimaty, który przez kilka lat prowadziłeś, był dla Ciebie bardzo ważny. Dlaczego?

DEON.PL POLECA

Brian Scott: Przez te lata, powiem szczerze, poznałem Polskę. Poznałem Polskę niejednolitą. Dla wielu Polaków Polska jest jednolita, wszędzie taka sama, nie ma w niej miejsca na odmienność. Ale prawda jest taka, że podróżując po prawdziwej Polsce - wyjeżdżając poza centrum tego kraju, poza duże miasta - po drodze spotyka się bardzo różnych etnicznie ludzi, ludzi, których przodkowie byli zupełnie inni. Spotyka się ludzi, którzy wyznają inną religię, mają zupełnie inne jedzenie, inną historię, którzy mówią innym językiem czy gwarą. Są wśród nich i tacy, którzy dalej chcą podtrzymywać te tradycje, o których my nawet nie wiemy. Bo my wychodzimy z założenia, że każdy, kto tutaj mieszka, jest biały i wygląda jak Polak, jest czystym Polakiem.

Dlatego to pytanie, które zadawałem, rozpoczynając niemal każdy program - według wielu banalne - brzmiało: "Kim jesteś?". I dalej pytania typu: Kim się czujesz? Z czego się składa twoja tożsamość? Ile jest w tobie polskości? Dlaczego istotne jest dla ciebie, aby podtrzymywać to, co było ważne dla twoich przodków? Mieszkasz przecież w Polsce, wyglądasz jak Polak, w Polsce płacisz podatki, chodzisz do polskiej szkoły, a jednak chcesz być trochę inny, chcesz podtrzymywać tożsamość białoruską, ukraińską, rosyjską albo romską. Dlaczego?

Tożsamość i kultura romska są dla nas bardzo odległe, mocno różnią się od polskiej.

Jestem bardzo wdzięczny, że przez te kilka lat mogłem spędzić trochę czasu właśnie z Romami. To według mnie jedyna grupa, która jest w Polsce tak jakby wyklęta. Większość ludzi ma do Romów negatywny stosunek. A to wyklęcie bierze się przecież tylko z niezrozumienia.

Ale Romowie też chyba nie bardzo zabiegają o to, żeby ich zrozumieć. Są hermetyczną grupą.

Dobrze, ale co z tego? Polacy mieszkają w wielu krajach za granicą i żyją tam również w zamkniętym środowisku. Czym są Jackowo w Chicago albo Greenpoint w Nowym Jorku, jak nie polskimi gettami? Sorry. Polacy potrafią żyć tam latami i nawet nie nauczyć się angielskiego.

Romowie są specyficzni, prowadzą koczowniczy tryb życia, mają całą tradycję z tym związaną. Są rzeczy, w których są dobrzy: tańczą, śpiewają. To jest ich życie. Nie przywiązują się do ziemi, do jednego miejsca: świat to dla nich niebieskie czy szare niebo, z gwiazdami czy bez gwiazd, słońce, planety. Lecz my doszliśmy do wniosku, że to źle, że oni nie posyłają swoich dzieci do szkół. I to akurat racja. Ale pamiętam jednego ze swoich rozmówców, który mówił, że jeżeli będziemy na nich za bardzo naciskać, żeby oni byli tacy, jak my, to oni stracą swoją tożsamość. Czyli, paradoksalnie, edukacja może ich zniszczyć. I widziałem, że to postępuje, dlatego że poznałem młodych, inteligentnych Romów, studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego, prowadziłem jeden program z nimi. I oto pielęgniarka, oto dziennikarka, oto pan doktor na uczelni, oto pani wielka urzędniczka w krakowskim magistracie, oto malarka pochodzenia romskiego i tak dalej. I oni najczęściej, kiedy zdobywają tę wiedzę, nie wracają już do swojego środowiska. Bo dla nich to środowisko staje się wtedy obce.

Większość Romów, którzy się kształcą, to kobiety. Mężczyźni Romowie są do tego mniej chętni. I oni potem wręcz boją się podejść, podrywać inteligentną Romkę, bo myślą sobie: "Co mam jej powiedzieć, skoro to zaraz będzie pani magister?". Znam wielu fantastycznych Romów w Polsce, którzy są świetnymi, inteligentnymi, wykształconymi ludźmi, ale większość z nich ma albo polskie żony, albo mężów Polaków.

Nie stosują się do Romanipen, swojego kodeksu?

Tu nie chodzi nawet o stosowanie się albo niestosowanie do kodeksu. To edukacja zachwiała cały porządek, zniszczyła fundament romskości.

Dziś już życie Romów coraz rzadziej wygląda tak, jak to sobie wyobrażamy. Dziewczyny Romki od dawna nie godzą się, żeby ktoś je porywał albo im dyktował, za kogo mają wyjść za mąż. Nie da się zmusić Romki, żeby była z danym mężczyzną, bo król jej tak kazał. Teraz te dziewczyny najczęściej same decydują, co chcą zrobić ze swoim życiem. Chyba że należą do jakiejś grupy najbiedniejszej, najsłabszej, która potrzebuje pomocy socjalnej i innej. Wtedy, owszem, są w stanie postąpić w taki sposób.

Romowie są niesamowici, bo poza nimi prawie każda grupa etniczna czy narodowa buduje swoje poczucie tożsamości na przywiązaniu do ziemi - choćby takiej, która już od wieków nie jest ich. A oni przecież przywędrowali wiele wieków temu z okolic Indii, ale z Hindusami nie czują się związani. Ale czują się bardzo związani ze swoją kolorową kulturą. To jest ich tryb życia od lat. I oni tak łatwo się nie zmienią. To tak, jakby pojechać na Saharę i próbować zabrać stamtąd Berberów, po czym zmusić ich do mieszkania w miastach. A oni przecież zawsze uważali, że nie samochody, nowości, nawet nie konie, a wielbłądy są najważniejsze. Oni są szczęśliwi w swoim świecie. I tego świata my też nie zrozumiemy i nie zaakceptujemy.

Tak samo przesiedlaliśmy Romów, kazaliśmy im mieszkać w blokach z wielkiej płyty, kwaterowaliśmy ich w miejscach takich jak Nowa Huta w Krakowie. A potem dziwiliśmy się, że oni powybijali wszystkie okna, żeby mógł przez nie wiać wiatr, żeby czuli się choć trochę bardziej wolni. A drzwi używali na podpałkę. Oni nie widzieli w tym nic dziwnego ani złego, nie dzwonili do Urzędu Miasta, że brakuje im okien i drzwi.

U mnie w bloku też mieszka romska rodzina, ale okien nie wybijają. Natomiast rzeczywiście jest ich bardzo dużo na powierzchni pięćdziesięciu metrów kwadratowych.

Bo dla nich wygoda - w naszym tego słowa znaczeniu: że każdy powinien mieć dla siebie przestrzeń, własne łóżko - nie ma znaczenia. Ale oni za to są znacznie bardziej rodzinni od nas, budują silne więzi. Są w stanie zginąć za rodzinę. My też możemy opowiadać, że jesteśmy w stanie umrzeć za Polskę. Ale u nich to nie są puste słowa, widziałem na własne oczy to ich przywiązanie. I kiedy oni są dobrzy w czymś, nie potrafią być tylko dobrzy - są bardzo dobrzy.

Poza tym pamiętajmy również o tym, że my Romów odbieramy jako całość, wrzucamy do jednego worka. A ta społeczność nie jest jednolita. Romowie mają swoje grupy - niektóre bardziej postępowe, inne bardziej tradycyjne. Grupa z Małopolski, Bergitka Roma z okolic Nowego Targu, jest z jednej strony niesamowicie postępowa, a z drugiej - wciąż przywiązana do swoich wartości, do swojej tradycji. Oni tworzą słownik romski, debatują, jak ocalić swoją tożsamość.

Ich język, choć zdaje się brzmieć dość swojsko, jest dla nas nie do zrozumienia.

Ważne, że oni się rozumieją i są w stanie przekazywać to swoim dzieciom. Poza tym oni zwykle świetnie znają polski, niemiecki, angielski, uczą się tych języków, jeśli zajdzie taka potrzeba. Bo to są, wbrew naszym wyobrażeniom, bardzo inteligentni ludzie.

Nie doceniamy ich?

I nie szanujemy. Żaden Polak nie będzie mi mówił, że my szanujemy Romów. Nawet w instytucjach państwowych przez lata Romowie byli tematem spychanym na margines. (…)

Rozmawiamy w Krakowie w łemkowskiej restauracji, która należy do Twoich przyjaciół.

O tak, sam ich namówiłem do tego, żeby ją tutaj otworzyli. Robiłem o nich jeden ze swoich pierwszych programów. O powrotach. Bo od lat dziewięćdziesiątych Łemkowie zaczęli wracać z obczyzny do swoich ziem, w Beskid Niski, co trwa do dziś. Irena Sulicz i jej mąż Roman byli takimi osobami, które koło 1986 roku wróciły z zachodniej Polski, z Ziem Odzyskanych. Ich rodzice byli wysiedleńcami z akcji "Wisła". Suliczowie wrócili i postanowili w Wysowej wybudować pensjonat i restaurację, knajpę łemkowską z wyśmienitym łemkowskim jedzeniem, według przepisów przekazywanych z dziada pradziada.

(…) W Łemkach urzekła mnie muzyka, taniec i to, że ci ludzie są naprawdę szczęśliwi, że ich kultura od nowa zaczyna żyć. Najbardziej cieszą się młodzi, nieprzyzwyczajeni do tego, że co roku mogą spotykać się na watrach łemkowskich, mogą przez kilka dni jeść po łemkowsku, tańczyć po łemkowsku, mówić po łemkowsku, chodzić do cerkwi i robić te wszystkie inne łemkowskie rzeczy, na przykład mają ceremonię osiągania dojrzałości przez młode dziewczyny.

Na czym ona polega?

Chodzi o zaakcentowanie, że dziewczyny wchodzą w wiek dojrzałości, że już stają się kobietami. To ceremonia związana z tradycją, nie z religią. Te dziewczyny są ubrane w białe szaty i w nich wchodzą do wody. A potem wynurzają się z niej. Ich rodzice - szczęśliwi, że córki stały się kobietami - śpiewają.

Inna sprawa, że rodzice bardzo liczą na to, że na tych spotkaniach grup etnicznych ich córki i ich synowie znajdą chłopaka czy dziewczynę wśród swoich. Te spotkania dają możliwość zapoznania się. To dla Łemków, ale i innych grup etnicznych, niezwykle ważne - dzięki temu ich mały naród, mała kultura, przetrwa. Oni - tak samo jak Białorusini czy Ukraińcy - organizują watry. Nie widziałem tego tylko u Romów. Za to najmniejszą grupą etniczną, jaką poznałem, są Karaimi pochodzący z Krymu. Jest ich tylko kilkuset, ale problem polega na tym, że aby być prawdziwym Karaimem, oboje rodziców też musi być nimi. Więc, niestety, jest ich coraz mniej.

Nie tolerują obcej krwi?

Właśnie. A teraz jest ich tak mało, że wszyscy są ze sobą spokrewnieni. A wiadomo, czym kończy się kazirodztwo - chorobami genetycznymi, które ich samych niszczą. Tak nie można. Karaimi spotykają się co roku - to dla nich jedyna okazja, żeby spotkać się z Karaimami, którzy być może nie należą do ich rodziny - w Trokach na Litwie.

Łatwiej znaleźć parę Łemkom, Białorusinom, Rosjanom, Słowakom, Czechom. Wszyscy oni mają watry w Polsce. I te watry bardzo często są wykorzystywane, by znaleźć chłopaka czy dziewczynę wśród swoich.

Za Polaka nie wyjdą, z Polką się nie ożenią?

Lepiej nie. Nie dlatego, że nie byliby w stanie pokochać Polaka ani Polki. Ale dlatego, że jeśli zostaną wśród swoich, to jako grupa przetrwają. (…)

Powiedziałeś, że dzięki Etnicznym klimatom zobaczyłeś, że Polska nie jest jednolitym krajem. Czy ta świadomość sprawiła, że czujesz się tutaj nieco swobodniej, bardziej u siebie?

Tak. W końcu zacząłem czuć, że nie jestem sam. Kiedyś patrzyłem na ludzi wokół siebie i wszyscy byli biali, myślałem, że wszyscy są Polakami. I nagle okazało się, że ta kobieta jest Żydówką, to jest Żyd, to jest Białorusin, a to Ukrainiec, to Łemek, to Kaszub, to Mazur, to Ślązak, to Niemiec, to Rosjanin… Niesamowite.

Raz zrobiliśmy w mojej szkole Dzień Holokaustu, czyli po prostu rozmawialiśmy z dziećmi o tym, co się wydarzyło w czasie drugiej wojny światowej. Zaprosiliśmy do szkoły młodą Żydówkę, by opowiedziała o swojej kulturze. Usiadła przed dziećmi i powiedziała: "Dzień dobry, nazywam się tak a tak i jestem Żydówką". Od razu zobaczyłem, jak dzieciom powiększają się oczy ze zdumienia, a na ich twarzach maluje się niedowierzanie, nawet degustacja: jak ona może mówić, że jest Żydówką?

Dlaczego Twoi uczniowie tak zareagowali? Wiesz dlaczego? Bo w Polsce już samo słowo "Żyd" ma negatywny wydźwięk. Mówi się na przykład: "Nie bądź żydem", a więc: nie skąp, nie przeliczaj, nie kalkuluj. A tu Żydówka przyszła do nich i powiedziała im prosto z mostu, bez wstydu, kim jest. Rozmowa trwała dość długo (o świętach, o Etnicznych klimatach i tak dalej), a po niej nastąpiła cisza. I dzieci otrzymały ode mnie taką pracę domową: zadać mamie, tacie, dziadkowi, babci jedno pytanie. Brzmiało ono: "Czy nasza rodzina od zawsze była polska, czy jesteśmy Polakami w stu procentach?".

Dwa dni później, gdy prowadziłem z nimi lekcję, dowiedziałem się, że ponad osiemdziesiąt procent klasy - nie żartuję! - to są ludzie, którzy wcale nie są Polakami z dziada pradziada. Mają w sobie krew białoruską, niemiecką, rosyjską, ukraińską. Kiedy słyszę dzisiaj od niektórych polityków: "Polska dla Polaków", krew mnie zalewa. Czasami zastanawiam się, czy oni w ogóle znają własną historię. Przecież nie mają monopolu na polskość. Po tylu latach poza Gujaną jestem bardziej polskim Brianem niż gujańskim. I nie życzę sobie, żeby ktoś mi to odbierał.

Czujesz, że przez ten program stałeś się bardziej Polakiem?

Dość często mówię dzieciom w szkole, że Polskę znam od północy na południe, od zachodu na wschód. Polska nie jest ziemią, jak niektórzy uważają. Polska to przede wszystkim ludzie. A ja znam ludzi w Polsce lepiej niż minister kultury, lepiej niż minister sportu i turystyki. Znam Polskę różną, piękną, kolorową. Czasem, gdy wyjeżdżam do niektórych miejscowości w Polsce, nagle czuję, jakbym był w kompletnie innym kraju. Bo tam mówią, owszem, po polsku, ale z zupełnie innym akcentem. Tam idziesz zjeść do restauracji i jedzenie smakuje inaczej albo odkrywasz jakieś dania, które w ogóle nie istnieją w innych częściach Polski.

Ba, są miejscowości, gdzie mniejszość jest większością. A więc Polacy są w nich w mniejszości. Miejscowości, gdzie w niedzielę są trzy msze w gwarze i tylko jedna po polsku. To jest ta Polska, którą znam i którą uwielbiam. Polska, która - jak powiedział kiedyś jeden z moich gości - nie jest taka straszna.

Jest trochę żydowska, trochę niemiecka, trochę rosyjska. Taką Polskę kocham.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pierwszy Murzyn RP [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.