Zawsze kochałem życie…

Zawsze kochałem życie…
Jerzy Zakrzewski SJ
Logo źródła: WAM Wydawnictwo WAM

Jerzy Zakrzewski SJ "zawsze kochał życie", choć wielu mogłoby powiedzieć, że była to miłość nieodwzajemniona. Ojciec Jerzy chorował na stwardnienie rozsiane, miał całkowicie sparaliżowane całe ciało.

Przez większość swojego życia poruszał się na wózku inwalidzkim i nawet w najdrobniejszych czynnościach zależał od innych. Mimo choroby, wielkiego cierpienia i fizycznych ograniczeń zachował jednak pogodę ducha, radość z rzeczy małych i dużych oraz wielką pasję życia. 
Już wkrótce ukaże się wywiad-rzeka z Ojcem Jerzym. W rozmowie z Józefem Augustynem SJ opowiada o swoim dzieciństwie, młodości, powołaniu zakonnym, zaangażowaniu duszpasterskim, przyjaźniach, podróżach i sztuce chorowania, w której ćwiczył się ponad czterdzieści lat…
O Eucharystii i spowiadaniu…
"Przez wszystkie te lata, nawet jak już usiadłem na wózku, codziennie odprawiałem Mszę świętą. Nie rezygnowałem z Ofiary Eucharystycznej i każdego dnia dołączałem się do koncelebry, choć zdarzało się też, że odprawiałem Mszę samodzielnie, było to możliwe dzięki pomocy diakona. Zawsze też przyjmowałem ludzi, którzy zgłaszali się do mnie do spowiedzi. Uważam, że to bardzo ważny odcinek pracy kapłańskiej i nikt, żaden psycholog, nie może nas w tym zastąpić, bo tylko kapłan ma od Boga władzę odpuszczania grzechów. Często spowiadałem osoby chcące przystąpić do spowiedzi generalnej, z całego życia, która zalecana jest w ignacjańskich Ćwiczeniach duchownych. Spowiadali się u mnie także księża. Lubili do mnie przyjeżdżać, czasem nawet z daleka. Myślę, że robili to, bo nie czuli się odepchnięci, osądzani, oceniani i traktowani z góry. Starałem się każdego zrozumieć i wspierać… Zawsze każdego penitenta traktowałem z szacunkiem, ale ważne było dla mnie, by jednocześnie czuli wiarygodność słowa, które do nich kierowałem. Chciałem, by to słowo nie było moje, w każdym razie nie moje w pierwszym rzędzie".
O przesadnym skupieniu na grzechach…
"Widzę w  tym niemożność przebaczenia sobie, a przy tym pewne niedowierzanie, że Bóg przebacza, naprawdę przebacza. To zastanawiające, bo z jednej strony osoby te są wierne Kościołowi, wierzą we wszystko, co mówi Magisterium, a jednak pewnych spraw - wydawałoby się elementarnych - nie potrafią przyjąć. Wierzą Kościołowi, a nie dowierzają Bogu? Jak to pogodzić? To brak zaufania do Boga. Nieprzepracowane poczucie krzywdy zatrzymuje człowieka w miejscu. To "kręcenie się" wokół własnych grzechów wiąże się chyba także z "małymi pragnieniami". Święty Ignacy Loyola mówił, że niewiele osób ma wielkie pragnienia. Człowiek zatrzymuje się na jakimś jednym niewielkim pragnieniu, by mieć spokój. Coś jest w tym, o czym śpiewa Maryla Rodowicz: «Mam to, co na świecie najświętsze - święty spokój…»". 
O szkole chorowania i cierpienia…
"Każdy musi się tego nauczyć sam, na własnej skórze. Przychodzi taki moment, kiedy chory w pełni uświadamia sobie swoją sytuację i musi podjąć decyzję, czy pójdzie śladami Jezusa, czy nie. To jednak wymaga czasu. Najpierw trzeba pogodzić się z samym sobą. W moim przypadku to mocowanie się ze sobą trwało około dziesięciu lat. Trzeba jednak powiedzieć, że nawet kiedy dojdzie się do tej zgody, nie jest to stan uzyskany raz na zawsze, przychodzą momenty zwątpienia, bywa, że i rozpaczy. Przede wszystkim dlatego, że stan zdrowia się pogarsza, ból jest coraz 
DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zawsze kochałem życie…
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.