3 szkodliwe mity powtarzane młodym rodzicom
Nie był młodym rodzicem ten, kto nie słyszał pytania "A gdzie to dziecko ma czapeczkę?" albo komentarza "Nie noś go, bo się przyzwyczai". Rodzicielstwo to lekcja pokory albo asertywności, albo jednego i drugiego. Warto jednak takie często powtarzane "prawdy" poddawać refleksji. Zwłaszcza że niektóre z nich są po prostu szkodliwe.
Kiedy patrzę na swoich znajomych i otoczenie, widzę, że coraz więcej z nas po raz pierwszy ma do czynienia z niemowlakiem, kiedy na świecie pojawia się jego własne dziecko. Jak się z nim obchodzić, uczymy się w szkole rodzenia albo z książek, od dawna nie są to umiejętności przekazywane w wielopokoleniowej rodzinie mieszkającej pod jednym dachem (choć i takie się zdarzają!).
Taka sytuacja niesie jednak ze sobą jedną ważną korzyść - młodzi rodzice przygotowując się do nowej, życiowej roli, mogą podjąć świadome decyzje, jak chcą się opiekować swoim dzieckiem. Mogą skorzystać z dostępnej wiedzy (wpływ sposobu opieki nad noworodkiem na jego rozwój opisuje m.in. Amerykańska Akademia Pediatrii, a zalecenia na ten temat wydaje m.in. WHO), odrzucając przesądy i metody stosowane tak powszechnie, że nikt nie podważa ich skuteczności.
Te trzy mity były mi wielokrotnie powtarzane przez znajomych, ale też obcych ludzi, którzy widzieli mnie z małym dzieckiem. I choć nie zawsze potrafiłam asertywnie odpowiedzieć, dlaczego robię inaczej, udało mi się nie zmienić obranej drogi.
"Nie noś, bo się przyzwyczai"
Wyobraź sobie siebie w sytuacji, w której obok Ciebie leży maleńkie dziecko i zaczyna płakać - pierwsza podpowiedź intuicji "weź je na ręce", pierwszy komentarz rodziny, która właśnie przyszła w odwiedziny: "nie noś, bo potem będziesz musiała/musiał ciągle nosić". Co robisz?
Nie wahaj się, bierz na ręce i noś! Noszenie i bujanie jest stanem, do którego dziecko przyzwyczaja się przez całą ciążę. Kiedy sobie to uświadomimy, zupełnie zmienia się perspektywa - odłożenie dziecka do łóżeczka w sposób bardzo brutalny odbiera mu część tego, co dziecko uważa za normę. Każdy czas noszenia krótszy niż 24h na dobę jest stopniowym oduczaniem malucha od noszenia, nie zaś przyzwyczajaniem.
Co więcej - to właśnie bujanie (także w kołysce czy hamaku) pomaga się uspokoić i wyciszyć emocje, sprzyja rozwojowi mózgu, pomaga w wytwarzaniu połączeń między neuronami, co zwiększa potencjał intelektualny małego człowieka, wpływa na rozwój układu przedsionkowego odpowiedzialnego m.in. za zmysł równowagi i koordynację ruchową, wzmacnia mięśnie posturalne, a w przyszłości przekłada się na rozwój mowy i percepcji słuchowej.
Co odpowiedzieć, kiedy ktoś noszenie nazywa rozpieszczaniem? Na przykład, że inspirujesz się noszeniakami i czerpiesz z antropologii. Wszystkie ssaki można podzielić na trzy grupy ze względu na stopień rozwoju w momencie narodzin. Gniazdowniki (np. myszy czy króliki) rodzą się ślepe i nagie, pierwszy okres życia spędzają w gnieździe, do którego matka przychodzi, żeby je karmić, ale przez większą część czasu pozostają same, w procesie dorastania ucząc się samodzielnie opuszczać norkę.
Zagniazdowniki (np. konie czy słonie) - przychodzą na świat gotowe do przemieszczania się wraz ze stadem, mają sprawne zmysły i system regulacji temperatury. Z kolei noszeniaki (np. goryle czy leniwce) - nie potrafią poruszać się samodzielnie, ale potrafią wczepić się w futro matki, a rozwinięte zmysły pozwalają im na sygnalizowanie zagrożenia. To właśnie noszeniaki są naszymi najbliższymi krewnymi i mogą nam podpowiedzieć najwięcej o dbaniu o komfort noworodka.
"U mamy najlepiej"
Po 40 tygodniach spędzonych w brzuchu mamy to ciało matki - jej głos, jej zapach, jej sposób poruszania się jest tym, co dziecko zna najlepiej. Ramiona mamy dają poczucie bezpieczeństwa, bo są najbardziej "znajomym" miejscem w całkowicie obcym świecie. Jej zapach ma początkowo tak duże znaczenie, że w uspokojeniu malucha może pomóc owinięcie go w koszulkę, którą wcześniej nosiła mama. Jeżeli dodamy do tego dobroczynne znaczenie karmienia piersią, łatwo wpaść w pułapkę myślenia, że tylko mama może dziecko uspokoić, utulić, ułożyć do snu. Tylko u mamy może ono czuć się dobrze i spokojnie.
Tymczasem włączenie się ojca w opiekę już w pierwszych dniach życia może znacząco wpłynąć na przyszłą relację taty i dziecka oraz zbudowanie więzi, a także zmniejszyć ryzyko wystąpienia lub złagodzić objawy tzw. baby blues u matki. (Baby blues to obniżony nastrój spowodowany zmianami hormonalnymi po ciąży i porodzie, w łagodnej postaci występuje u 80% kobiet, w skrajnych przypadkach prowadzi do poważnej choroby depresji poporodowej).
Zwłaszcza że dla najmłodszych dzieci ważniejsze jest zaspokojenie potrzeby niż to, kto ją zaspokaja. Dużo ważniejsze jest, żeby dziecko w potrzebie nie musiało zbyt długo domagać się uwagi, a więc miało stałego (w danym czasie) opiekuna, do którego może zwrócić się po pomoc i nie musiało o tę uwagę walczyć jak np. o uwagę pielęgniarki, która na oddziale noworodkowym ma pod opieką kilkoro dzieci.
Ojciec kangurując dziecko, czyli przytulając do klatki piersiowej w kontakcie skóra do skóry, nosząc w chuście czy po prostu przytulając, ma szanse na zbudowanie relacji podobnej do tej, którą dziecko zbudowało z matką jeszcze przed porodem. To ważne także dla mężczyzn, którzy w bliskim kontakcie fizycznym z dzieckiem stają się ojcami, a pierwsze ukołysanie dziecka od rozpaczliwego płaczu do spokojnego snu staje się powodem do dumy i dodaje wiary we własne możliwości.
"Płacz, płacz... to oczyszcza płuca"
Dlaczego dziecko płacze? Bo po zbieracko-łowieckim etapie rozwoju ludzkości zostało mu przekonanie, że kiedy zostaje samo, jego życie jest zagrożone. A ponieważ nie potrafi samo pójść poszukać rodziców, początkowo nie potrafi nawet odwrócić głowy w ich kierunku, to płacz jest jedynym narzędziem, którym może się posłużyć. Im głośniejszy, tym lepszy, bo zwiększa szanse na przetrwanie. A przekładając to na codzienność noworodka - płacz zwiększa szanse, że rodzic zauważy żarówkę świecącą prosto w oczy, wyperfumowaną ciocię, która podchodzi zbyt blisko, to, że w pokoju jest zbyt gorąco, pielucha jest pełna, a metka śpioszków boleśnie uwiera delikatną skórę pleców.
Nie jest więc płacz złośliwością ze strony dziecka ani sposobem na oczyszczenie płuc, a niemowlę nie ma jeszcze rozwiniętej funkcji regulacji emocji, która pozwala mu się samodzielnie uspokoić. Co więcej długotrwały płacz przynosi dziecku wiele szkód. Przede wszystkim w czasie płaczu organizm dziecka wytwarza hormon stresu, czyli kortyzol, przy długotrwałym płaczu jego poziom rośnie i utrzymuje się nawet przez kilka dni. Długotrwały stres ma wpływ na wiele obszarów funkcjonowania niemowlaka - połączenia między neuronami w rozwijającym się mózgu tworzą się wolniej, odporność spada, rytm serca staje się nieregularny, a sen płytszy.
Z tych samych powodów szczególnie niebezpieczna jest metoda tzw. wypłakiwania (Cry it out), wymyślona przez Richarda Farbera, oparta na przekonaniu, że małe dziecko pozostawione samo w trudnej dla niego sytuacji, np. przy zasypianiu, przyzwyczai się i po początkowym dramatycznym płaczu, z każdym dniem będzie płakać krócej, ucząc się jednocześnie samodzielnego zasypiania. Poddane tej metodzie dzieci faktycznie w końcu zasypiają i płaczą coraz mniej, ale robią tak dlatego, że są wyczerpane płaczem, tracą wiarę, że ich płacz ma znaczenie, a opiekun jest kimś, na kogo można liczyć. To z kolei może się przełożyć w późniejszym czasie na niższą samoocenę, bardziej lękowe podchodzenie do życia i trudność w budowaniu relacji opartych na zaufaniu.
*
Korzystałam z książki Evelin Kirkilionis "Więź daje siłę. Emocjonalne bezpieczeństwo na dobry początek".
Przeczytaj też: Nie chwal dziecka za ładny obrazek >>
Skomentuj artykuł