Zakazujesz dziecku internetu? Oto, czym może się to skończyć
Zakazywanie korzystania z internetu może być jasnym znakiem, że dorośli chcą mieć "święty" spokój i nie mają czasu na rozmowę z dzieckiem. Bardzo często sami gubią się w natłoku spraw i nie potrafią skupić się na tym, co ważne.
Wielu dorosłych nie znajduje dziś czasu na osobistą refleksję, a to powinno bardziej niepokoić niż zrozumiały poniekąd brak refleksji u dzieci.
Gdyby raj był miejscem wolnym od zagrożeń, pierwsi rodzice nie byliby narażeni na pokusy. Bóg nie zamknął ich jednak pod kloszem. W rajskim ogrodzie znajdowało się coś, co zagrażało wolności pierwszych rodziców. Były to owoce drzewa poznania dobra i zła. Gdyby to zasadzone przez Boga drzewo było złe, to musielibyśmy przyznać, że Bóg stworzył coś złego. Wiemy natomiast z Ewangelii, że od Boga pochodzi tylko dobro.
Tak jak w raju wspomniane drzewo umożliwiło Adamowi i Ewie dokonanie złego wyboru, tak też w rodzinie taką możliwość powinien mieć każdy, również dziecko. Bezpieczeństwo, jakie mamy zapewnić dziecku, nie polega bowiem na wyeliminowaniu zagrożeń, lecz na stworzeniu klimatu miłości, na dbaniu o relacje przepełnione troską, zaufaniem i szacunkiem. Poczucie bezpieczeństwa daje dziecku roztropna mądrość ojca i bezwarunkowa miłość matki, a nie nieobecność przebiegłego węża.
Jednym z takich współczesnych drzew poznania są informacje dostępne w przestrzeni wirtualnej. Tam możemy dowiedzieć się wszystkiego, poznać prawa rządzące wszechświatem i ludzkie historie. Jednak cała ta wiedza, jeśli jest pozbawiona miłości, pozostaje jedynie półprawdą. Fakty odarte z osobowej relacji, jakiekolwiek naukowe definicje i religijne dogmaty, prawa i szczytne idee, mają niewiele wspólnego z prawdą. Są tylko zweryfikowanymi faktami, ludzkimi przemyśleniami lub narzędziami indoktrynacji. Prawda jest postawą, jaką okazujemy sobie nawzajem. Nie możemy jej zamknąć w słowach, rozpoznajemy ją albo jesteśmy na nią ślepi. Św. Jan pisze, że mamy miłować się prawdą (por. 1J 3,18), chodzić drogą prawdy i świadczyć o niej życiem. Ponadto prawda wyzwala, a nie ogranicza.
Przyszła na świat, ale świat jej nie rozpoznał. Nie tego spodziewaliśmy się po prawdzie. Myśleliśmy, że ktoś nam wyjaśni, czym jest prawda, a tu przychodzi człowiek zwany pospolitym wówczas imieniem Jezus i mówi "to Ja jestem prawdą". Nie rozumieliśmy, że poznać prawdę to poznać osobę, a nie odpowiedź na pytanie. Na prawdę nie da się odpowiedzieć słowami, nie znajdzie się jej w książkach ani w aulach prestiżowych uniwersytetów. Prawdą jest to, co dzieje się między tobą a osobą, z którą rozmawiasz, pracujesz, z którą żarliwie modlisz się lub której opatrujesz rany. Prawda się staje, gdy z miłością spoglądasz na drugiego człowieka i pragniesz uczynić to, co uczyniłby w tym momencie Chrystus. Prawdą jest twój konkretny gest miłości, przebaczenie, szczere wyrazy wdzięczności…
W internecie znajdziesz tylko półprawdy. To pierwsza rzecz, której powinny być świadome dzieci surfujące w sieci.
Dzieci nie mogą być pozostawione w sieci same
Z drugiej strony, całkowite wyeliminowanie internetu z życia naszych dzieci lub kontrolowanie ich, gdy z niego korzystają, pozbawia je możliwości popełnienia błędu, a tym samym zakosztowania smaku upadku. Danny Slik w książce Kształtowanie dzieci miłością pisze, że "bojąc się złych wyborów dokonywanych przez nasze dzieci, uczymy je strachu przed wolnością". "W miłości nie ma lęku" (1J 4,18).
Nasze nadmierne obawy niszczą więź miłości z dzieckiem. Bojąc się, że pobłądzi lub zgrzeszy, działamy pod wpływem lęku. A jak wiemy, lęk nie jest dobrym doradcą, szczególnie w kwestiach wychowania. Staramy się kontrolować nasze dzieci, zapominając, że Bóg nie zamierza nikogo kontrolować. Wytycza jedynie granice bezpieczeństwa. Adam i Ewa zgrzeszyli nie dlatego, że Bóg ich nie upilnował. Dał im całkowitą wolność.
Wirtualny świat internetu daje rodzicom dodatkową okazję, by być obecnym w życiu dziecka, nie tylko w domu, gdy wszyscy członkowie rodziny wracają zmęczeni po pracy. Internet jest wartościowym narzędziem wychowawczym, jeśli wspiera i pogłębia realne relacje; jeśli rodzice okazują swoje zaciekawienie tym, co robi dziecko w sieci, co wybiera i dlaczego, a nie tylko zabraniają pod sankcją kary.
Zakazując zamiast rozmawiać, a przede wszystkim uważnie słuchać, ryzykujemy, że dzieci będą ukrywały przed nami swoje problemy.
Nie o pilnowanie i nie o kontrolowanie chodzi w wychowaniu, lecz o towarzyszenie i takie przedstawianie dzieciom różnych opcji, by mogły same wybrać między tym, co dobre, a tym, co lepsze. Dzieci nie mogą być pozostawione w sieci same sobie. Wielość ofert i opinii powoduje, że nie tylko szybko się na coś decydują, ale także szybko z czegoś rezygnują, nie doprowadzając do końca podjętego zobowiązania. Trzeba z nimi o tym wszystkim rozmawiać, by takiego podejścia nie przeniosły w realne życie.
Za każdy wybór dziecko musi wziąć odpowiedzialność i nie pozostawiać w połowie tego, co rozpoczęło, nie skakać w nieskończoność z kwiatka na kwiatek. Wybór to nie kwestia kliknięcia jednej opcji. Podejmowanie decyzji to skomplikowany proces, jakiego możemy nauczyć dzieci również przy pomocy internetu. Jeśli oczywiście sami potrafimy dokonywać wyborów.
Wszystko naraz i brak czasu na refleksję
Dokonywanie wyborów i podejmowanie decyzji to sztuka, której trzeba uczyć się przez całe życie. Dziecko może uczyć się jej od wychowawcy lub rodzica, analizując razem z nim zarówno treści z internetu, jak i bieżące wydarzenia z życia rodziny. Dlaczego coś uważa za ważne? Dlaczego to go poruszyło, a co innego zbulwersowało? Zakazywanie korzystania z internetu może być jasnym znakiem, że dorośli chcą mieć "święty" spokój i nie mają czasu na rozmowę z dzieckiem. Bardzo często sami gubią się w natłoku spraw i nie potrafią skupić się na tym, co ważne. Wielu dorosłych nie znajduje dziś czasu na osobistą refleksję, a to powinno bardziej niepokoić niż zrozumiały poniekąd brak refleksji u dzieci.
Dzisiejsze media nie tylko dostarczają nam informacji, ofert i czyichś opinii, ale dają także możliwość wykonywania jednocześnie wielu zadań. Dobijające się do nas wiadomości nie pozwalają nam skupić się na jednej czynności.
Piszę e-maila, słucham muzyki, ładuję nowy filmik na YouTube, odpowiadam na wiadomość SMS, czytam, co przesłano mi przez Messengera i Linkedin, wracam do rozpoczętej przed chwilą e-lekcji, wrzucam fotkę na Instagramie oraz sprawdzam, czy wgrał mi się już nowy program, a wszystko to robię równocześnie. Można byłoby powiedzieć z zachwytem, że cywilizacja rozwija się w fascynującym tempie. Internet kształtuje umiejętność wielozadaniowego podejścia do rzeczywistości, a wielofunkcyjny świat wymaga wielofunkcyjnych rodziców. Również w świecie wirtualnym powinni mieć oczy szeroko otwarte. Z całym szacunkiem do prywatności naszych dzieci, a w szczególności nastolatków, trzeba im jasno wyjaśnić, że internet nie jest miejscem na tajemnice i prowadzenie intymnego pamiętnika. Nikt nie jest w sieci anonimowy. Każde założenie konta i ściągnięcie nowej aplikacji powinno być przedyskutowane z rodzicami.
Internetową wielozadaniowość mogą rodzice wzbogacić o zadania powierzane dziecku w domu: słanie łóżka, sprzątanie, wynoszenie śmieci itp. Ostatnio trafiłem w sieci na krótki dowcip w tym temacie: Wpada koleżanka do drugiej koleżanki na chatę i zagaduje: "Co u ciebie tak posprzątane? Internet nie działa?".
Nie da się przenieść życia do sieci. Będzie to zawsze skutkowało zaniedbaniem codziennych obowiązków i marazmem. Przyszłe pokolenia będą musiały wyrobić w sobie umiejętność równoczesnego bycia w sieci i koncentrowania się na relacjach oraz codziennych obowiązkach, rezerwowania czasu na refleksję i krytyczne podejście do informacji. To wciąż bardzo trudne zadanie dla większości dorosłych. Najmłodsze pokolenie zaczyna już to ogarniać.
Wbrew temu, co się dziś mówi, młodzi mniej ulegają medialnym manipulacjom i politycznym ideologiom niż ich rodzice. Warto się nad tym zastanowić, byśmy nie zmarnowali przyszłości własnym dzieciom.
Tekst ukazał się w "Szumie z Nieba" (nr 4/2018)
Skomentuj artykuł