Kuferek dobroci
Znają ją wszyscy. Jest energiczna, uśmiechnięta, dobra. Czasami stanowcza. A cierpliwość ma po prostu anielską. zwykła mawiać, że aby pomagać drugiemu człowiekowi, trzeba go zrozumieć. Aby zrozumieć, trzeba umieć wysłuchać. I jak mówi, tak robi; siostra Liliana, kierowniczka Punktu Socjalnego Caritas Polska w Krakowie.
Popijamy herbatę, zza okna dochodzą głosy wolontariuszy, który jak co dzień wydają żywność i co tam komu trzeba. Dają szansę na przeżycie ludziom biednym i zagubionym.
Co miesiąc z magazynów Caritasu przy ul. Ossowskiego korzysta ponad 6.5 tysiąca osób. Przychodzą po wszystko; jedzenie, sprzęty, po książki dla dzieci, ale też po to, żeby się wyżalić, opowiedzieć swoją historię, podzielić się smutkiem i troskami. - Bo gdy człowiek opowie, co mu leży na sercu, jest mu lżej, a jego ciężar rozkłada się na dwie, trzy, więcej osób. A jak jest lżej, to myśli się lepiej łatwiej dobrego wykombinować.
A siostra Liliana kombinuje bez przerwy. Jeśli tylko nie odbiera telefonów.
- Dobrze, że zasięg tu często zanika, bo inaczej nie dałoby się pracować. Dopiero wieczorem, gdy wracam do domu, widzą na komórce wykaz 150 - 200 nieodebranych połączeń.
***
Dziś ktoś się jednak do biura dodzwonił...
- Tak, możemy kupić pościel do łóżeczka - wyjaśnia siostra Liliana.
- Po prostu pójdziemy do sklepu, bo nie mam jej na składzie ... Dobrze, zapłacę ile będzie trzeba. Ale jest u nas łóżeczko dziecinne, jakby było trzeba i pampersy są, i ubranka dla malucha...
- Nie wszystko układa się człowiekowi po jego myśli, ale Pan Bóg ma dla każdego z nas jakiś plan - mówi. - Każdy z tych ludzi przychodzi tu w ważnej dla niego sprawie. Może akurat tego dnia najważniejszej.
Dlatego nie odkłada pomocy. Daje od razu, co trzeba i zawsze znajduje czas, żeby wysłuchać. Bo prawdę mówiąc siostra Liliana na później nie odkłada niczego.
- Człowiek, który uświadamia sobie, że może mieć mniej czasu niż sądził zaczyna go cenić i wykorzystywać każdą chwilkę. Tak jest zwykle, gdy przydarza nam się choroba, a ja tu nie jestem wyjątkiem. Ważne, żeby się nie poddawać i robić swoje. Reszta w rękach Pana Boga. A skoro wciąż daje mi siły, to pewnie chce z tego jeszcze coś mieć ...
A ja i tak jestem w komfortowej sytuacji. Nie lecę z pracy do szkoły po dzieci, nie muszę po drodze zrobić zakupów, nie czeka na mnie rodzina ze swoimi problemami do rozwiązania.
Mam za to kaplicę na piętrze domu, w którym mieszkam. I mam te dwie godziny rano na mszę i na modlitwę. Mogę się przygotować przed całym dniem pracy, a po powrocie mogę te wszystkie sprawy, które ludzie mi powierzyli, omodlić. Zanoszę je po prostu do Pana Boga. Rozmawiam z nim i zostawiam mu kłopoty swoje i innych. Robię co mogę żeby pomóc, a jeśli nie daję rady wierzę, że On jakoś poradzi.
***
I zdarzają się rzeczy dziwne, niespodziewane. Niektóre sprawy rozwiązują się jakby same. Tak było w minione wakacje.
Jeszcze wiosną tego roku siostrze Lilianie przyszedł do głowy pewien pomysł. - To było w kaplicy, modliłam się a potem wyobraziłam sobie, jakby to było pięknie zabrać nasze dzieci do Rzymu... Bo widzi pani, Caritas prowadzi na terenie Krakowa trzy rodzinne domy dziecka.
A siostra Liliana uwielbia dzieci i w każdym widzi dobro. Nie przeszkadzają jej figlarne iskierki w oczach rozrabiaków, ale bardzo przeszkadza smutek na buzi.
- Wiele czasu poświęcam naszym podopiecznym. Właściwie każdą wolną chwilę. Lubię z nimi być i lubię z nimi rozmawiać. O tym, jak żyć, jak sobie radzić, dokonywać wyborów, co jest ważne, a co tylko na takie wygląda.
Tymczasem czas płynie, jedne dzieci do nas przychodzą, inne dorastają i odchodzą. Prowadzą swoje życie, jednym się udaje, innym mniej. A ja chciałabym, je wyposażyć na przyszłość.
Nie, nie w rzeczy materialne, bo te przecież im zapewniamy tak czy owak, ale w to, co wynosi się z rodzinnego domu - w taki kuferek z dobrymi emocjami i dobrymi wspomnieniami.
Nie chcę, by myślały o sobie "bidule", choćby mówili tak o nich inni ludzie. Dlatego powtarzam im, że nie są same na świecie, że mają wokół wielu kochających ludzi, że mają się z kim dzielić i radością, i smutkiem.
***
Pytanie, które nie opuszczało siostry Liliany od chwili, gdy wymyśliła ten Rzym brzmiało: skąd wziąć pieniądze? Chciała się już poddać, ale okazało się, że biuro podróży z Radziszowa zeszło z ceny i w dodatku pojawił się sponsor, który załatał finansowe dziury.
Wyprawa była przygotowywana przez trzy miesiące i wszystko się udało. Nie bez kłopotów, ale się udało. - To przykład dla naszych dzieci, że nie wolno załamywać rąk, że trzeba mieć marzenia, bo one często się spełniają. Jak te nasze bajkowe dwa tygodnie - mówi sistra Liliana.
- Dzieci zwiedziły Rzym, Wenecję i inne miejsca. Spaliśmy w luksusowych hotelach. Fotografowaliśmy się wszędzie: - Bo wie siostra, chcę mieć dowód, że tu byłam - słyszałam na każdym kroku.
Po raz kolejny przekonaliśmy się wszyscy, że Pan Bóg, jeśli widzi sens podejmowanych wysiłków - pomaga. A radość w oczach dzieci była warta wszystkie pieniądze świata. Te wakacje, dla niektórych będą podróżą życia. Będą wspomnieniem, które wywoła uśmiech nawet w trudnych chwilach. Kto wie, może dodadzą siły?
Dziwiły się potem: - a czemu siostra sobie nie odpocznie, sama nie pojedzie na takie wakacje zamiast zajmować się nami. Co to za wypoczynek w grupie 55 osób? - A ja byłam szczęśliwa, bo one się śmiały. I tyle.
***
Gdy pytam siostrę, co według niej jest najważniejsze w udzielaniu pomocy, bez wahania odpowiada - człowiek. Człowiek przede wszystkim.
Trzeba mu pomóc, ale przede wszystkim trzeba z nim być.
Dlatego właśnie siostra Liliana organizuje dla dzieci z rodzin podopiecznych Caritasu na przykład zabawę karnawałową. Przychodzi wtedy święty Mikołaj, jest najlepszy wodzirej, dzieci mogą się wykazać na scenie, żeby czuły, że są najważniejsze. No i dostają paczki. - Niejeden raz rodzice - nasi podopieczni - chcieli te paczki odebrać przed zabawą, ale na to się nie godzę. Najważniejszy dla dzieci jest udział w zabawie, a paczka jest tylko dodatkiem.
Siostra chce też pokazać dzieciom, że warto być dobrym uczniem, dobrym sportowcem - dlatego najlepsi dostają nagrody, a to laptopa, a to coś o czym marzą. - Każdy człowiek ma prawo marzyć o czymś specjalnym, o czymś, czego chce najbardziej na świecie. Zachęcam dzieci, żeby mi o tym pisały albo mówiły. A potem dbam, żeby choć niektóre z tych pragnień się spełniały. To ważne, żeby nawet najbiedniejsze dziecko czuło, że świat jest także dla niego. Że warto się postarać.
***
Pomocy siostra Liliana udziela jednak od razu. Papierki i dokumenty mogą zaczekać, choć nie można ich lekceważyć. - Nie odeślę przecież głodnego, aż przyniesie dowód na papierze, iż rzeczywiście kiszki marsza mu grają. Najpierw musi się najeść, a potem - w ciągu dwóch miesięcy - dostarczyć wymagane zaświadczenia. Jeśli tego nie zrobi, tę pierwszą pomoc traktuję jako jednorazową. Jeśli zrobi - korzysta ze wsparcia, aż stanie na nogi.
Dla każdego ważne jest co innego. Jeden potrzebuje piżamy, bo biorą go do szpitala, inny szuka mieszkania, jeszcze inny biurka dla dziecka albo węgla, żeby w zimie dało się przeżyć.
Jednak najtrudniej jest odpowiadać na listy.
- Bo widzi pani, to zwykle jest kilka zdań, na podstawie których muszę zdecydować, czy pomoc przydzielić czy nie. Muszę wziąć to na swoje sumienie. Czasami zdarza się że ktoś mnie po prostu oszuka. Wiem, że są tacy. Jak pewien mężczyzna, który odbierał żywność dla siebie i matki, aż kiedyś, przypadkiem dowiedziałam się, że ta kobieta od siedmiu lat nie żyje.
Ale nie udzielając pomocy, mogę kogoś skrzywdzić. Więc czasami taki list z prośbą o pomoc wkładam pod poduszkę i myślę co zrobić.
W jednym z takich listów pewna matka napisała mi, że uciekła, tak jak stała, z domu razem z trójką swoich dzieci. Daliśmy jej ubranie, żywność, ale chciałabym dla niej też jakiejś garsoniery, mieszkanka, żeby mogła żyć na własny rachunek. Żeby się usamodzielniła i uwierzyła, że da sobie rade. Bo moim zdaniem, najpierw trzeba takim ludziom dawać rybę, a potem trzeba ich uczyć łowić samemu.
***
Wygląd osoby proszącej o pomoc też może zmylić. Siostra przez te osiem lat pracy w Punkcie Socjalnym Caritasu nieraz się o tym przekonała.
- Pewnego dnia przyszła tu do biura elegancko ubrana dziewczyna z dzieckiem. Zdziwiłam się na jej widok, a jeszcze bardziej, gdy powiedziała, że prosi o trochę jedzenia.
Przyznała, że jest jej bardzo ciężko, że roznosi ulotki, ale to nie wystarcza, że dopóki mogła radziła sobie sama, ale już nie może.
Poszła po paczkę do wolontariuszy. Wyszłam za nią, żeby małemu dać jakiś batonik. Zawsze mamy dla dzieci, które przychodzą z rodzicami po pomoc coś na osłodę życia. I wtedy usłyszałam słowa dziecka: - Mamusiu, popatrz jacy jesteśmy bogaci. A pozwolisz mi wypić całą szklankę tego mleka?
Poprosiłam dziewczynę do siebie jeszcze raz i wtedy opowiedziała mi swoją historię; na studiach zaszła w ciążę i choć była jedynaczką rodzice dali warunek, albo usunie, albo wynocha. Urodziła dziecko, koleżanki ją ubierały, ale z jedzeniem było kiesko.
Po paru miesiącach od naszego spotkania przyszła do mnie znowu. Okazało się, że wyszła za mąż, jest jej dobrze i teraz oboje z mężem pomagają innym. Oddają to, co sami dostali, gdy byli w potrzebie.
***
Nie zawsze jednak jest tak miło i tak wzruszająco. Siostra Liliana umie więc też być stanowcza wobec swoich podopiecznych. - Ja widzi pani bardzo dużo wymagam przede wszystkim od siebie, ale muszę też wymagać od innych.
Pewnie, że wszystkich się nie zmieni, ale jest wielu takich, którzy zrozumieli, że człowiek powinien przyjmować pomoc, jeśli jej potrzebuje, ale powinien też dawać.
I dziś na przykład przyszły do mnie dwie panie z kolejki (te, które korzystają z pomocy Caritasu - MLK) i powiedziały, że dzieci będą parę godzin w szkole, to mogą pomóc jak trzeba. I pracują z naszymi wolontariuszami przy rozdziale paczek. Czasami ktoś przyjdzie i pozamiata. To ważne i cenne.
Bo dla siostry Liliany pomaganie ludziom oznacza też zmienianie ludzi.
- Jeżeli to się uda choćby tylko w kilku przypadkach - nasza tutaj praca ma sens. Tłumaczę więc podopiecznym, że jeśli ktoś daje im pieniądze, żywność lub co innego, to tym samym daje szansę żeby mogli zmienić swoje życie. Bo jeśli ktoś chce mi pomóc, to znaczy, że we mnie wierzy. Że mu na mnie zależy.
***
Na tym też polega otwartość na drugiego człowieka.
Siostra Liliana zawsze lubiła pracę z ludźmi. - Jestem ich ciekawa. Nawet tych, którzy przychodzą do Caritasu z awanturami, ubliżają wolontariuszom, są nieuprzejmi i roszczeniowi. Widać nie umieją inaczej - mówi siostra Liliana. - Są trudni i wciąż będą tu przychodzić ludzie trudni. Dawno się z tym pogodziłam.
Jednak gdy czuje, że jej cierpliwość się kończy lub gdy musi na moment oderwać się od wszystkich i od wszystkiego siostra Liliana robi coś dla siebie; wsiada w samochód i jedzie. Jedzie tak długo, aż poczuje, że jest już dobrze.
- Samochody to moja pasja - przyznaje. - No, nie wiem czy powinnam o tym mówić, ale tak jest.
Siostra zna się a markach i pojemnościach silników a także wie, ile jaki model może wyciągnąć. - No cóż, to taka moja słabość, ale przecież siostra zakonna tez jest tylko człowiekiem. A samochód daje mi też - poza wszystkim innym - możliwość efektywniejszej pracy. Jestem niezależna czasowo, mogę więcej załatwić. Ale nawet z samochodem nic bym tu nie zdziałała, gdyby nie wolontariusze: studenci i seniorzy, mamy i ojcowie - mówi.
Wspomina o programie "Skrzydła", który realizuje Caritas z myślą o dzieciach. Każdy kto chce, może wpłacać na rzecz konkretnego małego człowieka pieniądze po to, by pomóc mu zrealizować marzenia, zaspokoić potrzeby.
- Ludzie proszę pani są hojni, tylko muszą wiedzieć, że to, co dają, nie marnuje się. A o tym, że tak jest świadczą choćby laurki, które przynoszą mi dzieci naszych podopiecznych i maile, które przysyłają.
W Caritasie dbamy o to, żeby maluchy czuły się u nas bezpiecznie. I chyba tak jest. Co rusz któreś zagląda, więc mamy tu coś słodkiego lub coś kolorowego. Są u nas pojemniki ładnych, chociaż używanych zabawek. Dzieci wiedzą, że mogą tam wyszperać coś dla siebie.
Człowiek jest najważniejszy - powtarza każdemu siostra Liliana. Człowiek, nie paczka choć i ona przecież ma swoją rolę do spełnienia. - Bywa, że siedzę i słucham historii kobiety lub mężczyzny i wiem, że wprost im nie pomogę, bo życie za bardzo im się pogmatwało. Ale może to, że oddadzą trochę zmartwień komuś innemu doda im sił i sami coś poradzą? Dlatego słucham, i dlatego dla ludzi zawsze mam czas.
I nie mówię, że nasza praca to pasmo sukcesów, i że zawsze jest cudownie. Czasami bywa smutno i źle także mnie; nic mi się nie chce, jestem słaba, jak każdy. Ale wiem, że tę słabość trzeba przeczekać, bo ten trudny czas minie. I znów ktoś powie: dziękuję siostro - albo jakiś maluch umaże mnie lizakiem wciskając mi w rękę kartkę z serduszkiem i koślawym napisem: Dla siostry Liliany. A wtedy świat wypięknieje. I o to chodzi.
Źródło: Kuferek dobroci
Skomentuj artykuł