Bo ciszą niczego nie da się załatwić...
Kłótnia to coś w rodzaju emocjonalnego detoksu. Wbrew pozorom dobrze, jeśli od czasu do czasu pojawia się między partnerami, ale tylko w formie wymiany zdań (czasem bardzo burzliwych, głośnych). Gorzej, jeśli jedno z partnerów przestaje się odzywać.
Wielogodzinne lub wielodniowe milczenie sprawia, że atmosfera w związku staje się coraz bardziej gęsta i pełna toksycznego jadu. Zdaniem psychologów takie ciche dni o wiele gorzej znoszą kobiety, nawet jeśli to one rozpoczęły kampanię milczenia.
Wykluczenie z kręgu
Skąd w ogóle pomysł, by milczeć? Przecież takie podejście do konfliktu ani o milimetr nie posuwa sprawy naprzód. Cały szkopuł w tym, że kobietom (bo to one zwykle milczą) wydaje się, że mężczyzna szybko złamie się i przekona ją do rozmowy - czyt. wreszcie przeprosi. Ona by tak zrobiła. Stosowanie kary milczenia to nawyk jeszcze z dzieciństwa. Dziewczynki w wieku przedszkolnym bardzo często obrażają się na siebie nawzajem i demonstrują to właśnie milczeniem - wykluczeniem odtrąconej przez nie koleżanki z własnego kręgu. Dopiero z wiekiem uczą się inaczej rozwiązywać konflikty, choć lęk przed ciszą pozostaje głęboko w podświadomości. Dla kobiety brak rozmowy oznacza stan wyjątkowy, dla mężczyzny - święty spokój.
Zemsta w męskim stylu
Ponad połowa par stosuje tzw. ciche dni. I nie jest to domena pań - mężowie prawie równie często z niej korzystają. Powody są dwa: po pierwsze, zauważyli, że kobiety gorzej znoszą milczenie i szybko przystają na ich warunki (raczej ciężko uznać to za zdrowy kompromis), a po drugie, robią to dla własnej ochrony. Mężczyźni nie czują się pewnie w wojnie na słowa. Boją się kobiecych dygresji, nawiązań, odwracania kota ogonem itp. Ponieważ nie wiedzą, co ich czeka w kłótni (bo z dużym prawdopodobieństwem nie będzie to konkretna rozmowa tylko o problemie, który wywołał konflikt), wolą nie dolewać oliwy do ognia. Tak jest po prostu bezpieczniej. Inaczej kobiety - większość obawia się złości partnera, ale zdecydowanie wolą, żeby tę złość pokazał. Bo wtedy mogą się do niej jakoś ustosunkować. Co ciekawe, wybór taktyki postępowania nie zależy tylko od płci, ale także od pozycji w związku.
Jak zauważa Diana Dwyer, autorka wydanej niedawno także w Polsce książki "Bliskie relacje interpersonalne", w związkach intymnych osoba mniej zainteresowana utrzymaniem związku ma większą władzę. Może zatem stosować taktyki bardziej bezpośrednie i twardsze niż partner silniej zaangażowany. To ona prędzej powie otwarcie, że coś jej nie pasuje, że oczekuje wprowadzenia zmian. Niższa pozycja w związku skłania do stosowania taktyk raczej pośrednich, bardziej manipulacyjnych, jak na przykład wzbudzanie poczucia winy w partnerze czy stosowanie cichych dni. Taka osoba czeka, aż partner domyśli się, że coś jest nie tak, sam zacznie rozmowę i sam narzuci reguły tej wymiany zdań.
Toksyczny dom
Jeśli wziąć pod uwagę aspekt zdrowotny, cicha wojna domowa jest najbardziej destrukcyjnym rozwiązaniem. Co więcej, naraża na szwank zdrowie skłóconych partnerów, ale także ich dzieci. Zwłaszcza małych. Ciche dni nie powinny mieć miejsca w rodzinach z małym dzieckiem - ono nie potrafi znieść bez szwanku napiętej albo wrogiej atmosfery. Niepokojące zachowania rodziców są obfitą pożywką dla wyobraźni malucha. Dziecko czując, że nie uczestniczy w czymś ważnym i trudnym dla rodziny, zaczyna się obawiać nieznanego. Dla malucha dużo zdrowsza jest otwarta kłótnia - zakończona pojednaniem - niż atmosfera gęsta od niedomówień. A dorośli? Im też nie służy "zamknięcie ust na kłódkę".
Kiedy uzewnętrzniamy własne emocje, pozwalamy sobie rozładować napięcie na bieżąco. Zachowując zaś (pozorny) stoicki spokój, kumulujemy je i w konsekwencji działamy przeciwko sobie. Takie tłumienie emocji może się odbić na zdrowiu, stając się źródłem kłopotów z sercem, bólów głowy czy żołądka.Bywa, że niektóre osoby zupełnie nie kojarzą napiętej atmosfery w domu z tym, że sztywnieje im kark, ciągle doskwiera ból głowy lub rany nie chcą się goić. Janice Kiecolt-Glaser i jej współpracownicy z Ohio State University przeprowadzili eksperyment wśród 42 par. Okazało się, że gdy małżonkowie byli skłóceni, małe ranki, które zrobiono im na ciele, goiły się o 24 godziny dłużej, niż gdy byli pogodzeni.
Czas dla siebie
Kłótnia tak naprawdę jest jedynie wymianą myśli prowadzącą do kompromisu. Jeśli zwaśnieni czują, że górę biorą emocje, a nie chęć porozumienia, powinni dać sobie trochę czasu na ochłonięcie i dopiero po uspokojeniu się wrócić do sprawy. Można w tym czasie zaparzyć herbatę, wyprowadzić psa lub umyć zęby - to działa naprawdę uspokajająco! W tej sytuacji nawet ciche dni mogą wyjść na dobre. Pod jednym warunkiem: że obie osoby przemyślą sobie wszystko w samotności i każda z nich chociaż trochę się zmieni. Jeśli przynajmniej jedno z was będzie w tym czasie obmyślało plan zemsty, będzie podsycało swoją złość i knuło - trzeba tę ciszę przerwać. W zdrowym związku partnerzy nie stosują wobec siebie kar. Bo ciszą niczego nie da się załatwić.
Skomentuj artykuł