Dobry moment na dziecko
Agata (34 l.) nieśmiało zaczynała planować urodzenie drugiego dziecka, wiedziała, że wchodzi w grę "teraz, albo nigdy". Decyzja nie przychodziła jej łatwo, bo mąż nie do końca był przekonany, czy to dobry pomysł, a poza tym przy pierwszym dziecku nieźle się namęczyła.
Najpierw pół roku na zwolnieniu lekarskim w czasie ciąży, a potem jeszcze dwa lata z córką w domu. Jako pedagog nie wyobrażała sobie, że odda ten czas życia swojego dziecka w obce ręce, ale nie raz miała wszystkiego dosyć. Teraz czteroletnia Asia - z całą dziecięcą śmiałością - żądała od rodziców siostrzyczki albo braciszka.
Pech chciał, że u Agaty w pracy przeprowadzano redukcję etatów. Plany związane z drugą pociechą wzięły w łeb.
Co kilka miesięcy, kiedy pojawiają się kolejne badania naszych preferencji w kwestii dzietności, tytuły gazet informują, że "Polacy chcą mieć dzieci" albo innym razem, że "Polki nie będą rodzić dzieci". Politycy próbują obłaskawić wyborców obietnicami przyjaznej polityki prorodzinnej bądź w międzypartyjnych rozgrywkach obwiniają się nawzajem o brak takowej. Biskupi niestrudzenie przypominają o wartości rodziny, a jednocześnie przestrzegają młodych ludzi przed kulturą egoizmu i hedonizmu, która zdaniem purpuratów coraz skuteczniej wdziera się w naszą mentalność.
Ja jednak, rozglądając się wokół, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że prawdziwe życie toczy się gdzieś obok statystyk, politycznych strategii czy biskupich wystąpień.
Co wiemy na pewno? To, że pod względem wskaźnika dzietności nasz kraj zajmuje 209 miejsce na liście 223 przebadanych krajów. Statystyczna Polka rodzi 1,4 dziecka, a dla prostej zastępowalności pokoleń musiałaby rodzić przynajmniej 2,1. Koszt utrzymania jednego potomka do 20 roku życia wynosił w 2011 r. 190 tys. zł. Jeśli pociecha zamierza skończyć studia, trzeba jeszcze do tego doliczyć ok. 50 tys. zł.
Wyniki badań przeprowadzonych przez CBOS w kwietniu tego roku mogłyby napawać optymizmem i demografów, i polityków. Ponad 80% młodych Polaków chciałoby mieć dwoje, a nawet troje dzieci. 10% zdecydowałoby się na jedno dziecko, a zdeklarowanych przeciwników spłodzenia potomka mamy nad Wisłą zaledwie 4 %.
Jednak ci zawsze mogą zmienić zdanie, tak jak to się stało w życiu Tomasza (30 l., księgowy): - Nie chciałem mieć dzieci, jasno mówiłem to mojej żonie, bo uważałem, że zmuszanie się w takiej sprawie byłoby bez sensu. Ale w pewnym momencie, kiedy zostałem ojcem chrzestnym dziewczynki z naszej rodziny, coś mi się przestawiło w głowie i powiedziałem: chcę mieć dziecko. Teraz jestem zafascynowany ojcostwem.
Tomasz czeka na narodziny swojej córki, która pojawi się lada dzień. Ale nie u wszystkich przejście od rodzicielskich planów do ich realizacji przebiega tak gładko, dlatego należy powściągnąć demograficzny optymizm. Choć niewątpliwie, na co zwróciła uwagę w rozmowie z KAI prof. Mirosława Grabowska, dyrektor CBOS, w Polsce istnieje "potencjał dzietności". Trzeba się tylko zastanowić, jak go urzeczywistnić.
Pierwsze, co przychodzi do głowy to odpowiednia polityka prorodzinna. Jednak trudno posądzać przyszłych rodziców o kalkulacje w stylu: co z tego dziecka będziemy mieli? Takie myślenie można zaobserwować jedynie w skrajnie patologicznych sytuacjach, kiedy to rodzice płodzą potomka dla becikowego, za które zaspokajają głównie swoje potrzeby, a nie nowo narodzonego malucha. Pod słowami Patryka (27 l., dziennikarz), taty rocznego Anatola, mogłaby się pewnie podpisać większość młodych rodziców: - Podejmując decyzję o dziecku nie braliśmy pod uwagę tego, co możemy dostać jako pomoc od państwa. Byliśmy świadomi jedynie istnienia becikowego, ale przecież to nie miało na nic wpływu.
Chociaż potencjalni rodzice nie oglądają się na państwo, to jednak z pewną zazdrością patrzą na kraje, w których urodzenie dziecka wiąże się ze znaczącymi gratyfikacjami. - Mając siostrę w Wielkiej Brytanii, tęsknię do takiej opieki, jaką ona tam otrzymuje - dodaje Patryk.
Do czołówki państw skutecznie zachęcających swoich obywateli do starań o potomstwo należy Francja, która na politykę prorodzinną przeznacza co roku od 5 do 7% PKB. Tu rządzi zasada, że im więcej obywatel ma dzieci, tym więcej korzyści, m.in. płaci niższe podatki, otrzymuje dodatek na tzw. opiekunkę dzienną akredytowaną przez państwo, a przy trzecim dziecku ma zapewnione darmowe przedszkole dla wszystkich pociech.
Kosztowny system wspierania dzietności wprowadziły także Niemcy, ale Angeli Merkel daleko do francuskiego sukcesu demograficznego. Zasiłek na dzieci i wysoki zasiłek rodzicielski (za opiekę nad potomkiem dostaje się przez 12 miesięcy kwotę w wysokości 67% nieopodatkowanych dochodów z poprzedniego roku) nie przynoszą jak dotąd pożądanych efektów.
Co może być tego powodem? W modelu niemieckim obywatele, a może bardziej obywatelki, są zachęcane do zajęcia się dzieckiem kosztem zawieszenia kariery zawodowej. Tymczasem we Francji matka pracująca jest bardzo pozytywnie odbierana.
A jak to wygląda w Polsce? Przekonaniem dominującym w naszym społeczeństwie jest opinia, że matka powinna zostać z dzieckiem w domu do trzeciego roku życia. W książce Tomasza Szlendaka "Socjologia rodziny. Ewolucja, historia, zróżnicowanie" pada wręcz zdanie, że "w Polsce matki przeżywają prawdziwy horror", ponieważ odmawia im się prawa do wielu rzeczy, m.in. prawa do pracy.
Autor uzasadnia tę hipotezę w następujący sposób: "Dzisiejsze polskie matki mogą odnosić wrażenie, że są po prostu niewolnicami dziecka, zwłaszcza w oczach swoich własnych matek i teściowych, o ile mają mężów.
Polska matka nie może się nigdzie bez dziecka ruszyć, nie wolno jej dłużej przebywać w pracy ani pójść na kawę ze znajomymi, zostawiwszy dzieci pod czyjąś opieką. (…) Jeśli matka gotuje, to w pierwszej kolejności ma gotować dziecku. Oczywiście to tylko, co temu dziecku smakuje. Jeśli dziecku smakuje jedynie twaróg, chleb z ketchupem, czarne oliwki, barszcz ze śmietaną, makaron bez sosu i brzegi pizzy, to trudno. Babcie nie pozwolą preparować innych posiłków".
To jedna strona medalu, a może raczej jedna szczęka imadła, w jakie zdaniem socjologów jest wkładana polska matka. Drugą szczęką, na co Szlendak zwraca uwagę, byłaby wbijana w matki "medialna i społeczna szpila wymogów zrobienia kariery, uczestnictwa w życiu publicznym i należytego ułożenia intymnego związku z partnerem - ciągły stres, rozdarcie, zero czasu dla siebie" - konkluduje autor.
Jak do tego wszystkiego ma się religia? Czy biblijny nakaz rozmnażania się to rodzaj kolejnego "nacisku"?
Zdecydowanie zaprzecza temu Małgorzata (29 l., przygotowuje doktorat z teologii), która nie ma jeszcze dzieci, ale chce zostać mamą: - To nie działa w ten sposób. Bóg tak nas stworzył, że pragnienie potomstwa mamy wpisane w swoją naturę. Owszem, rodziny chrześcijańskie decydują się wcześniej na dzieci i na większą liczbę dzieci, ale to wynika z ich zaufania do Pana Boga. Wierzą, że On się zaopiekuje ich rodziną, również w sensie finansowym. Mówi się: Bóg dał dziecko, Bóg da na dziecko. Kiedy patrzę na moich znajomych, którzy tak właśnie myślą, to widzę, że się nie zawiedli.
Większa liczba dzieci poczyna się w religijnie zaangażowanych rodzinach z jeszcze jednego powodu. Zazwyczaj takie osoby zawierają małżeństwo wcześniej, niż ich niewierzący czy nie przestrzegający nauki Kościoła rówieśnicy. - Wśród moich znajomych - tłumaczy Małgorzata - była przestrzegana zasada, że związki intymne zaczynamy po ślubie. I to także, w pewnym oczywiście stopniu, wpływa na szybkość decyzji o pobraniu się, bo ludzie nie chcą zaczynać pożycia seksualnego po trzydziestce.
Często głównym zarzutem stawianym dziś potencjalnym rodzicom jest to, że - skoncentrowani na sobie - myślą jedynie o własnej karierze, mnożeniu majątku i dostarczaniu sobie odpowiedniej porcji przyjemności.
To pewnie zależy od danego środowiska, bo kiedy ja się rozglądam wśród znajomych, to owszem, widzę ludzi ciężko pracujących, ale wcale nie na apartamentowce w centrum stolicy, lexusy LS czy ekskluzywne wakacje. (Pracujących często na umowy śmieciowe, dodajmy.) Dziś wielu Polaków musi włożyć naprawdę dużo wysiłku w to, żeby zapewnić sobie średni standard życia. Dlatego, jak słusznie zauważył Tomek, "na dziecko nigdy nie ma odpowiedniego momentu. Na nie trzeba się po prostu zdecydować".
Skomentuj artykuł