Kiedy Netflix, wino i modlitwa nie wystarczają

Kiedy Netflix, wino i modlitwa nie wystarczają
(fot. unsplash.com)

Mam na imię Dominika. Opowiem wam o mojej psychoterapii.

Na pierwszym spotkaniu fotel wydawał się zajebiście niewygodny. Bez sensu. Jak fotel w tym gabinecie może być niewygodny? To trochę tak, jakby dentysta miał wiertła z drewna, neurochirurgowi drżały dłonie, a okulista badał dioptrie, nomen omen, na oko.

Słychać hejnał.

DEON.PL POLECA

Wtedy on wchodzi, mówi "dobry wieczór", zamyka drzwi, siada na swoim miejscu po drugiej stronie stolika, sięga po długopis i plik kartek. Za to był plusik; ja też najbardziej lubię notować na białych kartkach A4.

W tym momencie zazwyczaj czuję się jakbym stała na klifie i przymierzała się do skoku. I boję się, i mam na niego ochotę. Robię krok w tył i łapię dwa oddechy, biorę rozpęd i skaczę, i lecę. Czasem trochę inaczej - od razu, na bombę, bez zastanowienia, bez zatrzymania na tremie. Czasem jeszcze inaczej - siadam i czuję, że dziś żadna siła nie oderwie mnie od ziemi. Milczenie się przedłuża.

Ale nauczyłam się już, że to ja decyduję o starcie i kierunku. Ja jestem kapitanem tego samolotu, on jest pierwszym oficerem. Nawet układ miejsc się zgadza - ja siedzę po lewej, on po prawej, zupełnie jak w kokpicie.

No to lecimy.

Dlaczego zdecydowałam się na psychoterapię?

Przecież wszystko jest okej. Nic się nie sypie. Mam przyjaciół, pracę, którą lubię, kilka spełnionych marzeń i apetyt na więcej. Mieszkam w Krakowie – być może dusznym od smogu, ale jednak spokojniejszym niż większa część świata. Jeszcze nie mam własnego mieszkania – ale czy w tym momencie naprawdę go potrzebuję? Jeszcze nie założyłam rodziny – ale czy to jakiś wyznacznik? Wszystko jest okej.

Tylko skoro wszystko jest okej, skąd we mnie ten lęk, o który chyba nikt na świecie by mnie nie podejrzewał? Jak tygrys na polowaniu – przyczajony, a jeśli atakuje to gwałtownie, nieoczekiwanie i obezwładniająco. (Hej, wy, którzy się tak czasem boicie – znacie to.) I skąd ta nieustająca niewiara w siebie? Z uporem ściąga w dół niezależnie od okoliczności, nie daje się przekupić żadnym sukcesem – z czego wynika? Jak pozbyć się wady wzroku, która każe mi patrzeć na samą siebie w krzywym zwierciadle? Czy wszyscy, którzy mijają mnie na ulicy, też aż tak się stresują, nawet jeśli nie ma powodu? Tyrmand napisał kiedyś o Herbercie, że jest „wrażliwy jak otwarta rana”; jakoś się w tym sformułowaniu odnajduję, chociaż z drugiej strony - ten smutek tak często i gęsto, czy to emocja, cecha osobowości czy coś innego, gorszego?

Relacje, a co z wami? Czemu niektóre z was przypominają ostatnie minuty „Katastrof w przestworzach”? Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość – u was na pewno okej? Próbowałam opiekować się wami wszystkimi w modlitwie, z wiarą i z niewiarą, w każdym stanie. Albo obłaskawić: Netflix, czekolada, wino… Mam do tego niewyczerpany arsenał środków, coraz mniej skutecznych. Między nami w porządku, nie będziecie już mnie napadać z bronią w ręku? Wszystko u was okej?

Dobrze wiem, że nie.

Jak zaczęłam?

Jak długo zajęło mi podjęcie tej decyzji wiedzą chyba tylko moi przyjaciele. Szczególnie może ci, którzy są w trakcie swojej psychoterapii albo już ją skończyli: B., raz potłuczona po sesji jak szklanka z Ikei, a raz urodzona na nowo. D., który, kiedy opowiada o swojej terapeutce, w jednym zdaniu płynnie przechodzi od miłości do nienawiści i z powrotem. A., która mówiła, że każdą sesję zaczyna od tego, że ryczy.

Pytali, czy nie planuję. Namawiali.

Niczego nie wskórali, nie przyspieszyli. I dobrze - sama podjęłam decyzję.

Zderzam się z własnymi słabościami i próbuję je zrozumieć. Konfrontuję się z zamrożonymi uczuciami, czasem od lat. Nurkuję w historie, o których na co dzień nie myślę. Bywa tak, że chodzę z rozdrapanym wnętrzem przez tydzień.

Jak wybrałam terapeutę?

Normalnie przeczesałabym internet, przeczytała dużo opinii, wybrała finałową dziesiątkę, piątkę, a w końcu zwycięzcę. Albo zgłosiłabym się do kogoś sprawdzonego. Mogłam tak zrobić; polecono mi przynajmniej kilkoro specjalistów i specjalistek.

I to naprawdę dobre pomysły na znalezienie terapeuty.

Intuicyjnie zadziałałam jednak odwrotnie niż zazwyczaj. Chciałam wybrać SWOJĄ ścieżkę i znaleźć kogoś, kto będzie poza moją bańką. Umówiłam się z człowiekiem, o którym wiedziałam tylko tyle, ile mówiło krótkie bio na stronie miejsca, gdzie pracuje. Wszystko wyglądało w porządku. Parasol dużej, uznanej instytucji był, superwizja była. Ale kto to? Jaki się okaże?

Udało się: trafiłam w dziesiątkę.

Nie zawsze musi tak być. Niektórzy mają kilka podejść, zanim znajdą osobę, która będzie w stanie im pomóc. Czyli: zajmuje się kwestiami, które stanowią ich problem, pracuje w odpowiednim dla nich nurcie i łapią z nią chemię. Tak, ostatni punkt jest ważny: to musi być ktoś, komu można zaufać.

Zanim zaczynam regularną psychoterapię, przechodzę przez konsultacje. Standard: trzy spotkania, podczas których omawiamy problemy, cele terapii, ustalamy zasady współpracy, czyli kontrakt. A ja testuję, czy aby na pewno Ten Obcy jest dla mnie czujnym, empatycznym słuchaczem i kompetentnym rozmówcą.

Czym jest, a czym nie jest psychoterapia?

Przez kilka miesięcy sporo dowiedziałam się o sobie, ale równie dużo o samej terapii. Chcąc nie chcąc, zweryfikowałam mity i plotki pokutujące wciąż tu i tam. Odkryłam definicje, o których wcześniej nie słyszałam.

Terapia nie jest przyjaźnią za pieniądze.

Relacja przyjaciół jest symetryczna. Stopniowo poznajemy siebie nawzajem, wspieramy się, jesteśmy w kontakcie, nosimy swoje sprawy. Znamy swoje żenujące sekrety i marzenia. Moi wrogowie są ich wrogami, moje problemy ich problemami. I vice versa.

A jak jest z terapeutą? Widujemy się wyłącznie raz w tygodniu przez pięćdziesiąt minut i nie ma szans, żebyśmy dokończyli rozmowę przy kawie i w ogóle spotykali się poza gabinetem. Jednocześnie, prawdopodobnie po czwartej sesji ten człowiek już wiedział o mnie chyba więcej niż inni. Dziś wie o mnie to, czego jeszcze do niedawna sama nie wiedziałam. Ja z kolei, oprócz wyglądu i kwestii zawodowych, wiem o nim trzy rzeczy: jeździ rowerem (stoi w poczekalni), pali (nie wiem, czy sporadycznie, czy nałogowo; po prostu raz widziałam go z fajką) i oglądał "Gwiezdne wojny" i kilka innych filmów (czasem od nich się odbijamy, fantastyczne źródło metafor i porównań!). Nie wiem nic ze spraw istotnych. Nie wiem, na kogo głosował. Nie wiem, jakiego jest wyznania. Nie wiem, jakiej jest orientacji seksualnej. Podczas sesji zajmujemy się mną - nim na tyle, na ile dzielę się odczuciami, wyobrażeniami, założeniami na jego temat. Co, zresztą, o wiele więcej mówią o mnie niż o nim. Sam do mojego systemu wartości i poglądów odnosi się z szacunkiem, nie ingeruje w to.

Nie da się go też zbyt łatwo znaleźć w social mediach, nie warto nawet szukać, bo jest doskonale schowany za barykadą prywatnych profili. Tak, sprawdzałam. Oczywiście nie każdy psychoterapeuta jest aż tak ukryty. Niektórzy mają swoje profile tu i tam, blogują, vlogują, zabierają głos – i w porządku. Zwłaszcza, kiedy używają tego, żeby dzielić się wiedzą z zakresu swojej specjalności. Ale, uczciwie przyznaję, dla mnie relacja z carte blanche jest bardzo komfortowa. Wolna od śledzenia jego stories i feja, otwieram świat projekcji i przeniesień, na których pracujemy. Tworzy się laboratoryjnie czysta relacja, w której – jak w soczewce – ujawniają się schematy i mechanizmy, którymi się nieświadomie posługuję. Omawiamy, skąd się wzięły. Oczyszczamy i opatrujemy rany. Szukamy innych rozwiązań.

I wreszcie: kiedy, dajmy na to, zirytuję się na swojego przyjaciela, najpewniej po prostu posprzeczamy się, możemy zaliczyć po drodze ciche dni i, prędzej czy później, pogodzimy się. Terapeuta nie obrazi się ani nie zareaguje nerwowo - a przynajmniej nie powinien. Raczej poprowadzi mnie do tego, żeby przyjrzeć się samej irytacji i złości. Skąd się wzięła? Co jest pod nią ukryte? Jaka inna emocja, jaka potrzeba? Co chcę nią ochronić?

Żaden przyjaciel nie zastąpi terapeuty, żaden terapeuta - przyjaciela.

To dla mnie pierwsze tak szczere spotkanie ze sobą. Poznawanie samej siebie.

Nie jest miłą fanaberią, na której można się łatwo wylansować.

Nie wiem, skąd się bierze taka opinia. Chyba z nieświadomości, że istnieje coś takiego, jak psychika i że o nią też warto zadbać. Albo z kompletnego niezrozumienia, jak wygląda psychoterapia. Bo to najczęściej w ogóle nie jest na tyle przyjemne, żeby traktować jako fanaberię. Zderzam się z własnymi słabościami i próbuję je zrozumieć. Konfrontuję się z zamrożonymi uczuciami, czasem od lat. Nurkuję w historie, o których na co dzień nie myślę. Bywa tak, że chodzę z rozdrapanym wnętrzem przez tydzień. A nasze rozmowy to nie pogawędki przy herbatce albo akademickie dysputy, skoro dotyka się ważnych i osobistych tematów, nieraz pojawiają się silne emocje.

Chociaż, to jasne, zawsze można olać i nie sięgać w głąb. I usłyszeć pytanie, skąd się bierze ta ucieczka.

Nie jest poradnictwem i łatwym rozwiązaniem problemów.

Pozbywam się złudzeń. Wygląda na to, że psychoterapia w pewnym sensie tylko pomnaża trudności - bo dzięki niej nabywam coraz głębszej świadomości swoich reakcji, to z kolei prowadzi mnie do brania za nie odpowiedzialności.

Ale chociaż problemy magicznie nie znikają, można zacząć decydować, jak do nich podchodzić. Rozpoznawać swoje mechanizmy, być dwa kroki przed nimi. Łatwiej stawiać granice. Lepiej radzić sobie z uczuciami. Uwalniać się.

Terapia jest szczerym spotkaniem ze sobą.

Można się chować. Nieraz, czasem świadomie, czasem nie, próbuję się wykręcić, coś ominąć. Oczywiście Ten Obcy to widzi. Czasem stwierdzam wprost, że jeszcze nie jestem gotowa na jakiś temat. Wtedy to respektuje. „Pani decyduje. Zawsze możemy do tego wrócić.”

Można się chować, ale na dłuższą metę nie ma dokąd uciec. I dobrze - to najczęściej bolesne, ale uczę się poznawać, przyjmować i rozumieć siebie. W całości.

Jest procesem.

Dojrzewaniem. Poszukiwaniem. Pielęgnowaniem kiełkującej rośliny. Można wymyślić mnóstwo metafor, ale tak naprawdę chodzi o czas. I wcale niekoniecznie spokojny, linearny wzrost: bardziej doświadczeni ode mnie uprzedzają, że kryzysy to naturalna rzecz.

Muszę to sobie przypominać, bo w mojej idealnej wizji świata wyglądałoby to raczej tak: umawiamy się na trzy spotkania i ogarniamy dzieciństwo. Następne trzy - związki. Kolejne - radzimy sobie ze smutkiem. Dalej - ze złością. I gotowe! Szybka naprawa życia na rocznej gwarancji.

Nie ma bata. Nie przyspieszę. Może w terapiach krótkoterminowych jest sprint, u mnie to raczej maraton. Ten długi, przez Bieszczady albo Sudety.

Jest odzyskiwaniem głosu.

I to moja ulubiona definicja, moja własna.

Psychoterapia to szkoła jasnego mówienia o swoich potrzebach i wyraźnego zaznaczania granic. To dawanie sobie prawa do wyrażania emocji i nauka, jak robić to właściwie. Żyją w nas sprawy, o których „nie wolno mówić” - a więc psychoterapia byłaby oddaniem głosu tym przemilczanym historiom; niech wreszcie zostaną wypowiedziane głośno i niech tym samym zacznie się nasze panowanie nad nimi.

* * *

Po co ten za długi i zbyt osobisty tekst?

Dla ciebie, która boisz się zacząć, a intuicyjnie - albo konkretnie, według listy argumentów - wiesz, że warto, bo jest coś, co zgrzyta. Życie regularnie sypie ci się w jakimś kawałku i zupełnie nie rozumiesz dlaczego. Oraz dla ciebie, któremu wmówiono, że chłopaki nie płaczą, że "musisz sobie radzić", chociaż krok w krok wlecze się za tobą ciemna historia z przeszłości. Albo - z niejasnego powodu - masz trudność z budowaniem bliskiej relacji. Dla was, którzy myślicie, że wystarczyłoby się więcej i lepiej modlić, a słabości i grzechy zniknęłyby w trymiga, tymczasem kolejna "potężna nowenna" okazuje się, wbrew zapewnieniom, nieskuteczna. Dla was, którzy mówicie, że "nic się nie da zrobić" albo, że nie trzeba, bo "inni mają gorzej".

A najbardziej dla was, którzy na myśl o psychoterapii czujecie głęboki wstyd.

Do mnie z tygodnia na tydzień docierało, że to jednak nie z fotelem w gabinecie było coś nie tak. Po prostu to ja siedziałam na nim sztywno, jak na taborecie. Im dalej w las, tym ciemniej, ale też, paradoksalnie, wygodniej.

Redaktorka i dziennikarka DEON.pl, autorka książki "Pełnymi garściami". Prowadzi blog dane wrażliwe.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Są takie momenty, kiedy brakuje nam tchu.
Są takie chwile, kiedy nie mamy już na nic sił.
Są takie dni, kiedy trudno nam dostrzec nadzieję.

Nadziejnik, który trzymasz w swoich rękach, jest właśnie...

Skomentuj artykuł

Kiedy Netflix, wino i modlitwa nie wystarczają
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.