Byłam przy trumnie Carlo Acutisa. Czułam się bardzo nieswojo, a potem mnie olśniło
Najpierw zaskoczył nas surowy wystrój kościoła. Nie potrafiliśmy od razu zlokalizować miejsca pochówku Carlo, podążyliśmy więc za tłumem i szybko dotarliśmy do grobu Acutisa - przezroczystego sarkofagu z ekshumowanym ciałem chłopca. Przyznam, że w tym samym momencie zrobiło mi się bardzo, ale to bardzo nieswojo.
Carlo Acutis - wtedy jeszcze błogosławiony - towarzyszył naszym rodzinnym przygotowaniom do przyjęcia pierwszej komunii przez córkę. Było więc dla nas wszystkich jasne, że rok później odwiedzimy jego grób podczas rodzinnej pielgrzymki do Włoch. Z kościoła, gdzie można było się pomodlić przy jego ciele, wyszliśmy jednak wszyscy z mieszanymi odczuciami. Wróciły one do mnie, gdy w minioną niedzielę przeżywaliśmy w Kościele kanonizację tego młodego świętego.
Gdy dotarliśmy do sarkofagu Carla, zrobiło mi się bardzo nieswojo
Gdy jechaliśmy na naszą rodzinną pielgrzymkę do Asyżu, nie zastanawialiśmy się zbyt wiele nad tym, jak to będzie pomodlić się przy grobie tego młodego błogosławionego chłopca, z którego myślami i postawą tak mocno zaprzyjaźniliśmy się w roku przygotowań do przyjęcia Eucharystii przez nasze kolejne dziecko. Wiedzieliśmy tylko, że córka miała ogromne pragnienie, by go odwiedzić. W dniu, w którym dotarliśmy do Asyżu, skwar dawał nam się wszystkim we znaki i cieszyliśmy się, że kościół Santa Maria Maggiore (pierwsza asyska katedra i "Sanktuarium Ogołocenia" jednocześnie) znajduje się nieco na uboczu tego urokliwego włoskiego miasteczka.
Po wejściu do środka zaskoczył nas surowy (jak na włoskie standardy) wystrój kościoła i nieco zdezorientowani początkowo nie potrafiliśmy zlokalizować miejsca pochówku Carlo. Szybko jednak podążyliśmy za tłumem i płynąc z jego prądem dotarliśmy do grobu Acutisa - przezroczystego sarkofagu z ekshumowanym ciałem chłopca. Przyznam, że w tym samym momencie zrobiło mi się bardzo, ale to bardzo nieswojo.
Pobożne skupienie? Warunki temu nie sprzyjały
W bocznej nawie w przeszklonej trumnie każdy mógł z bliska podejść i zobaczyć spokojną twarz (a właściwie maskę pośmiertną, ale fakt, wyglądającą bardzo naturalnie) i ubrane w szkolne dresy ciało młodego błogosławionego. Córa i najmłodszy syn przecisnęli się przez tłum nie zwracających większej uwagi na tabliczkę "No photo" turystów i z wielkim zainteresowaniem przyglądali się szczegółom.
Nie było w tym ani grama pobożnego skupienia, bo też i warunki ku temu nie sprzyjały. Rozemocjonowana hiszpańskojęzyczna pielgrzymka odmawiająca modlitwę (cicho, bo cicho, ale przy kilkudziesięciu osobach gwar jest nieunikniony), grupa turystów z anglojęzycznym przewodnikiem perorującym scenicznym szeptem, że oto tu leży przyszły katolicki święty i raz po raz zaglądająca do tego zakątka katedry Włoszka, która z południowym temperamentem próbowała wyegzekwować na przeciskających się ludziach zakaz robienia zdjęć - przypuszczam, że kto z was był w popularnych miejscach kultu, jest w stanie wyobrazić sobie tę atmosferę. Nie miałam za złe dzieciom, że do przezroczystego sarkofagu podeszły bardziej z naukową ciekawością niż z pobożnym namaszczeniem. Stałam z tyłu, czekając aż przecisną się do nas z powrotem, i czułam, jak całe moje matczyne serce wypełnia niezgoda i ból.
"W życiu bym się nie zgodziła, żeby tak twoje ciało wystawić na pokaz!"
Po wyjściu z kościoła stanęliśmy nieopodal pod rozłożystym drzewem. Dłuższą chwilę nikt z nas nie mówił. Pierwsza wyłamała się córka - "Naprawdę wygląda jakby spał... ale nie wiem, czy bym tak chciała umarła leżeć na widoku" - bąknęła. Wkrótce okazało się, że wszyscy mieliśmy mieszane odczucia. "W życiu bym się nie zgodziła, żeby tak twoje ciało wystawić na pokaz, jakbyś świętą za mojego życia została! Przecież ja bym swojej żałoby nie umiała przejść! Jak tu, patrząc dzień w dzień w twarz zmarłego dziecka, pogodzić się z tym, że jego już tu nie ma, jak zacząć żyć dalej??..." - stwierdziła kategorycznie towarzysząca nam moja osobista rodzicielka.
Kotłowały się we mnie bardzo podobne odczucia. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić bólu rodzica, który musi pochować przedwcześnie swoje dziecko. I nie mogłam opędzić się od myśli, że gdybym to ja była mamą Carla, to oglądanie dzień po dniu jego ciała wystawionego na widok publiczny, otoczonego wielobarwnym tłumem, w którym tylu ludzi ma w nosie szacunek do sacrum i traktuje zwłoki mojego syna jak kolejną atrakcję do zaliczenia na włoskiej mapie, to nie byłabym w stanie odnaleźć w tej sytuacji ani pokoju serca, ani pokrzepienia.
Długo rozmawialiśmy o rodzinie Carlo. Wieczorem dopadło mnie olśnienie
Spacerując po pobliskich uliczkach długo rozmawialiśmy o rodzinie Carlo - o tym, z jakim bólem musieli się zmierzyć, czym dla nich może być ta kanonizacja i jakie wyzwania rodzi. To były wyjątkowo inspirujące i umacniające naszą rodzinę rozmowy. Na finał dnia poszliśmy do bazyliki św. Klary pomodlić się przy jej grobie. I tam mnie dopadło olśnienie: "Ależ halo, tu przecież w ogóle nie o ciebie i twoje odczucia chodzi! To jest ich droga świętości i życie i ...tu chodzi o Niego, o Boga i Jego relację z tą rodziną. Indywidualną, wyjątkową, o której ty nic nie wiesz, ale dużo sądzisz. Z dużym prawdopodobieństwem - mylnie".
Jedną z wielu rzeczy, które bardzo kocham w Kościele Katolickim, jest jego różnorodność. Porusza mnie nie tylko fakt, że łączy nas, ludzi z całego świata, Ciało Pana Jezusa, wyznanie wiary czy sprawowana liturgia. Ogromnie zachwyca mnie też to, że w sztywnych i jasno ustalonych ramach dogmatów jest w stanie w praktyce zmieścić się tyle różnic i kulturowych, i tych zupełnie indywidualnych, czysto charakterologicznych. Że katolicka jest i roztańczona procesja, i cicha medytacja. I msza z czwartą modlitwą eucharystyczną, i ta odprawiona w 17 minut przez zblazowanego proboszcza (da się, byłam na takiej!). Że w Kościele jest miejsce dla tych, którzy rozumieją pojęcie transsubstancjacji, jak i dla tych, dla których wiedza teologiczna nie ma znaczenia. Dla gburów i uprzedzająco uprzejmych, ekstrawertyków i introwertyków.
Pokusa, by wszyscy przeżywali swoją wiarę dokładnie tak, jak ja
Zachwyca mnie to wszystko, ale w praktyce bardzo często łapię się na tym, że jest we mnie ciągle żywe pragnienie i pokusa, by wszyscy wierzyli i swoją wiarę przeżywali dokładnie tak, jak ja. Bycie w Kościele bardzo z tego leczy, co nie zmienia faktu, że w moim sercu to jest nieustająca orka na ugorze. Wspomnienie naszych rozmów po wizycie u grobu Carlo Acutisa i oglądanie relacji z jego kanonizacji mocno mi to uświadamia.
Nie wiem, co przeżywają w głębi serca w tych dniach rodzice tego świętego chłopca czy jego rodzeństwo. Nie mam prawa zakładać, że wiem. Wszystko, co myślę, wynika z moich doświadczeń, historii życia i indywidualnej konstrukcji psychicznej. To moje myśli, nie ich. Moje obawy, emocje, religijność, nie ich. Oni z całą pewnością przeżywają coś, z czym mogę próbować w jakiś sposób empatyzować, ale to nie oznacza, że wiem, co czują.
Zerkając na zdjęcia rodziny Carlo w sieci, nie zakładajmy, że wszystko o nich wiemy
Jak wiele innych historii świętości w Kościele zostają mi dani i zadani. Mogę więc wsłuchiwać się w ich historię, przyglądać się jej, obserwować, uwrażliwiać własne serce dzięki niej. Więcej! Mamy w dzisiejszych czasach wyjątkową szansę naprawdę zagłębić się w ich dzielenie, w to, co oni mówią sami o sobie i o wydarzeniach, które wpłynęły na ich życie. Tylko czy w praktyce dążymy do tego, by do końca wysłuchać tego, co mówią, czy może, zerkając na zdjęcia na portalach, przyjmujemy, że wszystko już o nich wiemy? Kościół od wieków korzysta z narzędzia kanonizacji, by pokazywać światu bogactwo wiary. Możemy brać z czyjejś historii świętości garściami to, co nas zbuduje. Tylko róbmy to z szacunkiem, uważnością i miłością. Z pamięcią, że dróg do Pana Boga jest niezliczona ilość, a ta moja, osobista, jest zupełnie unikatowa. Jak mawiał Carlo - wszyscy rodzimy się jako oryginały. Nie musimy umierać jako fotokopie.


Skomentuj artykuł