Dziadek w szpitalu. Duch kontra kościelna polityka
Czytam komunikaty dla mediów, publikowane na watykańskiej stronie. Dwa zdania z czwartku: „Noc minęła spokojnie. Papież wstał i zjadł śniadanie, usiadł w fotelu”. Dwa zdania z piątku: „Noc była dobra. Rano papież wstał i zjadł śniadanie”. Te proste zdania jakoś mnie poruszają, bo brzmią znajomo dla wszystkich, którzy mieli w szpitalu bliską osobę.
Pod szpitalem, w którym leczy się papież Franciszek, koczują od kilku dni telewizje z całego świata. I chyba nigdy jeszcze w polskich mediach z dnia na dzień nie pojawiało się tyle informacji o Franciszku. Trudno do kompletu nie widzieć, że jego nauczanie zazwyczaj przechodzi bez echa, chyba, że Franciszek powie coś, co można "sprzedać" jako kontrowersyjne. Pół żartem, pół serio mówi się, że papieskie newsy będą się klikać tylko wtedy, gdy papież zniesie celibat, abdykuje, umrze albo weźmie psa. Media tak mają.
Dlatego nie dziwi mnie zupełnie ta zmasowana narracja o zdrowiu Franciszka, to analizowanie jego choroby, to czekanie na wyniki badań. To chorowanie, które się właśnie wydarza na oczach świata, jest z jednej strony rezygnacją z prywatności, na którą papież sam wyraził zgodę, a z drugiej buduje w jakiś sposób bliskość z nim. Może dlatego, że śmierć jest najbardziej wspólnym doświadczeniem ludzkości i opowieść o zbliżaniu się do niej, nawet, jeśli się finalnie nie przekroczy granicy życia, tworzy więź. Trochę pomaga w tym sposób, w jaki Watykan przekazuje informacje o zdrowiu papieża: komunikaty brzmią, jakby Franciszek był - w bardzo dobrym sensie tego słowa - dziadkiem świata. A jak są odbierane? Widać, że na świecie jest bardzo wiele osób, które traktują głowę Kościoła jak kogoś bliskiego i przejmują się jego zdrowiem tak, jakby był częścią rodziny. Nie na zasadzie sensacji, ale w kluczu przywiązania.
Czytam komunikaty dla mediów, publikowane na watykańskiej stronie. Dwa zdania z czwartku: „Noc minęła spokojnie. Papież wstał i zjadł śniadanie, usiadł w fotelu”. Dwa zdania z piątku: „Noc była dobra. Rano papież wstał i zjadł śniadanie”. Te proste zdania jakoś mnie poruszają, bo brzmią znajomo dla wszystkich, którzy mieli w szpitalu bliską osobę walczącą o życie. Budzisz się rano i zastanawiasz, jak tam w szpitalu. Dzwoni lekarz albo ktoś z rodziny, kto już dostał informację: noc minęła spokojnie. Dziadek zjadł śniadanie, usiadł w fotelu, poprosił o gazetę. Jasne, potem będzie obchód, wyniki badań, lekarz coś powie albo nie, stan może się pogorszy - ale te kilka zdań rano staje się rutyną, startem dnia.
Noc minęła spokojnie. Dziadek, wujek, ojciec, brat wstał, zjadł śniadanie.
Czuje to każdy, kto był już w tej sytuacji...
W komentarzach w sieci widzę, jak ludzie to przeżywają. Czasem wyrażają to bardzo pretensjonalnie, ale jest w tym martwieniu się zdrowiem papieża jakaś czułość, jakaś bliskość. Jest swój. Jak dziadek właśnie. Ładne jest to takie proste podejście: może nie wszystko, co mówi, lubimy, może czasem wkurzał jak każdy stary człowiek, ale jest nasz. Jest przekonanie, że Bóg nad nim czuwa, że Franciszek taki, jaki jest, jest przez Niego chciany i wybrany i że życie papieża i śmierć papieża jest w Bożych rękach. To czułe i pełne zaufania serce Kościoła jakoś daje mi nadzieję. Ci ludzie, którym nie chodzi o urząd, ale o sprawującego go człowieka.
Jest i inna część. Kościół rozpolitykowany. Są tej części ci, którzy mówią o papieżu twardo: Bergoglio. Których taki wybór od początku uwierał, jakby nie wierzyli, że Duch Święty jeszcze w XXI wieku działa, ale za to najwyraźniej wierzą, że kurs łodzi piotrowej wyznacza wypadkowa przypadku i politycznych rozgrywek w Watykanie. To ludzie, którzy już liczą kardynałów na konklawe. Już spekulują, już rozkminiają, który papabile jest „po myśli” Franciszka, a który nie. I jakby marzą o tym, że „ten papież” wreszcie zejdzie z papieskiego tronu – nieważne, czy na drugą stronę życia, czy tylko na emeryturę. Że przestanie „psuć Kościół”.
Ta strona Kościoła o tyle mnie zastanawia, że pokazuje boleśnie ludzki sposób myślenia. Pierwsze skojarzenie? Jezus objeżdżający Piotra mocnymi słowami: zachowujesz się jak szatan, nie myślisz po Bożemu, tylko po swojemu, po ludzku. To jasne, że gdy się jest człowiekiem, myślenie po ludzku jest nieuniknione. Ale ono też pokazuje stopień zaawansowania osobistej wiary. I to wychodzi w rozmowach, komentarzach, reakcjach zwłaszcza teraz, gdy papież choruje.
Nie dziwi mnie, że tak patrzy na to niekatolicki świat: na papieża jako polityka, głowę państwa kościelnego, dyplomatę. Ale dlaczego tak na to patrzą ludzie Kościoła z różnych miejsc, wspólnot, urzędów, pokoleń? Wkurza mnie ta wyniosłość quasi-wtajemniczonych, którzy na ludzi pełnych wiary i zaufania do Boga patrzą z wyższością i nazywają ich naiwnymi. Powodów takiego stanu może być wiele i sporo z nich rozumiem, nie rozumiem jednak, jak można uważać się za człowieka wierzącego i wątpić w to, że także w kwestii papieża Duch działa w Kościele tak, jak On sam chce.


Skomentuj artykuł