Jak to nagle świeccy są potrzebni

Jak to nagle świeccy są potrzebni
Coraz częściej słychać głosy, że teraz pora angażować w Kościele świeckich. Fot. Depositphotos.com

W kontekście malejącej liczby powołań i zmniejszającej się liczby księży (bo zastępowalności „pokoleń” już tutaj nie ma) coraz częściej słychać głosy, że teraz pora angażować świeckich.

I powiem szczerze i brutalnie: jak to słyszę, to śmiać mi się chce. I płakać naraz. Bo z jednej strony idea jest dobra i słuszna: są też miejsca, w których współpraca ludzi Kościoła działa od dawna i dobrze – ale tam nikt nie musi mówić, że świeckich trzeba zapraszać do działania, bo jest to oczywiste i było oczywiste dawno temu, gdy księży nie brakowało, a praktycznej synodalności nikt nie musiał nazywać trudnym słowem. Ale z drugiej strony taka motywacja, że ot, brakuje siły roboczej, to weźmy świeckich, żeby teraz oni coś robili, jest jakaś taka, za przeproszeniem, mało szlachetna. 

DEON.PL POLECA

 

 

Piszę to trochę z goryczą, bo duża część mojego doświadczenia Kościoła wiąże się z poczuciem, że Kościołowi w jakiejś bardziej aktywnej roli jestem jako świecka zupełnie niepotrzebna, a czasami wręcz przeszkadzam. I to nie tylko moje doświadczenie. Naprawdę spora część księży przez ostatnie lata traktowała świeckich jak owce do zaopiekowania, źródło finansowania oraz tanią i niewykwalifikowaną siłę roboczą do mycia podłóg, pieczenia ciast et cetera. Na ogół spełzały na niczym naturalne próby świeckich, by aktywniej wejść w swoją parafię i zrobić tam coś według własnego uznania, a nie według widzimisię księdza i według jego ścisłej instrukcji, której przekroczenie (w tym: samodzielne myślenie i decydowanie) w trybie natychmiastowym kończy współpracę. A tam, gdzie świeccy dostawali maleńki margines wolności do działania na własną rękę, był często zachwyt w stylu: proboszcz dobry pan, pozwolił dorosłym ludziom w średnim wieku wejść do salki na spotkania raz w miesiącu, i to bez żadnego księdza do pilnowania, żeby nikt niczego nie zepsuł.

Jasne, że tak nie jest wszędzie i są miejsca, które z przyjemnością obserwuję, gdzie świeccy czują się u siebie i tak też działają, a księża nie stawiają się ponad wszystkimi i nie są przekonani o swojej decyzyjnej wyłączności, ale czy w skali całego polskiego Kościoła jest ich dużo? Raczej nie. Dużo za to jest miejsc, w których my, świeccy, jesteśmy po prostu zmęczeni tym, że musimy ciągle, nieustannie się dopasowywać: do godzin mszy, ustalonych przed wiekami, gdy ludzie żyli w całkiem innym trybie. Do rozwlekłych kazań i nudnych nabożeństw, które są jedyną parafialną opcją rozwoju pobożności. Do ucinania nisko przy ziemi wszystkich inicjatyw, z którymi przychodzimy, bo księdzu się nie podobają – choćby podobały się setce świeckich mających dużą potrzebę utworzenia w parafii przestrzeni dla pobożności innej niż bazowo tradycyjna. Do księżowskiego lenistwa, niechęci do nowego, traktowania parafii jak nielubianej pracy, z której ucieka się na urlop tak często, jak to możliwe. Do kancelarii parafialnej czynnej krótko i w godzinach mało dostępnych dla zwykłych śmiertelników. I do księżowskich fochów, gdy tak się składa, że katolik bez święceń zna przepisy liturgiczne i śmie grzecznie zwrócić księdzu uwagę na to, że nie należy ich ignorować.

Próbuję sobie wyobrazić, jak to też miałaby wyglądać w takich miejscach współpraca ze świeckimi, którzy nagle zaczynają być w oczach duchowieństwa atrakcyjnym zasobem, gdy innej siły roboczej zaczyna brakować. I jakoś mi to nie wychodzi. Bo jestem przekonana, że jedyny sposób, by to się mogło powieść, zaczyna się od relacji i partnerstwa – a tego raczej szybko i szeroko nie będzie. Boję się, że będzie za to próba zarządzania ludźmi, których życia nie zna się i nie rozumie i których uważało się do tej pory za leniwych, mało pobożnych i niezaangażowanych, bo nie brali udziału w mszach o 16.00, gdy większość ludzi jest w pracy, ani w rozwlekłych litaniach z kazaniami w porze wieczornego ogarniania dzieci. Ani też w autokarowych pielgrzymkach z wyjazdem we wtorek i powrotem w środę, ani w modlitwach o powołania w sobotę po mszy o 6.30. 

Jakaś jaskółka nadziei jednak jest – bo coraz częściej słyszę od i od świeckich, i od duchownych, że pora zacząć rozmawiać ze sobą jak ludzie, wymieniać się spostrzeżeniami i doświadczeniami, poznawać wzajemnie swoje możliwości i ograniczenia i po prostu pracować razem. Co więcej, mnożą się (powoli, lecz jednak) dowody na to, że się da. Ale nie sądzę, by globalnie dało się tak z marszu do pracy duszpasterskiej zaprosić świeckich. Również dlatego, że wielu z nas przez lata próbowało aktywnie działać w swoim lokalnym Kościele i byliśmy cięci równo i nisko, aż poczuliśmy, że mamy dość zderzania się z betonem i mówienia do ściany i wolimy sobie po cichu i spokojnie żyć życiem sakramentalnym, bez „wchodzenia księżom w paradę”.  

DEON.PL POLECA


Nie wiem, czy teraz nawet najserdeczniejsze zaproszenie bez wcześniejszego wyjścia do prawdziwej relacji zostanie przez świeckich natychmiast i z entuzjazmem przyjęte. Mam za to obawę, że brak tego natychmiastowego entuzjazmu skończy się marudzeniem księży, że świeccy są tacy i owacy: tylko by korzystali, a jak się już ich zaprosi (czytaj: spróbuje nimi łatać dziury w malejącej populacji wyświęconych rąk do pracy) – to im się nie chce.  A my z kolei zostaniemy z przykrym poczuciem, że szuka się nas dopiero wtedy, gdy już w oczy zagląda strach przed brakiem kadrowym. Nie dlatego, że nastąpiło to słynne „nawrócenie pastoralne”, a z nim odkrycie, że my, świeccy, jesteśmy fundamentem Kościoła, mocno obdarowanym łaską i talentami dla wspólnoty, a przede wszystkim - wartością samą w sobie; tylko po prostu dlatego, że nie ma kim robić.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem, współautorka "Notesów duchowych", pomagających wejść w żywą relację z Ewangelią. Sporadycznie wykłada dziennikarstwo. Debiutowała w 2014 roku powieścią sensacyjną "Na uwięzi", a wśród jej książek jest też wydany w 2022 roku podlaski kryminał  "Ciało i krew". Na swoim Instagramie pomaga piszącym rozwijać warsztat. Tworzy autorski newsletter na kryzys - "Plasterki". Prywatnie żona i matka. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając ciszy.  

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Marta Łysek

Zło jest bliżej niż ci się wydaje…

Sokółka, mała urokliwa miejscowość na Podlasiu. Spokojne życie mieszkańców przerywa zagadkowe zaginięcie proboszcza. Strach i napięcie potęguje wiadomość, że w okolicy doszło do brutalnej zbrodni.

Grzegorz Sobal, kiedyś...

Skomentuj artykuł

Jak to nagle świeccy są potrzebni
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.