Reakcje na rekolekcje o. Filipowskiego. Hejt, bluzgi i odsądzanie od czci i wiary
Mateusz Filipowski OCD organizuje rekolekcje dla rodziców dzieci LGBTQ+ - ta informacja wywołała burzę w katolickim światku. Na karmelitę wylano potężną ilość błota i hejtu tylko dlatego, że na bazie swoich duszpasterskich doświadczeń rozeznał potrzebę towarzyszenia pewnej grupie cierpiących ludzi. Bo ich cierpienie, samotność, lęk, frustracja, ból, żałoba duszpastersko nie są w żaden sposób w naszym Kościele zaopiekowane.
W jednej z Ewangelii z ostatnich dni, Pan Jezus, stojąc nad chorym mężczyzną, zadaje faryzeuszom (i nam!) bardzo niewygodne pytania: "Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?". Odpowiada mu milczenie (Łk 14, 1-6). Pierwszy raz z niejaką sympatią pomyślałam o tej ciszy faryzeuszów. A wiecie dlaczego? Bo przyszło mi do głowy, że mógł się Jezus spotkać z hejtem - z wylewającym się z wierzących ludzi potokiem słów, w których pełno pogardy i przemocy i które potrafią bardzo głęboko ranić.
Ta myśl ma oczywiście swój kontekst i pojawiła się w związku z burzą, jaką w polskim, katolickim światku wywołała informacja, że o. Mateusz Filipowski OCD organizuje rekolekcje dla rodziców dzieci LGBTQ+ . I z ilością błota, którą na niego wylano tylko dlatego, że na bazie swoich duszpasterskich doświadczeń rozeznał potrzebę towarzyszenia pewnej grupie cierpiących ludzi. No ale nie o cierpienie kogokolwiek czy faktyczną potrzebę tu chodzi, bo jeśli na plakacie pojawia się skrót "LGBTQ", to wiadomo, że chodzi tylko o jedno...
Bracia i siostry niezaopiekowani
Kiedy na koncie "pieśń humbaka" zobaczyłam post z informacją o planach duszpasterskich ojca Mateusza, poczułam ogromną ulgę, wdzięczność i radość. Profil tego karmelity obserwuję na Instagramie od bardzo dawna i czerpię z niego wiele inspiracji do własnych, duchowych rozważań. Pomyślałam, że jeżeli za tego typu rekolekcje zabiera się duszpasterz, który od lat wspiera osoby skrzywdzone w Kościele i w niezwykle piękny, ale zarazem pokorny i delikatny sposób opowiada światu o Ewangelii i swojej własnej relacji z Jezusem, to z pewnością będzie to dobry, Boży czas. Natychmiast zrobiłam zrzut ekranu i wysłałam go do tych rodziców dzieci LGBTQ+, których znam osobiście i którzy zaufali mi na tyle, by zaprosić mnie do swojego cierpienia. Tak. Cierpienia. Samotności. Lęków. Frustracji. Bólu. Żałoby. Wielu przykrych emocji, które na dzień dzisiejszy duszpastersko nie są w żaden sposób w naszym kościele zaopiekowane. Co najwyżej zakrzyczane przez skrajności, które algorytm chętnie wybija.
Wyświetl ten post na Instagramie
Bazooka dobrej nowiny i krucjata przeciw myślącym inaczej
Z jednej strony mamy bowiem w Kościele obrońców i zwolenników, którzy "trans", "bi-", "homo-" odmieniają przez wszystkie przypadki i na każdego, kto w jakikolwiek sposób użyje sformułowania "ideologia gender", patrzą z wyższością tych, którzy stanęli po jasnej stronie mocy. Z drugiej strony mamy tych, którzy "genderyzmu" upatrują wszędzie, we wszystkim i w każdym, a gdziekolwiek jego ślad odkryją, natychmiast wyciągają z kołczana prawdy bazookę dobrej nowiny i z zapałem godnym średniowiecznych krucjat wykorzystują ją, by zmieść z powierzchni ziemi myślących/żyjących inaczej. Odnoszę wrażenie, że nie ma w przestrzeni medialnej (publicystycznej czy social mediowej) miejsca na wątpliwości, na pytania, na światłocień, a już na pewno nie na dyskrecję i szacunek do czyjejś intymności. Jest tylko nieustająca wojna światopoglądów, zdominowana przez skrajne głosy, w której huku "giną" rzeczywiste historie, dramaty, tęsknoty, troski, pytania i bóle konkretnych osób. W tej kakofonii walki nie słychać głosu ludzi, którzy mówią: "boję się", "nie rozumiem", "nie wiem, gdzie jest miłość", "nie potrafię określić, co jest prawdą", "czy to moja wina?", "Boże, gdzie jesteś?". A to - tak wynika z mojego skromnego doświadczenia - są pytania, myśli, z którymi mierzą się rodzice dzieci LGBTQ+.
Hejt, bluzgi, odsądzanie od czci i wiary
Tyle że ta krótka zbitka literek - LBGTQ - jest jak trotyl. Wrzucona w odmęty internetu wciąż skutecznie rozpala fora, konta i portale. I niewielu zatrzyma się w swoich sądach na poprzedzającym je słowie "RODZICE". Nic to, że o. Mateusz Filipowski OCD w sposób czuły, troskliwy, empatyczny i do głębi ewangeliczny informuje świat, że widzi ranę, że dostrzega cierpiących, że oto ujrzał, rannych, pokaleczonych i rzuconych na pastwę losu ludzi... Może w swoim poście klarownie podkreślać, że chodzi o RODZICÓW, i że to dla ich właśnie jest ta przestrzeń konstruowana. Może szczerze i pokornie napisać - widzę wyzwanie, widzę potrzebę, chcę na nią odpowiedzieć, ale zanim wymyślę program, przedstawię jego szczegóły, proszę, opiszcie mi wasze rozterki, wasze problemy, wasze historie. Napiszcie, czego najbardziej potrzebujecie. Wy, RODZICE dzieci lgbtq+ (celowo piszę tu ten skrót z małych liter, żeby wyraźnie zobaczyć to słowo: rodzice). Nic to. Użycie gdziekolwiek w przestrzeni publicznej liter lgbtq+ jest jak neon, jak trotyl, jak wuwuzela, która wzywa do walki najbardziej zaciekłe strony światopoglądowych sporów. I dalejże wzajemny: hejt, bluzgi, odsądzanie od czci i wiary (często w białych rękawiczkach). A rodzice, którzy mają być podmiotem troski na tym wydarzeniu - bardzo często bardzo głęboko wierzący ludzie - po raz kolejny zostają w swojej rozterce sami i z poczuciem osaczenia.
Gdy twoje dziecko wybiera inną drogę, komu możesz o tym powiedzieć?
Kiedy po raz pierwszy pewna para małżeńska zdecydowała się zaprosić mnie do tego, co przeżywają w związku z homoseksualizmem swojej córki, wsłuchując się w ich historię miałam przed oczami... Abrahama i Sarę. Ludzi, którzy tak bardzo pragnęli dziecka, tak bardzo po bożemu je wychowywali, a nagle wyrosła przed nimi Moria. Góra, gdzie Abraham miał swoje rodzicielstwo złożyć na ołtarzu. Czytam raz po raz ten fragment z Biblii (Rdz 22) i ciągle zastanawiam się, jak po ludzku to było... Co czuł związany Izaak na ołtarzu, gdy patrzył na zbliżającego się z nożem ojca? Jaką walkę toczył w sobie Abraham, gdy wiedział, że oto posłuszeństwo Bogu ma postawić ponad swoje największe marzenie? A Sara? Czy domyśliła się tego dramatu? Jak ta góra wpłynęła na ich dalsze rodzinne relacje...
To nie jest tak, że mam na pęczki znajomych, którzy są rodzicami dzieci nienormatywnych. Nie. To tylko kilka osób. Z przykrością zauważam jednak, że ci, którzy mi zaufali i podzielili się swoją historią, dylematami wiary i takim najzwyklejszym, rodzicielskim bólem płynącym z faktu, że twoje dziecko wybiera inną drogę niż byś chciał, a gros pytań o jego przyszłość urasta do niebotycznych rozmiarów - bali się o tym powiedzieć w kościele we swoich wspólnotach. Bali i boją. Nawet jeśli ich dziecko zrobiło oficjalny "coming out", to oni często obawiają się stanąć w prawdzie przed swoimi braćmi i siostrami w wierze.
Pakiet dla rodziców: pytania, oceny, pogarda, odrzucenie
Obawiają się pytań, ocen, pogardy, odrzucenia, wykluczenia. Patrząc na hejt wylany na o. Mateusza - niebezpodstawnie. Na ich miłość do dziecka cień rzuca zbitek kilku liter, które mają wyjaśniać wszystko: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Ten zbitek słów wielu katolikom służy jako pejczyk na tych rodziców. Chłoszczą nim bezlitośnie ludzi, którzy nierzadko (znów popieram się swoim bardzo skromnym doświadczeniem) nic a nic nie rozumieją z tego, co im świat funduje. Nie wiedzą, o co chodzi z tą "nienormatywnością", z tym całym "genderyzmem", "z tym bi, homo i trans". I szczerze mówiąc - wcale nie chcą czytać ani słuchać wykładów skąd "to to" się wzięło i "jak to uleczyć". Ci, których ja znam, potrzebowali tylko jednego. Bliźniego, który powie: chodź, opowiedz mi o tej drodze, nie wiem, co przechodzisz, ale jestem przy tobie, jak mogę pomóc ci ten krzyż dźwigać. To okazało się dla nich uczynkiem miłosierdzia.
Czy można uzdrowić w szabat? Czy można pochylić się nad raną, która JEST, nawet jeśli ze wszystkich sił chcielibyśmy, by jej nie było? Czy można patrzeć na człowieka jak na dziecko Boże, a nie na problem?


Skomentuj artykuł