Zmiany w KAI i dwie strony medalu
Ostatnie tygodnie zamiast spokojnego sezonu ogórkowego wyprodukowały nam mały medialny serial pod tytułem "Rewolucja w Katolickiej Agencji Informacyjnej". Serial ma już kilka odcinków, pełnych emocji i dużych słów, a w tle jest oczywiście cięcie kosztów. Tylko czy zmiany w KAI zachodzą z przyczyn finansowych? Nie jestem przekonana.
Prezes kontra rzecznik, czyli co tu się wydarzyło
Katolicka Agencja Informacyjna jest pewnego rodzaju medialnym fenomenem. Została założona przez KEP w 1993 roku przede wszystkim po to, by informacje z Kościoła pojawiały się w przestrzeni mediów. W ostatnich tygodniach doszło jednak do bardzo ciekawej sytuacji, w której po trzydziestu dwóch latach pracy w roli szefa agencji złożył rezygnację Marcin Przeciszewski, a wcześniej w świat poszły zapowiedzi utworzenia „konsorcjum medialnego”, w którego skład mają wchodzić KAI, portal Opoka i biuro prasowe KEP.
Sprawy potoczyły się dość szybko: decyzja o zmianach, choć podobno rozważana od kilku lat, została podjęta w marcu na zebraniu plenarnym. Po kolejnym plenum KEP i decyzji dotyczącej komisji ds. wykorzystania rezygnację złożył red. Przeciszewski, nagrawszy wcześniej w formie komentarza KAI swoje zdanie odrębne. Następnie w jego miejsce szybko został powołany nowy prezes – dominikanin o. Stanisław Tasiemski, pracujący w KAI od 2008 roku. Z funkcji wiceprezesa solidarnie z Marcinem Przeciszewskim zrezygnował także Tomasz Królak, a obaj udzielili wywiadu Onetowi. Z kolei ks. Leszek Gęsiak, jezuita i rzecznik KEP, który ma być autorem pomysłów na zmiany w KAI, na ich temat porozmawiał z PAP, a ostatnio z „Niedzielą”. A obraz, który się z tego wyłania, jest jeszcze ciekawszy.
Biskupi nie rozumieją mediów i przez to psują wizerunek Kościoła
Uważam to za pewnego rodzaju dramat: fakt, że najbardziej wpływowi i decyzyjni ludzie naszego Kościoła mają często tak małe pojęcie o funkcjonowaniu mediów i popełniają przez to błędy kładące się cieniem na wizerunku całego Kościoła. Nie dotyczy to na szczęście wszystkich biskupów, ale niestety niektórzy z naszych hierarchów traktują media albo jako najgorszego wroga, albo jak megafon, z którego można bezkarnie nudzić do szerszego grona niż to zebrane na celebrowanej przez nich mszy. A najbardziej mnie zdumiewają ci, którzy nie mają w sobie nawet tyle pokory, by przyznać, że w media nie potrafią, choć mieliby kogo poprosić o kilka prywatnych lekcji, a za to idą w zaparte, żądając, by to media dostosowały się do nich samych i ich wyobrażeń o świecie, jakby byli ważniejsi niż Ewangelia, którą na wszystkie sposoby (także w mediach) mają głosić ludziom. Do tego dochodzi trend (nie)radzenia sobie z rozmaitymi kryzysami za pomocą hasła „oświadczenia nie będzie, bo prawda sama się obroni” i przekonanie, że wystarczy przeczekać, by ludzie zapomnieli o sprawie, jakbyśmy żyli w latach osiemdziesiątych, a nie w erze rozhulanych mediów społecznościowych traktowanych jako pierwsze źródło informacji i newsów rozchodzących się po głównych mediach w lepszy kwadrans - bo liczy się szybkość, a sprostować zawsze można. Można mediów nie lubić, można uważać je za szkodliwe (bo niektóre rzeczywiście takie są), ale nie można odrzucać faktu, że są częścią świata i że to właśnie ten świat, do którego Kościół jest posłany. A jeśli się nie rozumie rzeczywistości, do której jest się posłanym, trudno jest w niej skutecznie głosić Jezusa i tę trudność widać niestety w niektórych diecezjach coraz mocniej (choć chyba jeszcze gorzej jest, gdy się rozumie, ale z wyższością ignoruje…).
KAI nie jest ósmym cudem świata
Druga sprawa to kwestia robienia KAI półprofesjonalnie i po kosztach. Od dawna to widać i tu akurat zmiana naprawdę by się przydała, ale o nią bardzo trudno, gdy właścicielem jest KEP, a jedyny prezes jest powołany bezkadencyjnie na długie lata. Mocne słowa, wiem, i mogą się oburzyć na nie zwłaszcza ci, którzy KAI tworzą i z nią współpracują – ale są według mnie uzasadnione. Dlaczego? Przyczyn jest kilka, ale główna to „robienie po kosztach”. Specyfiką KAI jest bowiem to, że posiada dość liczne grono korespondentów, na które składają się także diecezjalni twórcy treści o różnym stopniu zaawansowania zawodowego. W praktyce depesze z diecezji tworzone są jednocześnie na poziomie świeckich agencji prasowych i parafialnej gazetki, a problem z wieloma „depeszami” KAI jest taki, że są często nijakimi relacjami naszpikowanymi kościelną ortografią i ich podanie w profesjonalnych mediach wymaga najpierw sporo pracy, więc często są pomijane w "dużym" przekazie.
Skąd się bierze nierówny poziom treści? Według mnie z trzech rzeczy. Po pierwsze treści z diecezji muszą „podobać się” szefowi, czyli ordynariuszowi, rzecznikowi itp., są więc często pisane językiem kościelno-pompatycznym i władzolubnym. Po drugie – istnieje system autocenzury, który działa już przy doborze tematu i dlatego nie zdarza się, by poza oświadczeniami kurii i zakonów na KAI pojawiły się złe informacje z Kościoła, co sprawia, że KAI jest źródłem treści nie do końca oddających realia i nieuchronnie popada w pewną wybiórczość, która siłą rzeczy nie jest profesjonalna. Po trzecie - nie wiem, czy korespondentom się za teksty w ogóle płaci, czy też działają wolontaryjnie (a w części przypadków wiem, że to drugie), a to sprawia, że nie bardzo jest możliwość stawiać wymagania co do jakości treści. Do tego trzeba wziąć po uwagę, że wiele z depesz to materiały „zewnętrzne” nadesłane z instytucji i diecezji do KAI. W efekcie mamy co mamy, czyli przemieszanie profesjonalnych i dobrze przygotowanych tekstów z kościelnymi materiałami PR-owymi pisanymi z błędami ortograficznymi i słabym stylem. (Na marginesie chcę zostawić wyrazy uznania zwłaszcza dla niektórych rzeczników diecezjalnych i zespołów prasowych, których zadaniem jest tworzyć treści także dla KAI i którzy robią to na wysokim poziomie).
Nie jestem pewna, czy w tej roszadzie chodzi o pieniądze
Choć nie można zrównać ze sobą wszystkich miejsc w Kościele i powiedzieć, że cały Kościół jest bogaty albo że cały nie jest – to można uczynić mocno prawdopodobne przypuszczenie, że w hierarchicznie wyższych partiach Kościoła pieniędzy jest zdecydowanie więcej, a diecezje wciąż mają duże i zdywersyfikowane źródła dochodów. Transparencji finansowej nie ma i nie znalazłam jeszcze nikogo, kto chciałby mi on the record wyjaśnić zasady finansowania struktur KEP, ale jestem przekonana, że pieniądze są. Nie ma tylko chęci ich wydania właśnie na media. Jest argument, że media są drogie i inne nie będą (jak mówił w 2023 roku przy okazji zarządzania składki w parafiach na Fundusz Medialny bp Markowski: media wymagają „bogatych środków”).
W wywiadzie, którego ks. Gęsiak udzielił "Niedzieli", czytam: "Nie są tajemnicą kłopoty finansowe KAI i portalu Opoka, o czym prezesi obu podmiotów informowali biskupów. Chodzi zatem głównie o taką konsolidację podmiotów medialnych KEP, która umożliwi dalsze ich istnienie, gdyż w takiej formie, w jakiej działają one obecnie, ich utrzymanie staje się coraz trudniejsze".
I to jest dosyć ciekawe, oznacza bowiem, że KAI, która podobno jeszcze niedawno zarabiała na siebie z mikronadwyżką, stała się nagle obciążeniem dla episkopalnego budżetu. A przecież w 2023 roku wg portalu „Wirtualne Media” KAI zamknęła rok o 12,5 proc. lepiej niż poprzedni i z to małym zyskiem, bo przychody wyniosły 3,72 mln zł, z czego 71,8 tys. zł zysku netto: dla porównania Polska Agencja Prasowa w 2023 roku zanotowała 67,2 mln zł przychodów ze sprzedaży i 3,5 mln zł straty. No i po drugie: liczmy z górką, że koszt to cztery miliony. Dla przeciętnego Polaka to majątek z kilku żyć i to przy dobrych wiatrach, ale mówimy przecież o instytucji na skalę ogólnopolską.
Cztery miliony to nie jest w skali polskiego Kościoła duży wydatek. Proste obliczenia powiedzą nam, że gdyby KAI była utrzymywana ze zrzutek wszystkich polskich diecezji, każda diecezja musiałaby przeznaczyć na jej funkcjonowanie jakieś 8000 zł miesięcznie: a to jest bardzo niedużo (oczywiście byłoby drożej, gdyby wszyscy współpracownicy byli normalnie opłaceni, ale do nawrócenia finansowego całego instytucjonalnego Kościoła potrzebny jest chyba koniec świata i nic mniej). Ludowa mądrość mówi, że jeśli nie chodzi o pieniądze, chodzi o władzę: a władza (przynajmniej pozorna) nad strumieniem informacji jest bardzo kusząca. Nie jestem natomiast pewna, czy aktualny pomysł na de facto promocję Kościoła w mediach, jaką ma w zamierzeniu robić nowa medialna struktura KEP, będzie strzałem w dziesiątkę, czy jednak strzałem w kolano. Wiele zależy tu od szczegółów, których jeszcze nie znamy.
Komu wierzyć? Nie wiem
Ks. Gęsiak mówi, że wszystko jest w porządku, że Przeciszewski jest "wybitnym dziennikarzem, któremu nie można odmówić profesjonalizmu", i należy mu się "szacunek i wdzięczność" za jego pracę, a w pomyśle stworzenia konsorcjum medialnego chodzi o to, by osiągać lepsze efekty, nie wydając ogromnych pieniędzy, oraz że "konieczną kwestią jest doprowadzenie do sytuacji, w której głos Katolickiej Agencji Informacyjnej będzie spójny z przekazem biskupów”.
Red. Przeciszewski mówi, że nic nie jest w porządku, bo to zamach na dziennikarską niezależność, a „celem nowego tworu nie ma być rzetelny opis rzeczywistości religijno-kościelnej, zgodny z dobrze pojętymi regułami warsztatu dziennikarskiego, ale wytwarzanie ‘zintegrowanej informacji pozytywnej’, kontrolowanej przez urzędowe struktury”.
Komu wierzyć?
Nie wiem.


Skomentuj artykuł