Ciemność i światło. Duchowość Fossego

Ciemność i światło. Duchowość Fossego
Fot. BENCE BOROS / unsplash.com

Literatura jako nośnik głębokiej duchowości zazwyczaj wcale nie jest związana z konfesyjnością. I dokładnie tak jest z opus magnum Jona Fossego, którego pierwsze dwie części noszące tytuł "Drugie imię" można już czytać w polskim tłumaczeniu.

Pierwsze podejście do Fossego mnie przeraziło. Pierwsze strony pozbawione kropek, będące ciągiem myśli, emocji, obrazów sprawiły, że na moment odłożyłem tę książkę na półkę (wirtualną, bo książkę czytałem na czytniku). I dopiero rozmowa z moim przyjacielem zakonnikiem, który przez ten pierwszy szok poznawczy związany z formą książki przebrnął, sprawiła, że sięgnąłem po "Drugie imię" ponownie. I wsiąkłem. Oswoiłem się z językiem i znalazłem w nim jedyną możliwą formę opisania doświadczenia, które jest z jednej strony inspirowana modlitewnym powtórzeniem różańca czy modlitwy Jezusowej, a z drugiej próbą postawienia w rozpadającym się języku pytań, i poszukania odpowiedzi, które w innej formie byłyby nie do wyeksplikowania. To zresztą ten język, zupełnie nietypowa dla prozy forma jest jedną z rzeczy, która najbardziej u Fossego wciąga, sprawia, że wcale nie jest jasne, czy czytamy poemat prozą czy powieść czy może - bo i tak można "Drugie imię" czytać - traktat mistyczny i metafizyczny.

Jeśli "Drugie imię" czytać jako zwykłą powieść to pozornie będzie to zapis dwóch dni z życia pewnego artysty malarza. Jego powrót z zakupów z Bergen, rozmowa z sąsiadem, powrót do Bergen, pomoc przyjacielowi, spotkanie z kobietą, nocleg w hotelu i powrót do domu, by znów porozmawiać z sąsiadem - tyle na pierwszym planie. Ale w istocie za pośrednictwem strumienia świadomości poznajemy historię życia malarza. Nie, nie wszystko jest jasne. Jest opowieść o wielkiej miłości do żony, o alkoholizmie, który został przezwyciężony, o tym, że nie mieli dzieci, a jednocześnie gdzieś w tle sygnały, że to wszystko mogło wyglądać nieco inaczej. Wiele tropów jest mylonych, nie do końca wiadomo, co odnosi się do kogo, bo wspomniany przyjaciel jest alter ego bohatera, jest drugim, którego część nie odróżnia od pierwszego. Też jest malarzem, też pił (tyle, że on pije nadal), ma dzieci i żonę, ale jest sam. Kim on jest? Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Może być tak, że to drugie równoległe życie bohatera, a może jego życie realne w odróżnieniu od tego, które sobie wymarzył i wyobraził? A może to on sam tylko ukształtowany przez odmienne wybory życiowe i spotkany po latach? Może być też tak, że ów drugi to podobieństwo a pierwszy to obraz Boży? Ten pierwszy to zamiar Boży, a ten drugi to, co z niego zostało? Nie znam odpowiedzi na te pytania, nie potrafię ich uchwycić. Ale wiem, że z pasją przeczytam kolejne tomy także po to, żeby się tego dowiedzieć. Zrozumieć istotę tożsamości i różnicy, którą stawia przed czytelnikami Fosse.

Ale to tylko jeden z poziomów tej książki, bo Fosse stawia przed nami także pytanie o to kim jesteśmy. Czy naszą tożsamość kształtują tylko determinizmy czy także możliwości, których nigdy nie wykorzystaliśmy? Czy nasze ja nie jest całością, a nie tylko częścią tego, co się stało? Czy możemy postawić przed sobą pytanie o to, jakie byłoby nasze życie, gdyby dokonać innych wyborów? Jest w tej książce także niesamowity opis (inny, ale także wstrząsający, niż ten "Pod wulkanem" Malcolma Lowry’ego) alkoholizmu, który zestawić można z obrazem uzależnienia od hazardu jako serwuje czytelnikom Fiodor Dostojewski w "Graczu". Napięcie między niepijącym alkoholikiem a alkoholikiem na etapie delirium (niezależnie od tego, jak interpretować obu mężczyzn) to jedne z najmocniejszych stron "Drugiego imienia".

Fosse proponuje jednak swoim czytelnikom także swoisty traktat mistyczne-metafizyczny, stawiając pytania o to, czy światło może być widoczne bez cienia, czy można dostrzegać dobro bez zła? Ciemność jest zatem miejscem, gdzie spotkać można Boga, odkryć światło. "… zawsze to ciemność w obrazie świeci najmocniej, i myślę, że może jest tak dlatego, że to w rozpaczy, w ciemności Bóg jest najbliżej, ale w jaki sposób to światło, które najwyraźniej maluję, znalazło się na obrazie? nie, tego nie wiem, ani jak do tego doszło, nie, tego nie rozumiem, ale przyjemnie jest myśleć, że pojawiło się tam być może, kiedy pewien bękart, jak mawiają, narodził się w stajence w zimowy dzień, w Wigilię, a jedna z gwiazd wysłała wtedy na ziemię swoje mocne jasne światło, światło od Boga, tak, to piękna myśl, myślę sobie, bo samo słowo Bóg mówi, że Bóg istnieje, myślę, już samo to, że istnieje słowo i pojęcie Bóg, świadczy o istnieniu Boga, myślę, zresztą wszystko jedno, jak jest, ale przynajmniej można tak myśleć, już ta myśl wystarczy, ale bez wątpienia kiedy jest najciemniej, najczarniej, to wtedy widać światło, to wtedy można zobaczyć światło, tak więc ciemność świeci, tak, tak, przynajmniej w moim życiu tak było, właśnie w najciemniejszych momentach objawiało się światło i wtedy zaczynała świecić ciemność, i może jest tak również na moich obrazach, przynajmniej mam taką nadzieję" - monologuje bohater książki.

Chrześcijaństwo u Fossego, choć jego bohater tak jak autor książki jest katolikiem, dalekie jest od tego, co wielu z przywiązanych do jasnych reguł ortodoksji może uznać za swoje. To raczej przywiązanie do pewnych form modlitewnych, sposób postrzegania świata, niż doktryna i przywiązanie do zasad moralnych. Taki właśnie charakter mają rozważanie głównego bohatera na temat chrztu dzieci, a konkretniej tych, którzy uznają, że jest ono niezbędne.

Fosse wskazuje, że jeśli "Bóg jest wszechmogący" to nie ma powodów, by "chrzest miał być niezbędny dla zbawienia?" "… czy Bóg nie może robić tego, co chce? bo skoro jest wszechmogący, to chyba od Jego woli zależy, że jedni mają zostać ochrzczeni, a drudzy nie? nie, ta głupota, jaką jest wiara w niezbędność chrztu dla zbawienia, jest za duża, myślę i czuję, że od tej myśli robi mi się pogodniej na duszy na myśl o głupocie niektórych wierzących przekonanych, że chrzest jest niezbędny dla zbawienia, czym by ono nie było, ale ta myśl jest taka głupia, głupia w tak oczywisty sposób, że nawet nie warto się z niej śmiać, tak samo jak z głupoty tych, którzy określają się jako wierzący, z głupoty wielu z nich, nie wszystkich oczywiście, myślę, no i myślę, że ci, którzy tak myślą, nie mogą zbyt dobrze myśleć o Bogu, i myślę o Jezusie, o tym, jak On kochał dzieci, o tym, że powiedział, że dzieci są z królestwa Bożego i do królestwa Bożego należą, że to pięknie i prawdziwie pomyślane, myślę, więc dlaczego muszą zostać ochrzczone? one, które już należą do królestwa Bożego? myślę, no i myślę, że chrzest, chrzest dziecka, jest dobry, ale że on jest dla ludzi, a nie dla Boga, dla ludzi chrzest jest albo może być ważny, a najbardziej dla Kościoła, tak, głównie dla Kościoła, ale dla Boga ważny nie jest, bo one, dzieci, już są częścią królestwa Bożego i trzeba być jak one, jak dzieci, żeby do królestwa Bożego wejść, tak zostało napisane, myślę, no i myślę, że nie, muszę już przestać, bo sam myślę jak głupiec, myśląc o głupocie innych, jednocześnie sam nie mam jasności we własnych myślach, nie trzymają się kupy, bo oczywiście, aby być ochrzczonym, nie trzeba być ochrzczonym wodą, można się ochrzcić w samym sobie, poprzez ducha, którego ma się w sobie, którego się ma i którym się jest, ducha, którego człowiek dostaje w momencie przyjścia na świat, myślę, i ludzie w zdecydowanej większości, zarówno ci, którzy żyli wcześniej, jak i ci, którzy żyją teraz, są ochrzczeni wyłącznie w samych sobie, a nie wodą w jakimś kościele, przez jakiegoś księdza, są ochrzczeni poprzez tego ducha, którego otrzymali i którego mają w sobie, i może poprzez swoje więzy z innymi ludźmi, więzy wspólnego rozumienia, które przejawia się też w języku, myślę, no i myślę, że niektórzy ludzie zostali ochrzczeni jako dzieci albo jako dorośli, tak, niektórzy zostali oczyszczeni przez wodę, przez święconą wodę, myślę, i samo w sobie to w porządku, ale nic więcej z tego nie wynika, bo każdy chrzest, każdy pojedynczy chrzest jest, myślę sobie, chrztem dla wszystkich, dla całej ludzkości, bo wszyscy ludzie są ze sobą związani, żywi" - monologuje główny bohater. I choć słowa te rzeczywiście są niesamowite, to… trudno uznać, że są one wyrazem klasycznego, ortodoksyjnego katolicyzmu. Ale właśnie w tym jest ich siła.

Takich fragmentów, mocno religijnych (choć niekoniecznie ortodoksyjnie katolickich) czasem zaskakujących zbieżnością z Pascalem, a czasem kompletnie z nim sprzecznych jest u Fossego o wiele więcej. Tak jak więcej jest mistycznych poszukiwań, pytań, a niekiedy prób odpowiedzi wziętych od Mistrza Eckharta czy Pseudo-Dionizego Areopagity. Ale poza tymi pytaniami, we mnie z pewnością zostanie ogromne ciepło tej smutnej do cna prozy, ogromne pragnienie światła w przenikniętym ciemnością świecie i wreszcie oddech modlitwy, który wraca w tej urywanej, dynamicznej, pozbawionej kropek prozie. Niesamowita lektura, świetnie przetłumaczona przez Iwonę Zimnicką, jedna z książek, do której z pewnością będę wracał.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Dariusz Piórkowski SJ

Eucharystia w naszym życiu nigdy się nie kończy

Dla jednych nużąca praktyka, dla innych – uciążliwy obowiązek do spełnienia. Wielu z nas nie rozumie dziś istoty Eucharystii i nie dostrzega jej związku z tajemnicą Kościoła.

...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ciemność i światło. Duchowość Fossego
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.