Dajmy przyjść Jezusowi mimo zamkniętych drzwi
Epidemia ukazała całą masę postaw ludzkich, w których katolicy kompletnie irracjonalnie stawiali się w pozycji Bożej wiedzy. Czytam o rozsyłanych smsach, że komunia na klęcząco i do ust jest po Bożemu, a na rękę to gorzej niż grzech aborcji. Znacie te zdania? Ja ich przeczytałem w ostatnich tygodniach całą masę. To są zdania apostołów, którzy mają pewną wizję Boga, ale ona kompletnie rozmija się z tym, czego Bóg od nich pragnie.
„Takiego Wielkiego Postu to nigdy nie przeżyłem”. Nie wiem, ile razy już słyszałem to zdanie, ile razy sam je powiedziałem. Chyba tak często, że już brzmi jak banał, no ale jak to inaczej opisać? Od kilku tygodni tkwię zamknięty w domu, bo się boję o zdrowie bliskich. Po raz pierwszy od lat nie pojadę na Święta do rodziców, których strach jest jeszcze większy. Tęsknię za ich obecnością i za bliskością, bo o niczym tak nie marzę, jak o tym, żeby ich przytulić. W kościele nie byłem już prawie miesiąc i też mi go brakuje. Tak samo jak przyjaciół, z którymi widzę się już tylko zdalnie. A i tak w swym doświadczeniu radykalnego odosobnienia jestem szczęściarzem. Wystarczy, że pomyślę o ludziach doświadczających przemocy domowej albo o niepełnosprawnych i ich opiekunach, albo choćby o rodzicach, od których wszyscy wymagają anielskiej cierpliwości w stosunku do dzieci, którym bliżej do małych diabłów niż pociech, no to sam mam luksus.
Niektórzy powtarzają, że ten czas zarazy, którego mniej lub bardziej uciążliwie wszyscy doświadczamy, to są wielkie rekolekcje, ale teraz łatwiej o kryzys wiary niż zbieranie do kupy. Można powtarzać, że Jezus jest w każdym cierpieniu, gdy cierpienie to jakaś abstrakcja dla człowieka. Znacznie trudniej przychodzą te słowa, gdy widzisz je naocznie: w umęczonych pielęgniarkach i lekarzach, czy w strachu przed chorobą, której nie widać. Czy przez ten Wielki Post stałem się lepszym człowiekiem? Czy to, że to post „największy”, to czy się poprawiłem? Czy wiem coś więcej o Bogu? Szukając różnych duchowych porad na czas odosobnienia, często trafiałem na zdania, że to jest okres, żeby pozadawać sobie takie pytania. Jest Wielka Sobota, ja na samym finiszu i co? Jak mi wyszło podsumowanie? Jestem mądrzejszy albo się poprawiłem?
Krąży taki mem z papieżem Franciszkiem, który bierze udział w „Milionerach” i dostaje pytanie o to, co robił Bóg w trakcie epidemii koronawirusa? Standardowo, ma cztery możliwe odpowiedzi: (1) Nie wie, że ma miejsce; (2) Wie, ale nie chce jej powstrzymać; (3) Wie, ale nie może jej powstrzymać; (4) Sam ją zesłał. Trochę żart, ale tak naprawdę potężny filozoficzny dylemat, który spada z poziomu odrealnionej refleksji na grunt walki, w jakiej każdy z nas uczestniczy. Niektórzy chorując, inni tracąc pracę, mieszkanie, a większość doświadczając codziennych, być może niewielkich trudności, które jednak urastają do rangi potężnych problemów. To zupełnie naturalne, że katolik będzie sobie zadawał pytanie o to, co z Bogiem w takiej sytuacji? Po co nam to doświadczenie? Odpowiedź „cierpienie uszlachetnia” padnie z ust takiego, który nigdy nie cierpiał albo nie posiada wrażliwości. Jak ktoś mówi, że jest jak jest, bo koronawirus to Boża kara za grzechy, to po prostu oszukuje, a jeśli do tego twierdzi, że wierzy, to mała jest jego czy jej wiara. Najtęższe umysły przez wieki nie udzieliły na ten dylemat konkluzywnej odpowiedzi, to znaczy takiej, która zamykałaby debatę, i gdyby papieżowi Franciszkowi faktycznie je zadano, to telefon do przyjaciela musiałby chyba przekierować na numer Ducha Świętego.
Gdy w Wielką Sobotę myślami jestem przy Jezusie złożonym do grobu i staram się zdobyć na jakiekolwiek podsumowanie tych wewnętrznych rekolekcji, to sprowadza się ono do tego, że wiem o samym Bogu tyle co nic. Każda moja myśl o Bogu to jest jakieś wyjaśnienie już po fakcie, bo Bóg się tym myślom wymyka, a nawet gdy mówi do mnie wprost, to ja często albo nie rozumiem, albo udaję, że nie rozumiem. Spróbujmy na przykładzie, bo nie jestem sam w swojej obserwacji. Jezus trzykrotnie zapowiadał swoją mękę i zmartwychwstanie uczniom, i to nie były jakieś metafory. Mówił o tym wprost: jak nie pamiętacie, to przeczytajcie, bo daje opisy z detalami. Reakcja jest dwojaka. Albo czytamy, że posmutnieli, albo że się oburzali na te słowa jak Piotr. Tyle z tego oburzania zostało, że jak przyszło co do czego, to sam Piotr się wyparł. Jeśli apostołowie, którzy byli tak blisko Jezusa i którym Jezus wprost mówił, co Go czeka, najwyżej się zasmucili, to w sumie tę reakcję trzeba ocenić jako wyraz bezradności. A jak się oburzali? To znaczy, że nie traktowali słów Jezusa na poważnie i sam też Jezusa na poważnie nie traktuję, ilekroć z przekonaniem powtarzam, że wiem, co On by zrobił na przykład w czasie epidemii. Ta moja niewiedza nie jest brakiem dobrej woli albo niesłuchania Boga, bo jeśli coś wiem, to wiem, że Jezus umknie moim obrazom, które są dla Niego ograniczeniem. Dokładnie tak jak umykał obrazom w głowach apostołów.
Wracam do książki ks. Ziei „Przyjdź, Panie! Ewangelia i życie”, która jest takim przewodnikiem po Ewangelii, jakich mało, bo stawia czytelnika w sytuacji podobnej do ucznia Jezusa – z takim kapitałem wiedzy, a przede wszystkim zaufania, jaki mogli mieć apostołowie. A ten kapitał niestety jest niewielki. Gdy ksiądz Zieja komentuje fragmenty o uczniach na jeziorze, do których Jezus zbliża się, idąc po wodzie, to pisze o ich wierze. Oni są w tej scenie absolutnie przerażeni i w sumie nic dziwnego, podejrzewam, że też bym był, gdybym widział któregoś z moich kolegów robiących podobne rzeczy. Nie przeraża ich tylko ten dziwny widok, a coś znacznie poważniejszego: ich wizja tego, kim jest Jezus, właśnie się załamała. „Dlaczego zaczęli wątpić? Dlaczego zaczęli tonąć? Czy nie dlatego, że zaczęli być »pewni siebie«?” – pyta ksiądz Zieja i odpowiada „Jakże wielkiej wiary trzeba, żeby widząc to wszystko, co się nieraz widzi, nie zwątpić!”.
Przecież to dokładnie o nas. Jakiej wielkiej wiary trzeba, żeby nie zwątpić teraz, gdy tak trudno Boga zrozumieć. Gdy mocniej czuje się Jego brak, a nie opiekuńczą obecność. Często myśli się o wierze jako o niezachwianiu, a nie o to chodzi. Nie chodzi o pewność, tylko o przekonanie, że to, czego pragnie Bóg, może być dalekie od tego, czego pragnę ja. Dopiero wtedy mogę za Jezusem pójść, gdy uwierzę, że On może ode mnie oczekiwać czegoś, czego się nie spodziewam. Silna wiara nie polega na tym, że zawsze wiem, co zrobić. Silna wiara jest wtedy, gdy wiem tylko tyle, że chcę iść tak, jakby poszedł Jezus. A jakby On poszedł? To zostawiam Jemu.
Epidemia ukazała całą masę postaw ludzkich, w których katolicy kompletnie irracjonalnie stawiali się w pozycji Bożej wiedzy. Czytam o rozsyłanych smsach, że komunia na klęcząco i do ust jest po Bożemu, a na rękę to gorzej niż grzech aborcji. Gdy biskupi mówią, żeby nie iść do kościoła, to zawsze znajdzie się taki, co będzie pod nim uparcie stał, bo przecież wie lepiej niż biskup, a nawet lekarz. Nie wspomnę o księżach mądrzejszych od porad sanitarnych, przekonanych o tym, że przecież komunia nie może przenosić zarazków, a ograniczenia dotyczące zgromadzeń kościoła nie obowiązują. Nie ma w tym mądrości za grosz, a zwykła głupota i pycha. „Jak ktoś mi zabierze Pana Jezusa, to popamięta” albo tak jak w historii opisanej przez Wacława Oszajcę SJ z parafianką, która na wieść o zamknięciu sanktuarium św. Andrzej Boboli powiedziała proboszczowi: „Winszuję księdzu tej bezbożnej i gorszącej decyzji. Już wam się odprawiać nie chce! Pan Jezus Król wam, jezuitom, nigdy tego nie wybaczy. My, katolicy, także!”.
Znacie te zdania? Ja ich przeczytałem w ostatnich tygodniach całą masę. To są zdania apostołów, którzy mają pewną wizję Boga, ale ona kompletnie rozmija się z tym, czego Bóg od nich pragnie. Słuchamy tak samo jak apostołowie – z wielką pewnością siebie i znajomością woli Pana, lecz bez zaufania do Jego czynów. „A my mieliśmy nadzieję, że to On wyzwoli Izraela” – mówią rozgoryczeni uczniowie. Jezus zrobił znacznie więcej, ale oni tego nie widzą, bo zadziałał nie zgodnie z wolą ich czy naszą, ale z wolą samego Boga. „Teraz prowadzisz Kościół swój inaczej, niż byśmy to mogli przewidzieć my, mali i ciaśni. I losami każdego kieruje Opatrzność Boża inaczej, niż on sam je sobie układa” – pisze ksiądz Zieja, a ja z tyłu głowy słyszę każdy z komentarzy na temat papieża-zdrajcy i wilków w owczej skórze.
„Twoi uczniowie żyli w niepełnym rozumieniu tego, co się stało i w niepewności jutra” – opisuje ksiądz Zieja. „Ty, mimo drzwi zamkniętych, wszedłeś do izby, stanąłeś pośrodku i rzekłeś: »Pokój wam!«”. Jeśli czegoś uczy nas Jezus to tego, że przyjdzie. Przyjdzie z całą mocą i nikt Go nie powstrzyma. Nie powstrzymała Go nawet śmierć, to zamknięte drzwi jakiegoś kościoła go zatrzymają? Przecież jeśli czegoś pragnie, to je przełamać, żeby przejść do mojego i twojego serca. Żebyśmy wreszcie Mu uwierzyli, choć może nie umiemy Go zrozumieć. Jeśli czegoś dziś pragnę, to tego, by Jezus te drzwi wyłamał i wszedł z orędziem o Zmartwychwstaniu do mojego i twojego domu, przekraczając granice kwarantanny i odosobnienia. Świadomy ogromnej niepewności, pełny lęku o świat i co go czeka, o zdrowie bliskich, ich i swoją pracę, martwiąc się o los bezdomnych, uchodźców i wszystkich cierpiących, widząc wszystkie nierówności, które pewnie tylko się pogłębią, pytam siebie dziś: co będzie jutro? I mogę tylko słowami księdza Ziei w tę Wielką Sobotę prosić Cię, Jezu, z takim zaufaniem, na jakie mnie stać:
„Stań wpośród nas i powiedz: »Pokój wam!«
Nie możemy Ci wskazywać gdzie, kiedy i jak mógłbyś to zrobić.
Tylko okazujemy Ci zalęknione serca nasze.
Nie rozpaczamy, bo wierzymy w Boga.
Ale nie zwlekaj.
Stań pośród nas widzialnie jako Pokój”.
Skomentuj artykuł