Grzeszy ten, kto pokazuje, czy ten, który patrzy?
Doświadczamy w Polsce upalnego lata. W końcu możemy poczuć słońce i ciepło. Przy temperaturze przekraczającej 30 stopni w cieniu szukamy, w co by się tu ubrać, żeby… się nie ubrać. I rodzą się pytania, na które nie ma łatwych odpowiedzi.
"Mamo, a czemu ta pani przyszła w samej koszuli?" - zapytał ostatnio mój 6-letni syn. Odpowiedziałam, że to nie koszula, ale sukienka, na co rezolutny malec odrzekł, że chyba jednak koszula, bo widać bieliznę… Cóż. Gdyby sprawa działa się na plaży, Piotrek nie zwróciłby pewnie na to uwagi, ale że byliśmy w kościele…
Mieszkamy nad morzem i nie budzi naszego zaskoczenia już nic. Ani rozebrane kobiety, ani panowie w samych spodenkach na Mszy. Ostatnio stwierdziłam jednak, że szkoda. Fajnie byłoby, gdyby nasza wrażliwość była większa, gdyby to jednak nadal dziwiło, gdyby budziło niesmak nie tylko tych, którzy patrzą, ale również tych, którzy się tak ubierają.
Uczę moich synów wrażliwości na ubiór, dbając o swój własny. Kościół jest dla mnie miejscem, gdzie należy wyglądać tak, by szanować siebie, drugiego człowieka i Boga, z którym chcę się spotkać. I tak jak nie ubiorę się na spotkanie z przełożonym w spodenki i koszulkę bez ramion, tak też nie pójdę ubrana w ten sposób na nabożeństwo w kościele.
Czy się czepiam? Być może… Zanika jednak pewna wrażliwość, która kiedyś była czymś naturalnym, a teraz odbierana jest jako wydziwianie, pruderia, średniowiecze. Nie uważam, że każda kobieta musi nosić sukienki i to o ściśle określonej długości. Uważam jednak, że każdy, bez względu na płeć, powinien dostosować ubiór do okoliczności i miejsca.
Ignacjańskie Centrum Formacji Duchowej w Gdyni to miejsce, gdzie dawniej bywałam bardzo często, również jako pomoc w obsłudze rekolekcji (dbanie o czystość, podawanie posiłków itd.). To miejsce, gdzie ludzie przyjeżdżają na kilkudniowe rekolekcje ignacjańskie, w całkowitym milczeniu. To tam zobaczyłam jak ważna jest wrażliwość na drugiego i uczyłam się tego, by być jak najmniej widoczną.
Gdy byłam ostatnio w tym miejscu na swoich rekolekcjach, wiedziałam, że idzie schodami jeden z pracujących tam jezuitów, bo rozpoznawałam go po sposobie, w jaki chodził i dźwięku, które wydawały jego buty. Cisza jest tak głęboka, że słychać czyjeś kroki. Dlatego kiedy niedawno byłam w tym domu w innej sprawie, w butach na obcasach, ściągnęłam je idąc do toalety i zasuwałam na bosaka. Przesada? Może. Jednak nie dla tego, kto właśnie teraz przeżywa głębokie spotkanie z Bogiem, być może pierwszy raz w swoim życiu, a z tego doświadczenia wybijają go stukające za drzwiami obcasy.
Być może dziś w moim kościele ktoś szuka ukojenia w Bogu. Może przyszedł tam po to, by spotkać się z tym, co w nim, pokazując to Jezusowi. Może być tak, że mój strój mu jednak to doświadczenie zabierze, bo zamiast skupić się na modlitwie będzie się skupiał na tym, by nie widzieć golizny albo nie czuć flakonu wylanych perfum.
Niektórzy mówią, że nie grzeszy ten, kto pokazuje, ale ten, który patrzy. Myślę, że jednak nie zawsze tak jest. Można się ubrać inaczej, nawet w upał. Można wykazać się minimalną wrażliwością na innych, dbając też o siebie. Dawniej "niedzielne ubrania" nie dziwiły. Szkoda, że dziś jednak poziom naszej empatii na cudzą wrażliwość spadł tak drastycznie.
Dlatego wybierając się na Mszę albo jadąc do spowiedzi ubieram się tak, jakbym szła na spotkanie z prezesem. Idę na najważniejsze spotkania tygodnia/miesiąca - czy nie są warte tego, by wyglądać na nich jak człowiek, który szanuje - siebie, innych, sferę sacrum?
Myślę, że na to pytanie każdy może odpowiedzieć sobie sam. Warto, trochę upałów jeszcze przed nami.
Skomentuj artykuł