Jakim liberałem jest Papież Franciszek?

Jakim liberałem jest Papież Franciszek?
(fot. wikimedia commons / The Library of Congress / Foter)

Mocno wybrzmiały w Kongresie Stanów Zjednoczonych słowa papieża Franciszka, w których przypomniał Abrahama Lincolna, Martina Luthera Kinga, Dorothy Day i Thomasa Mertona. Papież mówił o wolności, ale nie definiował jej jako przyzwolenia na skrajny indywidualizm i chciwość nielicznych, która karmi się krzywdą wielu. Wskazując szczególnie na Martina Luthera Kinga i Dorothy Day, połączył w jedno wołanie o wolność i o sprawiedliwość.

Patrząc z dzisiejszej, dość wyrywkowej polskiej perspektywy, wolność i sprawiedliwość znajdują się niemal na antypodach katalogu wartości i praktyki społecznej. Tym bardziej że w Polsce wolność kojarzy się zwykle z przyzwoleniem na gospodarczy liberalizm i to nawet nie ten klasyczny, w duchu Adama Smitha. Liberalizm oznacza raczej jego agresywną anglosaską odmianę z lat 80. XX w., coraz mniej odpowiedzialną społecznie, w Ameryce wciąż bardzo bliską neokonserwatystom i ludziom Wall Street.

Z drugiej strony wołanie o sprawiedliwość na gruncie społecznym brzmi podejrzanie dla wielu polskich katolików - właśnie jako "socjalistyczne". A przecież taka klisza idzie kompletnie pod prąd katolickiej nauce społecznej. Podkreślam: właśnie katolickiej nauce społecznej, a nie tylko nauczaniu etyczno-społecznemu obecnego papieża.

Pastor King - przeciw dyskryminacji

Żeby lepiej zrozumieć historyczny kontekst papieskiej mowy, warto przypomnieć tło społecznej i ewangelicznej działalności Martina Luthera Kinga i Dorothy Day. Najlepiej oddać głos im samym.

W latach 60. XX w. na kartach książki "Dlaczego nie możemy czekać" pastor King tak opisywał amerykańskie realia: "Z nadejściem 1963 roku struktura gospodarcza wyglądała tak, jakby dokonano dokładnego podziału pracy. Dla Murzyna zarezerwowano prace najniżej płatne i najbardziej dorywcze. Jeśli usiłował zmienić swoją sytuację życiową, obijał się o wysoką ścianę dyskryminacji. Równość oznacza godność, a godność wymaga zabezpieczenia pracy i płacy wystarczającej na cały tydzień. Ponieważ dyskryminacja i brak wykształcenia skazały go na pracę niewykwalifikowaną lub półwykwalifikowaną, Murzyn najbardziej cierpiał z powodu wielkiego postępu technologicznego. Symbolem dyskryminacji w wyborze pracy było niedopuszczenie go do zawodu murarza".

I tak latem 1963 r. rozpoczęły się protesty afroamerykańskiej społeczności w USA, oparte na idei i praktyce "biernego oporu". Wszystko to działo się sto lat po podpisaniu przez Abrahama Lincolna deklaracji wolności.

Dorothy Day - po stronie wykluczonych

Wspominając swoje dzieciństwo, lata dorastania i dojrzewania, Dorothy Day pisała: "Ludzie religijni uśmiechali się i przymilali do bogatych. Nigdy nie widziałam, by ktoś zdjął płaszcz i oddał go ubogiemu. Nie zauważyłam, by ktoś zaprosił na przyjęcie chromych, kalekich lub ślepych. Ludzie niepełnosprawni, bez rąk czy nóg, niewidomi, osoby wyniszczone, z których całe człowieczeństwo zostało wyssane przez przemysł; rolnicy zastraszeni, okradzeni i pozostawieni z długami; przygnębione matki, z dziećmi trzymającymi się spódnic, noszonymi na rękach lub w łonach; ludzie schorowani i zniszczeni - wzywała mnie cała ta długa procesja osób potrzebujących. Gdzie się podziali wszyscy święci, którzy chcieliby spróbować zmienić porządek społeczny - nie tylko przewodzić niewolnikom, ale zwalczać niewolnictwo?".

W 1933 roku, podczas obchodów święta 1 Maja, Dorothy Day w pięćdziesięciotysięcznym tłumie na Union Square w Nowym Jorku rozdawała pierwszy numer pisma "Katolicki Robotnik". Stworzyła pismo dla tych, "którzy tłoczą się w schroniskach, by nie moknąć na deszczu, którzy pukają do wszystkich drzwi w daremnym poszukiwaniu pracy, którzy uważają, że nie ma nadziei na lepszą przyszłość i że ich los jest wszystkim obojętny".

Ona także chciała, by Amerykanie byli ludźmi wolnymi - ale dla rzesz ubogich wolność nie mogła się ziścić bez większej sprawiedliwości w życiu społecznym, gospodarczym i politycznym.

Świat wokół nas

Pod wieloma względami dzisiejsze Stany Zjednoczone i szerzej: świat, w którym żyjemy, znacznie różnią się od rzeczywistości, z którą zmagali się pastor King i oblatka Day.

To, co współcześnie dzieje się w Stanach, poddanych od dekad dobrze opisanej już w literaturze naukowej i literaturze faktu chciwości Wall Street, wymownie opisuje George Packer w książce "Kryzys wolnego rynku? Ameryki portret wewnętrzny": "wygrywanie i przegrywanie to ogólnoamerykańska gra, a zwycięzcy wygrywają jeszcze więcej niż kiedykolwiek. Teraz więcej Amerykanów żyje samotnie, nawet rodziny egzystują w izolacji, ledwie wiążąc koniec z końcem".

Czy to tylko amerykańskie realia? Czy nie przypominają nam świata, który mamy na wyciągnięcie ręki? Świata, który potrzebuje wołania papieża Franciszka, a równocześnie jest nim z dziwnych przyczyn zgorszony?

Pontyfikat kontynuacji, nie zerwania

W ostatnich tygodniach z wielkim zainteresowaniem czytałem niewielką książeczkę kard. Waltera Kaspera "Papież Franciszek. Rewolucja czułości i miłości". Wiele rzeczy wydaje się tam oczywistych, ale u nas zwykle nie jest rozumiana.

Kard. Kasper przypomina chociażby, że Franciszkowa krytyka kapitalizmu nie opiera się na odrzuceniu własności prywatnej i prawa do "robienia biznesu i handlu", ale dotyczy współczesnej "absolutnej autonomii rynku i spekulacji finansowych" oraz ideologicznie i ekonomicznie motywowanego rynku, który stawia się poza kontrolą i odpowiedzialnością społeczną oraz wymogami sprawiedliwości.

Znamienne, że myśl Franciszka - choć wielu uważa, że głosi rzeczy zupełnie nowe i "lewackie" - ściśle wpisuje się w nauczanie jego poprzedników (a to zakorzenione jest z kolei jeszcze w przedsoborowej katolickiej nauce społecznej). I tak Jan Paweł II w encyklice "Centesimus annus" uznawał rolę przedsiębiorczości i własności prywatnej oraz rynku, ale wskazywał na ich służebną rolę wobec wspólnot ludzkich i wobec dobra wspólnego, nadrzędnego wobec logiki prywatnych zysków.

Kard. Kasper stwierdza: "obecny papież, formułując społeczne nauczanie Kościoła, kontynuuje kurs wyznaczony przez Benedykta XVI". Nie jest to zaskakująca teza dla tych, którzy wczytali się i przemyśleli encyklikę "Caritas in veritate", którą w Polsce - dobrze pamiętam - przyjęto ze sporą konsternacją, bo jakże "konserwatywny papież" mógł głosić "lewicowe" treści ekologiczne i społeczno-gospodarcze.

Mam nadzieję, że każda kolejna pielgrzymka Franciszka, również ta do naszego kraju, będzie otwierać katolikom oczy na realną treść katolickiej nauki społecznej, którą dziś często zastąpiły skrajnie liberalne farmazony. Myślę, że papież pokaże nam jeszcze wielu chrześcijańskich i katolickich świadków tej miary co pastor King i Dorothy Day, żebyśmy lepiej zrozumieli, że nie ma wolności bez sprawiedliwości.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jakim liberałem jest Papież Franciszek?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.