Kościół bez muru, nadzieja ponad podziałami
Od wielu lat przez wszystkie przypadki odmieniane jest w sformułowanie mówiące o istnieniu w Polsce "dwóch Kościołów" w ramach katolickiej wspólnoty. Weszło niemal na stałe w świadomość społeczną. A nie powinno. Jest nieuprawnione i błędne.
Podczas Przystanku Woodstock w 2017 roku zespół Hey wykonał cover starego, pochodzącego jeszcze z czasów PRL, utworu grupy Kult, znanego dzisiaj pod tytułem "Arahja". Wraz z muzykami piosenkę zaśpiewały tysiące obecnych podczas imprezy młodych ludzi z całej Polski. Ten wspólny śpiew ogromnego spontanicznego chóru o podzieleniu murem domu, ulicy, a nawet ciała (powstały w roku 1988 utwór był pierwotnie protest songiem przeciw podziałowi Berlina, nosił tytuł "Nowa piosenka o Berlinie") w zupełnie odmiennych warunkach i innej sytuacji nie tylko politycznej, robił szokujące wrażenie. Ci młodzi Polacy nie protestowali przeciwko murowi Berlińskiemu ani tzw. żelaznej kurtynie, która kiedyś dzieliła Europę, a jednak z wielkim zaangażowaniem wykrzykiwali kolejne wersy metaforycznego w założeniu tekstu. Śpiewali o tym, co ich bezpośrednio dotyka. Śpiewali o rzeczywistości, w której przyszło im żyć. Śpiewali o sobie. Być może dlatego Katarzyna Nosowska podczas wykonywania utworu wyraźnie się wzruszyła.
O pogłębiających się w naszej Ojczyźnie podziałach, nasilających się w ostatnich latach, napisano już zapewne miliony słów. Te podziały są dla mnóstwa ludzi bardzo bolesne. Wywołują olbrzymie pragnienie jedności. Tęsknotę za sytuacją, w której przy pierwszym spotkaniu nie trzeba ustalać, po której stronie (wciąż jeszcze umownej) barykady znajduje się inny człowiek. Czy jest "nasz", czy "ich".
Szukając zworników i gwarantów jedności wielu Polaków spogląda w strunę Kościoła katolickiego. Nie tylko ci, którzy pamiętają jaką rolę odegrał on w naszej Ojczyźnie przed 1989 rokiem. Także wielu młodych wciąż ma nadzieję na jego jednoczący wpływ. Przecież nadal zdecydowana większość Polaków deklaruje przynależność do katolickiej wspólnoty. Wspólnoty połączonej jedną wiarą.
Pytanie jednak, czy rzeczywiście jesteśmy jeszcze jedną wspólnotą. Coraz częściej w odpowiedzi można usłyszeć takie słowa, jak te, które wypowiedziała kilka dni temu żona drastycznie zamordowanego prezydenta Gdańska. "Kościół jest podzielony" - stwierdziła odpowiadając na pytanie "Dlaczego Kościół nie próbuje doprowadzić do pojednania?". I jako przejaw tego podziału podała polityczne kazania. "Wiele razy wychodząc z Kościoła, byłam zła, słysząc treści, które nie powinny tam padać" - wyznała.
Trudno takich słów słuchać bez bólu. Ale także bez poczucia winy. Bez uświadomienia sobie, że to się nie stało "samo". Jest skandalem i wielkim złem, że jako wspólnota wierzących w Jezusa Chrystusa dopuściliśmy do podziału nie tylko na lepszych i gorszych katolików, ale nawet na katolików "prawdziwych" i "nieprawdziwych", słusznych i niesłusznych. Dlatego radykalnie zmieniła się sytuacja Kościoła w naszej Ojczyźnie. Jeszcze kilka lat temu oczekiwano, że będzie on mediatorem między podzielonymi grupami społeczeństwa i narodu. Dzisiaj mało kto traktuje takie pomysły serio. Z różnych stron można usłyszeć zupełnie inne oczekiwania. Nie, że Kościół będzie mediatorem, lecz że postawi na prymat Ewangelii ponad (nie tylko politycznymi) zapatrywaniami. Że jego członkowie (duchowni i świeccy) nie będą milczeć w fundamentalnych kwestiach, bo są podzieleni poglądami, przekonaniami, ocenami, sympatiami. Dzisiaj widać coraz wyraźniejszą potrzebę nie tylko eliminacji treści politycznych czy wręcz partyjnych z kazań i w ogóle publicznych wystąpień kapłanów, ale również konieczność odejścia od niemal automatycznego identyfikowania chrześcijaństwa, katolicyzmu, Kościoła tylko z jedną opcją ideologiczną. Ten automatyzm w rzeczywistości jest ukrytym mechanizmem niczym nie uzasadnionego wykluczania ze wspólnoty na podstawie przesłanek nie mających z wiarą nic wspólnego.
Benedykt XVI pod koniec swego pontyfikatu powiedział, że "jednym z najpoważniejszych grzechów, które zniekształcają oblicze Kościoła, jest grzech przeciwko jego widzialnej jedności, zwłaszcza historyczne podziały, które oddzieliły chrześcijan i które nie zostały jeszcze całkowicie przezwyciężone". Mówił to w kontekście Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. Ale te słowa odnoszą się w równej mierze do tych sytuacji w Kościele katolickim, w których brak jedności, spowodowany niemal wyłącznie kwestiami zewnętrznymi, utrudnia lub wręcz uniemożliwia mu pełnienie misji głoszenia wszystkim bez wyjątku Dobrej Nowiny o zbawieniu. Czyż nie taką jest sytuacja, w której nie budzi już protestu wielokrotnie powtarzane stwierdzenie o istniejących w naszej Ojczyźnie "dwóch Kościołach"?
Nie, nie ma w Polsce dwóch Kościołów katolickich. Jest jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół, który znalazł się na naszej ziemi w poważnym zagrożeniu, ale który nie traci nadziei na przezwyciężenie dręczących go podziałów. Pani Magdalena Adamowicz powiedziała: "Wierzę, że w Kościele się coś zmieni" i dodała, że "bardzo długo stosunek księży do uchodźców czy rządów prawa w Polsce (...) rozmijały się z chrześcijaństwem". Użyła czasu przeszłego. To ma znaczenie. Mówiła to nie jako ktoś z zewnątrz, obojętny obserwator, ale jako osoba wierząca, należąca do Kościoła, jako ktoś, dla kogo wiara i kształt wspólnoty wierzących, do której należy, jest ważny.
ks. Artur Stopka - dziennikarz, publicysta, twórca portalu wiara.pl; pracował m.in. w "Gościu Niedzielnym", radiu eM, KAI
Skomentuj artykuł