Kraj, w którym chrześcijanie i muzułmanie żyją w pokoju
Wysiadając z samolotu, z dużym lękiem stawiałem pierwsze kroki na tej muzułmańskiej ziemi (Senegal to 95% muzułmanów) oddzielony strachem i fobią. Nieznany mi świat islamu wydawał się groźny i wrogi.
Teraz wiem, że wróg był we mnie. Ja byłem tym groźnym. Nie wiedziałem, że wchodzę w świat, w którym wzajemny szacunek, pojednanie i pokój są chlebem tak powszednim, że nikt się temu nie dziwi. To, co tu się dzieje, może być dla świata rozwiązaniem wręcz modelowym.
Żywy skarb ludzkości
Ker Moussa (Dom Mojżesza) - to jedyne benedyktyńskie opactwo w Senegalu. Gdy zjawili się tu pierwsi ojcowie, by założyć klasztor, spotkali się z premierem senegalskiego rządu. Tłumaczyli mu, że chcą zamieszkać w Senegalu, by uprawiać ziemię, by pracować. Na co ten muzułmanin powiedział im: "Ojcze czcigodny, wy macie się przede wszystkim modlić". Benedyktyni obsiedli kawał pustyni. Wykopali studnie, posadzili sady. Pustynia zakwitła - oaza tak dosłownie i w przenośni, bo też duchowa. Co kilka godzin ponad czterdziestu mnichów staje do modlitwy. Nasza europejska gregorianka została tu zmodyfikowana i okraszona brzmieniem kory - tutejszego ludowego instrumentu. To zasługa ojca Dominika Catta, który w roku 2016 na swoje 90. urodziny dostał nagrodę ministra kultury Senegalu: "Żywy skarb ludzkości", a wszystko to w kraju w 95% muzułmańskim.
Państwo
Senegalczycy dość licznie wzięli udział w ostatnich Światowych Dniach Młodzieży. Gościł ich Wrocław. Oficjalna delegacja młodzieży z Senegalu była w sposób znaczący dofinansowana przez państwo, a ambasador Senegalu w Polsce, oczywiście muzułmanin, przyjechał specjalnie do Wrocławia, by się z nimi spotkać. Przypomnę: wszystko to dzieje się w kraju w 95% muzułmańskim i nikt nie tylko nie widzi w tym żadnego problemu, ale wręcz przeciwnie, uważa się to za działania standardowe i roztropne. Muzułmanie pielgrzymują do Mekki i są dofinansowani, katolicy do Rzymu, Lourdes, Ziemi Świętej albo na ŚDM i też dostają dofinansowanie. Proste? Człowiek potrzeby religijne powinien zaspokajać.
Co widać?
Ruch na ulicach senegalskich miast i miasteczek jest potworny i pozornie bez jakichkolwiek zasad. Ciągi piesze i samochodowe to łączą się ze sobą, to się rozdzielają. Zwierzęta wszędzie. Samochody niemiłosiernie zniszczone, wyeksploatowane, staruszki z minionych epok, zakurzeni weterani. Jeździ wszystko. To, że w autobusie komunikacji miejskiej nie ma przedniej szyby, nikomu nie przeszkadza (brak wszystkich pozostałych to standard). Do autobusów ludzie wchodzą tylnymi drzwiami, których nigdy się nie zamyka. Tam też jest mała platforma, na której stoją młodzi mężczyźni. Kobiety zawsze na kozetkach. Wsiada i wysiada się w każdym momencie i czasami w biegu. Nas, Europejczyków, zdumieniem napawa brak ofiar śmiertelnych na każdym skrzyżowaniu i rondzie. Ale ten chaotyczny, na pozór, ruch odbywa się prawie w ciszy. Klakson tu i tam, ale sporadycznie. Częściej ręka się pojawi w geście wdzięczności, zaproszenia, czasami powstrzymania. Na skrzyżowanie, na rondo wszystko wjeżdża naraz i jakimś nieznanym cudem każdy zjeżdża, udając się w dalszą drogę.
Fenomen
Musi jednak być jakiś czynnik porządkujący, jakaś praprzyczyna tego fenomenu. Owszem, jakieś prawo ruchu drogowego istnieje, ale nikt się tym nie przejmuje. Są skrzyżowania ze światłami, ale wystarczy, że pojawi się w okolicy jakiś policjant i już na światła nikt uwagi nie zwraca. Przejść dla pieszych w zasadzie nie ma, a ludzie jakoś przez rzeki samochodów bezpiecznie się przeprawiają. Nikt na nikogo nie krzyczy, nie wymyśla. Cóż to za fenomen? Otóż jadąc ulicami senegalskich miast, bierzemy udział w nieustanie zawieranym konsensusie społecznym, w fenomenie nieustannego dogadywania się. "To teraz może ja, a ty za chwilkę. Jedź, no dalejże, wpuszczam cię". Porządek prawny nie jest tu potrzebny. Prawo nic rozstrzygać nie musi, tu ludzie dogadują się na miejscu, w każdej sytuacji, tak jednorazowo. Myślę, że to, co dzieje się na senegalskich ulicach, świetnie obrazuje tutejsze społeczeństwo, które nastawione jest na szukanie konsensusu w wielu, a może we wszystkich dziedzinach swojego życia. Jakby każdy, każdemu dobrze życzył. Rozliczne powitania począwszy od: "Asalamaleycum", co znaczy "Pokój z tobą", równie liczne życzenie pokoju przy rozstaniach nie są tylko pustą formą, one znajdują swoje reperkusje w konkretnych sytuacjach. Brak wyrafinowanego, teoretycznego dialogu między muzułmanami i katolikami nie jest wcale ułomnością tego społeczeństwa. Choć trochę żałuje tego biskup z Thies Andre - odpowiedzialny w Episkopacie Senegalu za stosunki z muzułmanami, który sytuację generalnie ocenia jako bardzo dobrą, szczególnie we wszystkich konkretnych sprawach. W Senegalu konsensus między muzułmanami i katolikami zawierany jest jak na senegalskiej ulicy na bieżąco, w konkretnych sytuacjach, jak na rondzie, gdy staje błotnik, przy błotniku. Inna filozofia tu rządzi. Jeśli dogadamy się w każdej pojedynczej sytuacji, to nie będzie między nami napięć.
Tajemnica fenomenu
Ale jak to jest możliwe? Może działa tu jakaś tajemnicza siła ducha? Może coś pozostaje niewidoczne dla oczu. Może chodzi o to, że każdy do swojej "Siły Wyższej" się zwraca, jej się powierza i jej się oddaje. W ten sposób sam przestaje być bogiem. Swoje bóstwo nie tyle do kieszeni wkłada, co definitywnie wyklucza. Może właśnie modlitwa, zamiast kagańca prawa, które innych przed pokąsaniem egoizmem własnym ma chronić, jest tą zasadą. Po prostu uznanie kogoś innego niż siebie za Boga wystarczy. Stąd może na Car rapide (kolorowe busiki transportu miejskiego), na taksówkach, na samochodach wypisanych jest tyle wezwań do Boga: "Yalla Yana" (Bóg jest wielki), "Alhamdoulilah" (Niech Bóg będzie błogosławiony) itd. Bo każdy nieustanie zdaje sobie sprawę, że bogiem nie jest, że nie jest panem skrzyżowania, autostrady, zatłoczonej ulicy, ale jednym z wielu. Jest tym, który konsensusu szuka, który dogadać się pragnie. Chce żyć i pozwala żyć innym, takim samym jak on zginającym kolana przed Bogiem. Może nad tymi drogami unosi się jedno wspólne westchnienie: "Będzie, jak Bóg chce". Tu ludzi niewierzących w Boga nie ma.
Na koniec
A czegóż to od społeczeństwa senegalskiego możemy się uczyć? Z tym pytaniem zostawiam już drogiego czytelnika żyjącego na co dzień w kraju, w którym 92,8% deklaruje przynależność do Kościoła.
Ks. Mirosław Maliński - duszpasterz akademicki z Wrocławia, prowadzi Centralny Ośrodek Duszpasterstwa Akademickiego "Maciejówka", jest założycielem i redaktorem naczelnym portalu 2ryby.pl.
Skomentuj artykuł