Macierzyństwo pomaga mi zrozumieć Boga
Bycie rodzicem dało mi spojrzenie na rodzicielstwo Boga, na to, że On widzi więcej: wie, co się dzieje w moim życiu, czego ja potrzebuję, co mi zagraża. Tak bardzo, jak chciałabym, żeby moje dziecko mi zaufało, tak samo bardzo staram się ufać Bogu i wierzyć w to, że On wie lepiej i warto za tym iść.
Moje życie w ostatnich miesiącach polega głównie na mówieniu “nie wkładaj palców do kontaktu”, “uważaj na ręce, zamykając drzwi”, bilansowaniu wartościowych posiłków, które w dużej mierze lądują na podłodze, podsuwaniu ciekawych książeczek, spełnianiu małych marzeń, które nie grożą śmiercią lub kalectwem (“nie kochanie, nie możesz się bawić nożem”) i oczywiście tworzeniu relacji z małym, upartym jak nieszczęście człowiekiem. W tym natłoku bodźców i próbach zrobienia jak najlepiej dla dziecka, jednocześnie broniąc go przed krzywdą, zaczynam bardziej rozumieć Boga i to, jak trudną ma przy nas pracę.
Ile razy można powtarzać?
Nie zliczę, ile razy, odkąd syn zaczął się przemieszczać, tłumaczyłam, że wkładanie palców między drzwi i ościeżnicę może się skończyć wielkim bólem. Niestety, trafił mi się egzemplarz, który dopiero po kilku próbach zrozumiał, że tak, to za każdym razem kończy się źle i trzeba uważać. Choć współodczuwam, kiedy wielkie łzy lecą po małej buzi, to widzę w nim siebie. Ile razy musiałam się przejechać na tych samych głupich pomysłach, żeby w końcu zrozumieć? Wstyd się przyznać. I choć wielokrotnie przekonałam się, że mój Ojciec daje dobre rady i zawsze ma rację, to przy kolejnych pomysłach i tak zawsze mówię Mu, że się nie zna i robię po swojemu. A potem boli.
Kamienne tablice rodzica
Nie bez przyczyny pierwszym przykazaniem jest “Słuchaj, Izraelu”. Pierwsze, co Bóg chce mi przekazać, to “Posłuchaj mnie. Czasem”. Mimo że moje dziecko mówi jakieś pięć słów, to wielokrotnie na pytanie: “Słyszysz, co mówię?” usłyszałam już w odpowiedzi: "Nie”. I choć mam wrażenie, że każdego dnia powtarzam dokładnie to samo - niewiele się zmienia. Wiem, że syn jest jeszcze za mały, żeby zrozumieć niektóre rzeczy, nie widzi niebezpieczeństw, tylko dobrą zabawę i moje ostrzeżenia są dla niego dziwne i wkurzające. Ja, choć starsza i być może mądrzejsza, mam przecież dokładnie tak samo. Niby wiem, że przykazania są dla mnie, żeby mi pomóc i mnie chronić, a przecież i tak często myślę o nich jak o fanaberiach Boga, który chce mi popsuć zabawę.
Wolna wola to przekleństwo rodziców
Mnie samej trudno jest uwierzyć, jak mocne własne zdanie potrafi mieć półtoraroczne dziecko. I co z tego, że znam milion badań naukowych na temat wartości owoców i warzyw? Buła to jest życie, mamo. To, że wiem lepiej, co jest dla niego dobre, z perspektywy mojego syna nie ma żadnego znaczenia. Od początku dbam o to, żeby mógł być autonomiczną jednostką i w miarę możliwości do niczego go nie zmuszać - szanować jego wolną wolę. I strasznie to jest trudne. Nie wepchnąć szpinaku do buzi na siłę, nie zostawić zapłakanego w łóżeczku, dopóki nie zaśnie, bo musi mieć drzemkę. Kiedyś to będzie wolność w wyborze szkoły, kierunku studiów, małżeństwa i wiary.
I uczę się tu od Boga, który mnie, swojemu dziecku, tę wolną wolę daje, pozwala popełniać głupoty, a potem jest przy mnie, kiedy mierzę się z ich konsekwencjami. Z drugiej strony bycie rodzicem dało mi spojrzenie na rodzicielstwo Boga - że On widzi więcej: wie, co się dzieje w moim życiu, czego ja potrzebuję, co mi zagraża. Tak bardzo, jak chciałabym, żeby moje dziecko mi zaufało, tak samo bardzo staram się ufać Bogu i wierzyć w to, że On wie lepiej i warto za tym iść. Że często pomysł, który mi wydaje się fantastyczny, jest tak dobry jak wkładanie kredki do oka.
Skomentuj artykuł