Nie zatrzymujmy młodych w Kościele
W Kościele włączył się ostatnio alarm: młodzi uciekają. Gwałtowny spadek, dramatyczne statystyki, co robić? Tu i ówdzie widzę rozmowy, teksty i przemyślenia, wszystkie z jednym słowem-kluczem: zatrzymać.
To słowo budzi we mnie opór. Może dlatego, że sama nie znoszę być zatrzymywana – ale zdaje się, że to uczucie dzieli ze mną większość ludzkości. Cenimy sobie wolność decydowania o sobie. Nie lubimy być do niczego zmuszani ani zatrzymywani tam, gdzie nie chcemy być.
A tak się składa, że 77 procent młodzieży nie chce w Kościele być. Nawet nie dlatego, że mają coś przeciwko: im po prostu jest wszystko jedno. I starszy Kościół, przyzwyczajony do tego, że jednak nie jest tak źle, myśli, że jakoś się jeszcze to wyprostuje, a jak nie, to znajdziemy sposób i młodych zatrzymamy. Tylko nie wiadomo jeszcze, czy lepiej trzymać za rękę, czy za nogę.
Jeszcze gorsze jest to, że o tym, jak zatrzymać młodych w Kościele mówią zazwyczaj starzy, starzy z perspektywy młodych. Tacy, co nie odnajdują się w ich realiach, bazują na statystykach, na zasłyszanych historiach i na swoim doświadczeniu z czasów minionych. Czują się mocno bezradni. Problem interesuje mnie żywotnie, gdyż sama zastanawiam się, jak będzie z moimi dziećmi i dziećmi moich wierzących znajomych. Czy zostaną w Kościele? Czy to leży w naszej mocy?
Słucham historii o mniej lub bardziej rozpaczliwych próbach podejmowanych przez duszpasterzy. Żalą się, że chcą zorganizować turniej ping-ponga w świetlicy i nikt nie przychodzi… Jeden z księży dzielił się ze mną z goryczą, że pomysły na duszpasterstwo są takie: zabrać młodych chłopaków na wyjazd. To ich przyciągnie. Na jaki wyjazd? A, na zwiedzanie sanktuarium… A potem jest narzekanie, że młodzi nie chcą i że ich nie ma.
Też bym nie chciała. Też by mnie nie było. A gdyby ktoś w tak śmieszny i nieadekwatny do moich potrzeb sposób próbował mnie w Kościele zatrzymać, uciekałabym jak najdalej.
Bo tak naprawdę wśród stu ważnych i pilnych pytań o młodych w Kościele dla mnie najważniejsze są dwa. I byłoby świetnie, gdyby je sobie zadali wszyscy, którzy chcą „zatrzymać młodych w Kościele”.
Pierwsze: co ja – właśnie ja, nie nikt inny - robię nie tak, że nie przebija się do świadomości świata mocna odpowiedź na pytanie, dlaczego warto być w Kościele? Czy przyciągam do Jezusa? Co muszę w sobie zmienić, będąc dorosłym, księdzem, rodzicem, katechetą, człowiekiem wierzącym, żeby młodzi, patrząc na mnie, czuli się zainspirowani, żeby chcieli przynajmniej spróbować tak żyć Z Bogiem, jak ja z Nim żyję? Czy w ogóle z Nim żyję? Co z mojego życia może swoją autentycznością i mocą przeważyć kolejne doniesienia o księżach dbających tylko o pieniądze, o aferach, skandalach, pedofilach?
I drugie. Czy potrafię słuchać? Czy w ogóle pytam młodych, co u nich, czym żyją, jakie mają problemy, jak się mają w tym dziwnym, trudnym, smutnym świecie, który ostatnio rujnuje ich relacje, kradnie im rodziców, niszczy przyjaźnie, podsuwa byle jakie wartości, karmi śmieciowymi treściami? Czy interesuję ich życiem, czy może są dla mnie w Kościele tylko problemem do rozwiązania, mózgami, które mają zapamiętać modlitwy, numerkami, które mają się po mszy zjawić w zakrystii, żeby ksiądz podpisał obecność, bo wiadomo: sami z siebie okłamią, oszukają i będą tylko udawali, że na mszę chodzą?
Kościół nie jest miejscem. Przede wszystkim jest relacją. I nie chodzi o to, żeby regularnie w nim bywać dla samego bywania, tylko o to, żeby mieć bliską relację z Tym, Który w Kościele nieodwołalnie zamieszkał – a wtedy „bywanie” w Kościele przychodzi samo. I nie jest celem samym w sobie, tylko sposobem na przyjaźń ze Stwórcą.
Młodzi będą w Kościele nie wtedy, kiedy ich tu „zatrzymamy”. W relacji nie chodzi o to, żeby kogoś zatrzymywać, on się trzyma sam, jeśli jest czego. A jak się nie trzyma – być może nie ma powodu.
Nie chodzi o to, by stawać na głowie i wymyślać kolejne akcje, które zawrócą młodych z drzwi Kościoła. Chodzi o to, by dać im powód, żeby tutaj, w tej rzeczywistości, chcieli być. Mieć z życia wzięte argumenty, dlaczego warto. Dlaczego tak bardzo chcemy, żeby nie odeszli. Sporo młodych myśli, że księżom chodzi o zachowanie dawnego stanu rzeczy, o pieniądze, o władzę nad ludźmi, o zachowanie tradycji. I nie chcą w takim układzie być tymi najmniej znaczącymi, którzy mają posłusznie wykonywać polecenia i spełniać kościelne nakazy. Czy to dziwi? Ani trochę.
Młodzi szukają wartości. Naprawdę szukają. Potrafią je rozpoznać i wybrać, gdy na nie trafią. Jeśli nie wybierają Kościoła, to znaczy, że nie widzą w nim wartości, i żadne zatrzymywanie w niczym tu nie pomoże. Pomoże wyłącznie przyciąganie: przyciąganie autentyczną wiarą, czułością, dobrym i prawdziwym zainteresowaniem drugim człowiekiem, zwyczajną miłością. I zgodą na to, że każdy może odejść z Kościoła, kiedy tylko zechce.
Bo Bóg nie trzyma nas kurczowo przy sobie.
Bóg nie kombinuje, jaką tu imprezę zorganizować, żeby nas przekonać i zatrzymać, żebyśmy Mu nie uciekli, nie wybrali kogoś lub czegoś innego. Nie zaprasza nas na nudne wykłady, nie daje tego, co niepotrzebne, nie krzyczy i nie straszy. Po prostu jest - i jest w taki sposób, że gdy się Go pozna bliżej, nikt i nic nie jest w stanie przebić tej relacji. Nic nie jest od niej lepsze.
Gdy będziemy tego żywymi dowodami, młodzi sami się w Kościele zatrzymają.
A jeśli już odeszli - przyjdą znowu.
Skomentuj artykuł