Niezdiagnozowany? I co z tego!
O niezdiagnozowanym ADHD usłyszałem od najstarszej córki kilka tygodni temu. „To cały Ty” - oznajmiła. Małgosia, dla niezorientowanych moja Żona, natychmiast to potwierdziła. A ja zacząłem się zagłębiać w materiały na ten temat. I okazało się, że coś w tym jest. Wiele zrozumiałem dzięki tej „diagnozie” moich bliskich.
Tak, to prawda, że regularnie gubię rzeczy (od kluczyków, po plecak czy buty), a potem szukam ich z obłędem w oczach. Jest faktem, że deadline zazwyczaj oznacza dla mnie początek pracy, bo przecież wcześniej nie istnieje powód, żeby w ogóle zaczynać pracę. Ostatnia chwila jest najlepszym czasem na rozpoczęcie przygotowań, a zajmowanie się jedną rzeczą na raz w ogóle nie wchodzi w grę. Redaktorzy książek doskonale wiedzą, że najlepiej pracuje na niedoczasie i wtedy najlepiej gromadzi mi się materiały (bo wcześniej jest tyle innych rzeczy do przeczytania czy zrobienia). Wykład, spotkanie, tekst na ostatnią chwilę? Nie ma problemu. Ale, żeby wypełnić formularze, zapłacić rachunki, uporządkować archiwum czy choćby książki na półce? Nie ma mowy! Gdy byłem nauczycielem najbardziej nie znosiłem wypełniania dzienników i papierów. I zawsze któryś musiałem zgubić. Do dzisiaj skierowania na badania, jeśli ich nie zgubię w drodze do domu, oddaje natychmiast żonie.
Trudno mi też sobie wyobrazić, że mógłbym czymś zajmować się całe życie. Z podziwem patrzę na tych, co zajmują się nauką, i z pasją zgłębiają wiedzę na ten sam temat. Ja, nawet jak zafascynowany wejdą w jakiś temat, nawet jeśli przez pół roku, a czasem rok będę, jak automat czytał, badał, rozkminiał, to gdy zacznę pisać, to gdzieś w okolicach ostatniego rozdziału będę znudzony tematem. I z niechęcią będę do niego wracał. Ile można? Jest przecież tyle innych tematów, książek, a w ogóle to przecież jest już coś nowego, o czym zacząłem pisać. Znudzenie, brak koncentracji, aż do momentu, gdy nie znajdzie się coś nowego, co trzeba zgłębić.
I nie ma co ukrywać, że bywa to irytujące. Może najbardziej dla innych, bo ja przez lata nauczyłem się z tym żyć, opracowałem techniki umożliwiające przetrwanie i zachowanie chwiejnej równowagi. Jestem w tym na tyle skuteczny, że wielu ludziom wydaje się, że jestem niebywale pracowity, a to tylko efekt zaburzonej koncentracji, która wymusza pracę w krótkich interwałach, za to bardzo intensywną. Inni dostają szału, gdy próbują uzyskać ode mnie kontakt, papier, umowę lub projekt czegokolwiek. Najprościej i coraz częściej sam o tym informuje, zadzwonić wtedy do mojej żony, bo ona z pewnością to ogarnie.
Czy tak wygląda niezdiagnozowane ADHD? Takie mam wrażenie. Czy zamierzam je w związku z tym diagnozować? Absolutnie nie. Dlaczego? Z wielu powodów. Po pierwsze nie do końca rozumiem, po co mi taka diagnoza. Jestem jaki jestem, leków na to brać nie będę, a jedyne, co mogę zrobić, to znaleźć sposób na ogarnianie rzeczywistości. Po drugie, i to może nawet istotniejsze, mam nieodparte wrażenie, że współczesna nam kultura, choć nieustannie głosi różnorodność, chce w istocie wszystko ustandaryzować. Każdy, kto wymyka się normie (cokolwiek ona znaczy, bo mam coraz częściej wrażenie, że więcej ten termin mówi niekiedy o kulturze, niż o rzeczywistości), musi zostać zdiagnozowany, opisany, zaklasyfikowany i farmakologicznie (bo to najprostsze) dostosowany do normy. Nieczęsto zadajemy pytanie, po co? Czy rzeczywiście każde dziecko, któremu trudno się skupić na jednej rzeczy, które nie może usiedzieć na czterech literach, które wciąż gada, zaczepia, działa musi zostać zdiagnozowane i leczone? Czy każda nostalgia, albo żal, albo wściekłość muszą być opisane w kategoriach medycznych? A potem regulowane za pomocą farmakologii? Uniformizacja psychiczna, jak się zdaje, bywa tak samo groźna jak każda inna. Inna rzecz, że wymuszana jest ona niekiedy przez system, szkołę, innych rodziców.
I żeby nie było wątpliwości, nie kwestionuje i nie zamierzam tego robić, że są sytuacje, gdy trzeba interweniować, gdy diagnoza, leczenie - także farmakologiczne - są konieczne. Jeśli się czegoś obawiam to raczej tego, że po zdiagnozowaniu i „wyleczeniu” wszystkiego zaczniemy przykładać kulturowe, związane z wymogami rynku, kultury, dobrego zachowania, reguły do wszystkiego. I że odmienność, ekscentryzm, inność będziemy traktować jakoś coś, co trzeba poddać leczeniu. Takiego świata bym nie chciał. Bo ostatecznie dobrze mi z moim - niezdiagnozowanym - ADHD. Jeśli oczywiście jest to ADHD, a nie zwykła niezdolność do uwiedzenia w jednym miejscu. „On to nie umie usiedzieć na …” - mawiano kiedyś o takich. I bynajmniej ich nie diagnozowane, ani tym bardziej nie leczono. Uznawano, że i tacy są potrzebni.
Skomentuj artykuł