Samotność w "najpiękniejszym na świecie" domu starców
Pierwszą grupę staruszków, stałych mieszkańców luksusowego domu, spotkałem na balkonie. Każdy z nich siedział nieruchomo, mając ciepły pled na kolanach. Wyglądali jak martwe mumie. Nie rozmawiali ze sobą i nie patrzyli na krajobraz.
Grudniowa prośba papieża o modlitwę, czyli bądź bliski i życzliwy
Aby osoby starsze, wspierane przez rodziny i przez wspólnoty chrześcijańskie, współpracowały, wykorzystując mądrość i doświadczenie, w przekazywaniu wiary i wychowywaniu nowych pokoleń.
Któregoś lata miałem okazję spędzić tydzień w Szwajcarii. W czasie tego pobytu zostałem zaproszony przez znajomych do odwiedzenia "najpiękniejszego domu starców na świecie". Nie była to bynajmniej jego oficjalna nazwa, ale tak brzmiała ona w moich uszach, gdy mi opowiadano o tym domu.
Rzeczywiście zrobił on na mnie wielkie wrażenie. Jego położenie było spektakularne. Stał dumnie na stromym stoku, z widokiem na pasmo gór rozciągające się po drugiej stronie jeziora i odbijające białe szczyty w jego niebieskich jak niebo wodach. Wzdłuż linii brzegowej, na asfaltowej szarej szosie śmigały różnokolorowe samochody, a różnokolorowe żagle wolno przesuwały się po jeziorze.
Po opuszczeniu samochodu przez chwilę oddałem się przyjemności wdychania świeżego, górskiego powietrza. Móc siąść na tarasie tego domu - pomyślałem - i napełnić płuca zdrowym aromatem tej okolicy, patrząc na widok, który się stąd rozciąga - cóż to byłaby za przyjemność. Jakimi szczęściarzami muszą być pensjonariusze tego bajecznego domu! Nie zdziwiłbym się, gdyby ten dom upodobały sobie pary nowożeńców.
Pierwszą grupę staruszków, stałych mieszkańców tego domu, spotkałem na balkonie. Każdy z nich siedział nieruchomo, mając ciepły pled na kolanach. Wyglądali jak martwe mumie. Nie rozmawiali ze sobą i nie patrzyli na krajobraz - to było moje pierwsze spostrzeżenie.
Jedni drzemali na wygodnych fotelach, inni patrzyli na posadzkę, trwając w jakimś dziwnym, starczym odrętwieniu, mając głowy zwieszone. Gdy ktoś odrywał wzrok od posadzki i spotykał się z moim wzrokiem, to w jego spojrzeniu nie było żadnej reakcji, zupełnie jak gdyby mnie nie widział.
Po chwili odezwał się dzwonek. Był to znak, że pora przenieść się z balkonu do sali rekreacyjnej, gdzie czekał ich podwieczorek. W jednym momencie pojawili się ubrani w białe fartuchy opiekunowie, by pomóc staruszkom wstać z foteli i poprowadzić cały kondukt kilkanaście metrów dalej. Jak zauważyłem, nikt z nich nie oponował, posłusznie przyjęli wezwanie, chociaż prawdopodobnie nie wszyscy wiedzieli, dlaczego teraz trzeba wstać i dokąd należy się udać. Nikt z nich nie tylko nie entuzjazmował się podwieczorkiem, ale z największa obojętnością gryzł jak robot to, co mu podano do zjedzenia na talerzyku.
Potem, podczas rozmowy, jeden z moich znajomych potwierdził to, co sam zauważyłem. Starcy w tym domu, który jest taki luksusowy i tak dużo kosztuje, czują się bardzo samotni, bo nikt ich nie odwiedza, a jeśli już przyjdzie ktoś z wizytą, to na ogół jest to wizyta formalna i bardzo krótka, polegająca na wręczeniu kwiatów i czekoladek, na kilku okolicznościowych uśmiechach, kilku informacjach i na krótkiej, grzecznościowej rozmowie z personelem tej placówki.
Największe i najbardziej przykre wrażenie zrobiła na mnie codzienna akcja: "idziemy do łóżeczka". Było jeszcze bardzo wcześnie, ale z jakichś względów regulamin przewidywał, że ta grupa pensjonariuszy domu starców ma być w łóżku, zanim przyjdzie nowa zmiana opiekunów. Kilku staruszków chciało się wymówić z tego obowiązku, reagując oporem, ale na nic to się zdało, bo umiejętnie, bardzo profesjonalnie, zostali spacyfikowani, stanowczo, ale z uśmiechami.
Zdarzyło się, że podczas tego samego pobytu, w tej samej Szwajcarii, odwiedziłem pewną ubogą, jak na warunki tego kraju, rodzinę arabską, którą znałem jeszcze z czasów, gdy mieszkali w Damaszku. Osiedlili się tutaj przed około dziesięciu laty. Znaleźli pracę, ich dzieci uczyły się w szkole, a najstarszy syn studiował na uniwersytecie. Sprowadzili również do siebie rodziców i dziadka, którego nie mogli samego zostawić w Damaszku, bez opieki. Dziadek polegiwał trochę w łóżku, ale tylko wtedy, gdy sam się na to decydował.
Obojętnie, czy leżał w łóżku, czy siedział na fotelu, czy spacerował, był zawsze pełen inicjatywy. Czuł się rzeczywiście u siebie w domu i w pełni uczestniczył w życiu rodzinnym. Małe dzieci, po powrocie ze szkoły do domu, najpierw szły powitać dziadka, całując go w rękę, a on ich wypytywał o szkołę, co się w niej tego dnia zdarzyło, a tak w ogóle, to chodziło mu o to, aby je pogłaskać i pośmiać się z nimi trochę.
Pamiętam, że kiedy on tak żartował sobie z dziećmi, ich mama i ojciec rozmawiali o czymś, stojąc w progu pokoju. Dziadek to zauważył i zaraz zapytał, o czym toczy się rozmowa. Gdy mu powiedzieli, nie omieszkał wyrazić na ten temat swojego zdania, objaśniając przy tym, jakimi kieruje się pobudkami.
Luksusowy dom starców do dziś kojarzy mi się ze złotym kurnikiem, w którym obowiązuje gorliwe stosowanie procedur. Stosownie do nich, punktualnie i w perfekcyjny sposób, dysponuje się kurami, zmieniając ich ustawienia na grzędzie.
Ten drugi dom natomiast, ten biedny, jest dla mnie przykładem normalności, za którą tęskni każdy człowiek i która daje poczucie sensu życia. Jest to prawdziwy dom, a jego mieszkańcy żyją w zdrowej aurze naturalności, gdyż są dla siebie, po prostu, bliscy i życzliwi.
Wniosek jest jasny: zawsze należy dać pierwszeństwo człowiekowi, a nie procedurom. Powołując się na Ewangelię, można by to ująć w ten sposób: nie człowiek jest dla procedur, ale procedury są dla człowieka. Ta zasada, oczywiście, ma zastosowanie nie tylko dla domu starców. Ma ona charakter uniwersalny. Dom starców w Szwajcarii był tylko ilustracją olbrzymiego skrzywienia duchowego, jaki trapi coraz bardziej cały nasz współczesny, nowoczesny świat.
Zygmunt Kwiatkowski SJ - jezuita, misjonarz, spędził 30 lat w Egipcie, Libanie i Syrii
Skomentuj artykuł