Spojrzenie w Holguin
Obrazek jakich wiele. Papież Franciszek na Kubie podczas przejazdu wśród świętujących tłumów zatrzymuje samochód, wysiada z niego i wita się z ludźmi, przytulając ich. Rusza dalej. Ale nagle coś spostrzega.
Widzi kogoś i niemal natychmiast znowu każe zatrzymać swój pojazd. Wychodzi naprzeciw chłopca, który najwyraźniej chce mu ofiarować swoją jarmułkę. Nie tylko ją przyjmuje, ale również odwzajemnia się swoją białą piuską.
Warto pamiętać, że takie nakrycie głowy to nie tylko sposób okazywania szacunku zwłaszcza podczas modlitwy, ale również symbol gotowości do służby, często związanej ze sprawowaniem jakiejś władzy.
Tę scenę można było zaobserwować w czasie pielgrzymki na Kubę, gdzie padło wiele słów o władzy, o sposobach rządzenia, o odpowiedzialności za dobro ludzi. Doszło też do kontrowersyjnych spotkań, np. z braćmi Castro odpowiedzialnymi m.in. za łamanie praw człowieka.
Znaleźli się i tacy, którzy się oburzyli na Franciszka za te spotkania, ponieważ - jak wiadomo - reżim kubański ciągle prześladuje dysydentów. Ja bym im odpowiedział, pytając się, czy w takim razie Jan Paweł II nie powinien był spotykać się z Jaruzelskim przed 1989 r.? Natomiast Franciszek znalazł dużo głębszy sposób uzasadnienia owych spotkań.
Mianowicie pojechał w rodzinne strony braci Castro, do prowincji Holguin i tam skomentował ewangeliczny opis spotkania Jezusa z Mateuszem. Zrobił to właśnie w święto Mateusza, apostoła i ewangelisty. Mówił o tym, jak to Mateusz zmienił się pod wpływem spojrzenia Chrystusa i jaką misją został obdarzony.
Warto zauważyć, że Jezus spojrzał na tego poborcę podatków (czyli przedstawiciela narzuconej władzy) wtedy, gdy nie wykazał on jeszcze żadnej skruchy. Ludzie mieli go za zdrajcę. Wymowę tej sceny jeszcze lepiej można ocenić, gdy porówna się ją ze spotkaniem z Zacheuszem (szefem celników we własnym mieście). Jezus wprosił się do niego w gościnę, gdy on jeszcze nic nie mówił o wynagrodzeniu skrzywdzonych i pomocy biednym. Dopiero pod wpływem tego "wproszenia się", pod wpływem wizyty Zbawiciela w jego domu doszło do nawrócenia ("...oddam... w czwórnasób..."). Nie wcześniej!
A i tak znaleźli się tacy, którzy szemrali na to, że Jezus do grzesznika poszedł w gościnę. No cóż i teraz nie brakuje takich, co się krzywią na "określone" wizyty Franciszka.
Widać, że papież naprawdę inspiruje się Ewangelią. Tu nie chodzi tylko o rozsądną dyplomację, o danie możliwości na wyjście z twarzą z trudnej sytuacji. Oczywiście Franciszek zachęca do solidarności, do takiej, która pozwoliła na zmiany w Polsce. I to jest owoc naszej bezkrwawej rewolucji. Ofiaruje też władzom Kuby pomoc Kościoła dla ludzi, którzy mogą być ofiarami przemian. I to też pewnie jest owoc naszych polskich zmian. Nie wolno nam zapominać o zepchniętych na margines, o nieradzących sobie w nowych okolicznościach. Papież, patrząc na młodą Kubę, wiele mówi do młodzieży, wzywa ją do współpracy, do twórczości, do marzenia i realizowania swoich marzeń. Pokazuje Kubańczykom konkretne drogi (w kontekście nadciągającego wolnego rynku). A jednocześnie nie ogranicza się do rozwiązań czysto politycznych.
Jeszcze przed wyjazdem do Hawany papież spotkał się z bankierami. I powiedział im bardzo wyraźnie, że nie prosi ich o pieniądze, ale o modlitwę. Tu nie chodzi o grzecznościowy zwrot. Nie chodzi nawet o to, by podkreślić, że papież powinien być wolny od "żądzy pieniądza". Tym bardziej nie chodzi o to, by "napiętnować" kapitał i zapewnić, że my sobie poradzimy bez mamony.
Papież dobrze wie, że banki są potrzebne i dzięki nim można zrobić wiele dobra. Ale trzeba to robić mądrze. Bo można też zrobić wiele zła. Można ludzi uaktywnić i przywrócić im poczucie godności, a można też zepchnąć ich na margines i odebrać wszelką nadzieję na twórcze życie.
Dlatego bankierzy winni się modlić. Podobnie politycy. Powinni wsłuchiwać się w swoje sumienie. Rozważać dylematy etyczne. Szukać wolności potrzebnej do podejmowania jak najlepszych rozwiązań. To prawda. Ale to nie wystarczy! Trzeba czegoś więcej. Chodzi o przeżycie cudownej mocy spojrzenia Jezusa. A to jest doświadczenie modlitwy, czyli spotkania z Tym, który na mnie patrzy z miłością.
I to jak patrzy! Bez modlitwy trudno wyobrazić sobie, co takiego jest w tym spojrzeniu, że człowiek pragnie, mimo szemrań owych "pobożnych tylko z nazwy", przyjąć w swoim domu, przy swoim stole Chrystusa, a wraz z Nim Jego Ciało, czyli potrzebujących naszej gościny, naszej troski.
Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe"
Skomentuj artykuł