Zaniedbujemy ludzi, którzy oddalili się od Kościoła
W Polsce przybywa ludzi opuszczających Kościół. Czy ktoś usiłuje wniknąć w ich tajemnicę? Włączyć się w ich rozmowę? Wysłuchać? Czy ktoś lituje się nad nimi? Papież Franciszek nieustannie przestrzega przed Kościołem, który żyje w sobie, z siebie i dla siebie.
Londyn to ogromne, kosmopolityczne miasto, z całym wachlarzem ludzkich doświadczeń i emocji, ze wszystkimi ekstremami – biedą i bogactwem, euforią i depresją, nieograniczonym życiem towarzyskim i skrajną samotnością. Londyn Arabów z Knightsbridge jest zupełnie inny niż Londyn polskich budowlańców. Londyn rumuńskich bezdomnych, którzy żebrzą na ulicy, różni się od Londynu nigeryjskich meczetów.
W jednej z najdroższych dzielnic Europy, gdzie znajduje się nasza parafia, pomiędzy miliarderami z Rosji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich przemykają zgarbione staruszki i kloszardzi, dopijający ukradkiem resztki i zbierający puste butelki po piwnej uczcie. Myślę, że znaczną część mieszkańców Londynu łączy jedna wspólna cecha: żyją tak, by przeżyć dzień dzisiejszy, nie zastanawiając się nad celowością świata i własnego losu. Chorobliwie zatraceni w pracy, często jeszcze niezniszczeni przez życie, a już ogołoceni i skazani na groźbę śmierci – duchowej i fizycznej.
Kiedy codziennie mijam setki ludzi, kiedy patrzę na życie tych, o których wspomniałem na początku, wraca do mnie obraz z Ewangelii: „Jezus, widząc tłumy, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce niemające pasterza” (Mt 9, 36). W kontekście tego obrazu, myślę również o nas, dzieciach XX i XXI wieku, bo przecież i my tacy jesteśmy. Tak wielu z nas codziennie staje w obliczu bezradności i totalnego braku nadziei. Tak wielu każdego dnia doświadcza samotności, odrzucenia, lęku, zagubienia i frustracji. Tak wielu spośród nas w głębi swojego jestestwa toczy wojnę, o której nikt inny nie ma zielonego pojęcia. Chyba nie znam człowieka, który nigdy w życiu nie czułby się jak owca niemająca pasterza.
Bóg przypomina nam dzisiaj, że nie zostawia nas samych. Nawet jeśli jesteśmy daleko od Niego, On wciąż jest blisko nas. Obiecuje, że historia Narodu Wybranego może powtórzyć się w naszym życiu: „Wy widzieliście (…), jak niosłem was na skrzydłach orlich i przywiodłem was do Mnie” (Wj 19, 4). Wystarczy tylko, że znów zechcemy i zaczniemy Go słuchać. Przypomnijcie sobie te wszystkie sytuacje, kiedy Bóg Was prowadził, kiedy „niósł Was na orlich skrzydłach”, kiedy się nad Wami litował. „Bóg napełnia miłosierdziem tych, którzy nie zasługują na nie” – mawiał pewien rabbi z Rozdołu. Macie takie doświadczenie? Macie doświadczenie, że Bóg się nad Wami lituje?; że stoi za Wami murem? Ja – dzięki Bogu – w moim życiu cały czas tego doświadczam.
Jako kapłani, nierzadko zamiast dawać ludziom nadzieję, próbujemy ją w nich zagasić.
Warto właśnie na to zwrócić uwagę, że Jezus, jeśli za kimś stoi murem, to za każdym człowiekiem, ale szczególnie za tymi, którzy nawarzyli sobie piwa i nie wiedzą, jak je wypić. Bóg nieustannie chce okazywać swoje miłosierdzia tym wszystkim, którzy najbardziej tego potrzebują – nam. Problem w tym, że nie zawsze chcemy to miłosierdzie przyjmować. A jeśli już doświadczymy Bożego miłosierdzia, jeśli zobaczymy, że Bóg za nami stoi murem, to i my mamy być miłosierni wobec innych. Tak jak Jezus.
On nie debatował nad losem porzuconych i potrzebujących, ale uczynił dla nich coś konkretnego. Czasownik „litować się” oznacza głębokie współczucie pochodzące z głębin jestestwa, z głębin ludzkich emocji. Jezus ulitował się na widok niewidomych, chromych, samotnych i opuszczonych przez tych, którzy pierwotnie mieli dawać im nadzieję – kapłanów i faryzeuszy. My często, zamiast się litować, deliberujemy nad losem ludzi potrzebujących konkretnego wsparcia i pomocy. A jako kapłani, nierzadko zamiast dawać ludziom nadzieję, próbujemy ją w nich zagasić.
I jeszcze jedna kwestia. Kiedy Jezus mówi o owcach niemających pasterza, przed oczami mam tych wszystkich moich bliższych i dalszych znajomych, którzy postanowili odejść z Kościoła. Udali się na duchową emigrację, ponieważ nie chcieli być w Kościele i nie chcieli być Kościołem, który miast oddychać Duchem Świętym i żyć Ewangelią, staje się karykaturą samego siebie, w politykach dostrzegając współczesnych apostołów i ewangelistów. W Polsce przybywa ludzi opuszczających Kościół. Czy ktoś usiłuje wniknąć w ich tajemnicę? Włączyć się w ich rozmowę? Wysłuchać? Czy ktoś lituje się nad nimi? Papież Franciszek nieustannie przestrzega przed Kościołem, który żyje w sobie, z siebie i dla siebie. Do biskupów z Ameryki Łacińskiej mówił, że „w misji Kościoła pierwszorzędnego znaczenia nabiera aktywne szukanie osób, które oddalają się od wspólnoty”; wnikanie w „tajemnicę ludzi opuszczających Kościół”.
Mamy wypędzać demony uprzedzeń do ludzi, litować się nad zagubionymi i okazywać im miłosierdzie, leczyć ludzką apatię i zaszczepiać optymizmu tam, gdzie brakuje nadziei.
Myślę, że Jezus wysyła nas – podobnie jak wtedy Apostołów – niekoniecznie na nowe łowiska, ale chce, byśmy jeszcze raz podjęli próbę połowu na starych. Posyła nas, byśmy szukali tych, którzy odeszli od Kościoła, którzy „poginęli z domu Izraela”. I nie posyła nas, jako urzędników, lecz jako uczniów, nakazując nam dawać nadzieję. „Aby do tych ludzi trafić, trzeba głębiej wejść w ich świat. Należy wspólnie z nimi poszukiwać, a nie walczyć z nimi. Odrzucić postawę posiadacza prawdy znającego z góry odpowiedzi na wszelkie możliwe pytania” – pisał niedawno Zbigniew Nosowski. To nasza fundamentalna misja. Mamy wypędzać demony uprzedzeń do ludzi, litować się nad zagubionymi i okazywać im miłosierdzie, leczyć ludzką apatię i zaszczepiać optymizmu tam, gdzie brakuje nadziei. Przypominać, że Bóg zawsze stoi murem za każdą i każdym z nas.
Skomentuj artykuł