Franciszek: ubodzy są cenni w oczach Boga, ponieważ nie mówią językiem "ja"
Ubodzy są cenni w oczach Boga, ponieważ nie mówią językiem "ja": nie utrzymują się samodzielnie, potrzebują ludzi, którzy wezmą ich za rękę. Zwrócił na to uwagę Franciszek w kazaniu podczas Mszy św., której przewodniczy 17 listopada w 33. niedzielę zwykłą – w III Światowym Dniu Ubogich – w bazylice św. Piotra w Watykanie.
Nawiązując do czytanego dzisiaj fragmentu Ewangelii św. Łukasza, mówiącego o zapowiedzi zburzenia wspaniałej Świątyni Jerozolimskiej Ojciec Święty zwrócił uwagę na przemijalność rzeczy doczesnych, "przedostatnich" i o wiecznym trwaniu rzeczy ostatecznych. Te pierwsze upadną, ale te drugie pozostaną: świątynia, ale nie Bóg; królestwa i sprawy rodzaju ludzkiego, ale nie człowiek - zaznaczył kaznodzieja. Nawet jeśli są to rzeczy wspaniałe, jak świątynie, i przerażające, jak trzęsienia ziemi, znaki na niebie i wojny i wydają się nam wydarzeniami z pierwszej strony, to jednak Pan umieszcza je na drugiej. Na pierwszym miejscu pozostaje to, co nigdy nie przeminie: żywy Bóg i człowiek, nasz bliźni, który jest wart więcej niż wszystkie informacje świata.
W tym kontekście papież wymienił dwie pokusy, przed którymi przestrzega nas Jezus. Pierwszą jest pośpiech i to, co natychmiastowe. W imię Jezusa nie wolno iść za tymi, którzy mówią, że kres nadejdzie natychmiast, że „nadszedł czas”, nie należy naśladować tych, którzy szerzą niepokój i podsycają lęk przed innymi i przed przyszłością, bo strach paraliżuje serce i umysł. Wielokrotnie ulegamy temu pośpiechowi, chcąc poznać wszystko i natychmiast, z ciekawości, pod wpływem najnowszej wiadomości szokującej lub skandalicznej, słuchają głośnych i gniewnych krzyków tych, którzy wołają „teraz albo nigdy”. Jeśli gonimy za "natychmiast", zapominamy o tym, co trwa na zawsze i tracimy z oczu niebo – przestrzegł Ojciec Święty. Dodał, że w ten sposób odrzucamy tych, którzy nie nadążają w tym szalonym wyścigu i zostają z tyłu: o ludziach starszych, nienarodzonych, niepełnosprawnych, ubogich, których uważamy za bezużytecznych.
Jezus w zamian proponuje dziś każdemu wytrwałość, która jest codziennym dążeniem naprzód, wpatrując się przy tym w to, co nie przemija: w Pana i bliźniego. Dlatego wytrwałość jest darem Boga, dzięki któremu zachowywane są wszystkie Jego inne dary – przypomniał Franciszek, apelując o trwanie w dobru i aby nie tracić z oczu tego, co naprawdę się liczy.
Drugie złudzenie to pokusa własnego "ja" – tłumaczył dalej ego. Zauważył, że chrześcijanin, dążąc do tego, co wieczne i trwałe, jest też uczniem nie "ja", lecz "ty", to znaczy, że podąża nie za swymi kaprysami, ale za wezwaniem miłości i głosem Jezusa. Aby go rozpoznać, trzeba mówić tym samym językiem, co Jezus: językiem miłości i "ty". Po Jezusowemu mówi nie ten, kto rozwodzi się nad "ja", ale kto je porzuca. Nierzadko nawet czynimy dobro po to, aby uważano mnie za dobrego; dajemy, aby samemu otrzymać, pomagamy, aby pozyskać przyjaźń kogoś ważnego – ostrzegł mówca.
Wskazał, że ubodzy są cenni w oczach Boga, ponieważ nie mówią językiem "ja": nie utrzymują się samodzielnie, o własnych siłach, ale potrzebują ludzi, którzy wezmą ich za rękę. Przypominają nam, że w ten sposób przeżywa się Ewangelię, jak żebracy zwracający się do Boga – podkreślił papież. Zachęcił, aby zamiast czuć poirytowanie, gdy ktoś ubogi puka do naszych drzwi, przyjąć ich wołanie o pomoc jako wezwanie do porzucenia naszego "ja" i przyjęć ich z takim samym spojrzeniem miłości, jakie ma dla nich Bóg. Przebywając z ubogimi i służąc im, uczymy się gustów Jezusa, rozumiemy, co zostaje, a co przemija – zaznaczył kaznodzieja.
"Ubodzy ułatwiają nam dostęp do Nieba, dlatego wiara ludu Bożego postrzegała ich jako odźwiernych Nieba. Już teraz są naszym skarbem, skarbem Kościoła. Istotnie odsłaniają nam bogactwo, które się nigdy nie starzeje, to, które łączy ziemię z Niebem i dla którego naprawdę warto żyć: miłość" – zakończył swe kazanie Ojciec Święty.
Oto polski tekst kazania papieskiego:
Dzisiaj w Ewangelii Jezus zaskakuje swych współczesnych, a także nas. Albowiem właśnie w chwili, gdy wychwalano wspaniałą świątynię jerozolimską, mówi, że nie pozostanie z niej „kamień na kamieniu” (Łk 21,6).
Skąd te słowa wobec instytucji tak świętej, która była nie tylko budynkiem, ale wyjątkowym znakiem religijnym, domem dla Boga i wierzącego ludu? Po co prorokować, że niezachwiana pewność ludu Bożego upadnie? Dlaczego wreszcie Pan pozwala, by runęły niektóre pewniki, podczas gdy świat jest ich coraz bardziej pozbawiony?
Odpowiedzi szukamy w słowach Jezusa, który dzisiaj mówi nam, że niemal wszystko przeminie. Niemal wszystko, ale nie wszystko. W tę przedostatnią niedzielę okresu zwykłego wyjaśnia On, że upadną, przeminą rzeczy przedostatnie, ale nie ostateczne: świątynia, ale nie Bóg; królestwa i sprawy rodzaju ludzkiego, ale nie człowiek. Przemijają sprawy przedostatnie, które często wydają się ostateczne, ale nimi nie są. Są to rzeczy wspaniałe, jak nasze świątynie, i przerażające, jak trzęsienia ziemi, znaki na niebie i wojny na ziemi (por. ww. 10-11): wydają się nam wydarzeniami z pierwszej strony, ale Pan umieszcza je na drugiej. Na pierwszym miejscu pozostaje to, co nigdy nie przeminie: żywy Bóg, nieskończenie wspanialszy od wszelkiej świątyni, jaką Mu zbudujemy, i człowiek, nasz bliźni, który jest wart więcej niż wszystkie informacje świata. A zatem, aby pomóc nam uchwycić to, co jest ważne w życiu, Jezus przestrzega nas przed dwiema pokusami.
Pierwszą jest pośpiech, natychmiastowość. Dla Jezusa nie wolno iść za tymi, którzy mówią, że kres nadejdzie natychmiast, że „nadszedł czas” (w. 8). Innymi słowy, nie należy naśladować tych, którzy szerzą niepokój i podsycają lęk przed innymi i przed przyszłością, bo strach paraliżuje serce i umysł. A jednak, ileż to razy dajemy się zwieść pośpiechowi z chęci poznania wszystkiego i natychmiast, świerzbiącej ciekawości, najnowszej wiadomości szokującej lub skandalicznej, zwieść podejrzanym opowieściom, krzykom tych, którzy wołają głośniej i gniewniej, którzy mówią „teraz albo nigdy”. Ale ten pośpiech, to wszystko i natychmiast nie pochodzi od Boga. Jeśli gonimy za "natychmiast", to zapominamy o tym, co trwa na zawsze: to uganiamy się za obłokami, które przemijają i tracimy z oczu niebo. Pociągnięci najnowszą wrzawą, nie znajdujemy już czasu dla Boga i dla brata, który mieszka obok. Jakież to dzisiaj prawdziwe! W manii biegania, zdobycia wszystkiego i natychmiast irytuje ten, kto zostaje z tyłu. I jest osądzany jako odrzucony: ileż osób starszych, nienarodzonych, niepełnosprawnych, ubogich jest uważanych za bezużyteczne. Spieszymy się, nie martwiąc się, że dystanse się pogłębiają, że zachłanność nielicznych powiększa ubóstwo wielu.
Jako antidotum na pośpiech Jezus proponuje dziś każdemu wytrwałość: „Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie” (w. 19). Wytrwałość to podążanie naprzód każdego dnia, wpatrując się w to, co nie przemija: w Pana i bliźniego. Właśnie dlatego wytrwałość jest darem Boga, dzięki któremu zachowywane są wszystkie Jego inne dary (por. św. Augustyn, Dar wytrwania, 2,4). Prośmy dla każdego z nas i dla nas jako Kościoła o trwanie w dobru, abyśmy nie tracili z oczu tego, co się liczy. To jest błąd pośpiechu.
Istnieje drugie złudzenie, od którego Jezus chce nas odwieść, gdy mówi: „Wielu przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: «Ja jestem» oraz «nadszedł czas». Nie chodźcie za nimi” (w. 8). Jest to pokusa "ja". Chrześcijanin, tak jak szuka nie "natychmiast", lecz "zawsze", tak też jest uczniem nie "ja", lecz "ty". Oznacza to, że podąża nie za syrenami swoich kaprysów, ale za wezwaniem miłości, za głosem Jezusa. A jak rozpoznaje się głos Jezusa? „Wielu przyjdzie pod moim imieniem”, mówi Pan, ale nie należy za nimi iść: nie wystarcza etykieta „chrześcijanin” lub „katolik”, aby być z Jezusa. Trzeba mówić tym samym językiem, co Jezus, językiem miłości, językiem "ty". Językiem Jezusa mówi nie ten, kto rozwodzi się nad "ja", ale kto porzuca swoje "ja". A jednak, ileż to razy, nawet czyniąc dobro, panuje obłuda "ja": czynię dobro, aby uważano mnie za dobrego; daję, ale aby z kolei otrzymać; pomagam, ale by przyciągnąć ku sobie przyjaźń tej ważnej osoby. Tak mówi język "ja". Słowo Boże pobudza jednak do „miłości bez obłudy!” (Rz 12,9), do dawania tym, którzy nie mogą się odwdzięczyć (por. Łk 14, 14), do służenia, nie szukając zapłaty i wzajemności (por. Łk 6, 35). Możemy zatem zadać sobie pytanie: „Czy pomagam komuś, od kogo nie będę mógł otrzymać? Czy ja, chrześcijanin, mam przynajmniej jednego ubogiego za przyjaciela?".
Ubodzy są cenni w oczach Boga, ponieważ nie mówią językiem "ja": nie utrzymują się samodzielnie, o własnych siłach, potrzebują ludzi, którzy wezmą ich za rękę. Przypominają nam, że w ten sposób przeżywa się Ewangelię, jak żebracy zwracający się do Boga. Obecność ubogich wprowadza nas na nowo w klimat Ewangelii, gdzie błogosławionymi są ubodzy w duchu (por. Mt 5, 3). Zamiast więc odczuwać poirytowanie, gdy słyszymy, jak pukają do naszych drzwi, możemy przyjąć ich wołanie o pomoc jako wezwanie do wyjścia ze swego "ja", aby przyjąć ich z takim samym spojrzeniem miłości, jakie ma dla nich Bóg. Jakże byłoby wspaniale, gdyby ubodzy zajmowali w naszym sercu miejsce, jakie mają w sercu Boga! Przebywając z ubogimi, służąc ubogim, uczymy się gustów Jezusa, rozumiemy, co zostaje, a co przemija.
W ten sposób powracamy do pytań początkowych. Wśród wielu rzeczy przedostatnich, które przemijają, Pan chce nam dzisiaj przypomnieć o tej ostatniej, która pozostanie na zawsze. Jest to miłość, ponieważ „Bóg jest miłością” (1 J 4,8), a człowiek ubogi, proszący o moją miłość, prowadzi mnie prosto do Niego. Ubodzy ułatwiają nam dostęp do Nieba: to dlatego poczucie wiary ludu Bożego postrzegało ich jako odźwiernych Nieba. Już teraz są naszym skarbem, skarbem Kościoła. Odsłaniają nam bowiem bogactwo, które się nigdy nie starzeje, które łączy ziemię z Niebem i dla którego naprawdę warto żyć, to znaczy miłość.
Skomentuj artykuł